Trener Stali: Korona potrzebowała tlenu i sobie to wywalczyła
Drużyna Kamila Kieresia przegrała w stolicy województwa świętokrzyskiego z miejscową Koroną 0:1. Przyjezdni mieli swoje okazje, przez kilkanaście minut grali w przewadze, a mimo to nie zdołali choćby zremisować.
Kamil Kiereś (trener Stali): – To było dla nas ważne spotkanie. Słyszę często, że jesteśmy w super sytuacji, bo jakobyśmy się już utrzymali. Ale utrzymanie to matematyka i jeśli jej nie domykamy, to możemy się w tę walkę jeszcze uwikłać. Ustaliliśmy sobie podstawowy cel, a więc utrzymanie, jednak mamy też wyższe założenia, a więc walkę o środek tabeli, poprawę 11. miejsca z poprzedniego sezonu. Podpieramy to wiarygodnością zdobytą w poprzednich meczach.
Wiedzieliśmy, że Korona Kielce będzie mocno zmotywowaną drużyną, która potrzebuje tlenu. I kielczanie sobie ten tlen wywalczyli. Zawiedliśmy jako zespół i trzeba to powiedzieć wyraźnie. Mieliśmy plan na ten mecz, Korona nas nie zaskoczyła. Początek w naszym wykonaniu był bardzo dobry, nie pozwoliliśmy Koronie wejść na naszą połowę, gra toczyła się przede wszystkim po ich stronie. Mieliśmy dobre momenty, zwłaszcza po przechwytach, ale nie mogliśmy tego zwieńczyć progresywnym podaniem. Potem były race, które wybiły nas z rytmu. Oczywiście nie chcę tworzyć tutaj jakiegoś alibi, bo to część piłkarskiego widowiska. Niestety, doprowadziliśmy do słabych momentów, Korona powalczyła, coraz częściej wprowadzała piłki na nasza połowę, my natomiast zaliczaliśmy niecelne podania. Jeśli wypracowywaliśmy sobie jakieś okazje, to Korona miała ich więcej.
Sytuacja, w której kielczanie zdobyli gola, rozpoczęła się od naszego złego wyprowadzenia piłki, co skończyło się autem na korzyść gospodarzy. Przy tym rożnym byliśmy zbyt pasywni. Po przerwie szukałem zmian, druga połowa miała lepszy wymiar, Shkurin miał okazję na zdobycie gola, jednak przestrzelił. Statystyki mówią wyraźnie, że mieliśmy 10 strzałów i żaden z nich nie był celny. W takiej sytuacji nie da się wygrać spotkania. Nie tak to miało wyglądać z naszej perspektywy i możemy być na siebie źli.
Fot. Maciej Urban