Korona traci więcej, a strzela mniej, niż powinna
Konkrety – słowo powtarzane jak mantrę przez przedstawicieli Korony Kielce na początku nowego sezonu PKO Ekstraklasy. To brakujący element w grze żółto-czerwonych, bez którego nie da się przerodzić ładnej dla oka postawy na boisku w regularne punktowanie. To, że problem nie jest tylko kwestią odczuć piłkarzy czy trenera, pokazują liczby.
Korona Kielce w trzech meczach nowego sezonu PKO Ekstraklasy zdobyła zaledwie jeden punkt, remisując na inaugurację ze Śląskiem Wrocław 1:1. W kolejnych dwóch spotkaniach, w praktyce, straciła 2 punkty po golach w doliczonym czasie zawodów. W rzeczywistości można mówić o utracie nawet 4 "oczek". Zarówno z ŁKS-em, jak i tydzień później przeciwko Górnikowi, złocisto-krwiści byli przecież dużo lepszym zespołem od swoich oponentów.
Podopieczni Kamila Kuzery przewyższali ich pod względem jakości piłkarskiej, liczby wykreowanej sytuacji oraz posiadania piłki (co w obecnym futbolu nie jest już jednak wyznacznikiem). W każdym z tych pojedynków Koroniarzom brakowało tak niewiele do przekucia swoich starań w wymierne korzyści, ale jednocześnie pozbawieni instynktu killerów byli bardzo daleko od inkasowania wyników, na które zasługiwali.
Co rozumiemy pod wyrażeniem "instynkt killera" lub jak kto woli – zabójcy? Skuteczność w działaniach oraz zawarta w niej umiejętność do, nomen omen, zabijania meczu, gdy jest ku temu sposobność. – W pewnych momentach meczu nie wykazujemy się zimną krwią, determinacją i odpowiedzialnością. Musimy od siebie więcej wymagać. Jeżeli chcemy być w ekstraklasie i funkcjonować w niej na dobrym poziomie, to musimy być odpowiedzialni. Z tego będziemy się rozliczać – mówił po ostatnim starciu z Górnikiem Kamila Kuzera.
To, że kielczanie mieli z czego wybierać, jeśli chodzi o sytuacje do zdobywania bramek, uświadamia choćby statystyka oddanych strzałów na bramkę, gdzie zajmują trzecią lokatę za plecami Radomiaka i Legii. Gracze "Kuziego" wykonali bowiem do tej pory średnio 12,33 prób na mecz, z czego co spotkanie 4 z nich trafiło w światło bramki. Ponadto złocisto-krwiści są na ten moment 4. siłą ligi pod względem posiadania piłki (średnio 56 procent czasu).
Bardzo ciekawe wygląda również lokata zespołu ze Ściegiennego 8 pod kątem goli oczekiwanych (expected goals). Tu widzimy odbicie gorzkich słów szkoleniowca kielczan na papierze – w postaci bezlitosnych i dających do myślenia liczb. Zacznijmy od spostrzeżeń 40-latka na temat "zimnej krwi" oraz "konkretów".
Mianowicie, dłuższy czas z futbolówką przy nodze, czy większa liczba strzałów nie idą w parze z kreowaniem współmiernego zagrożenia pod bramką oponentów. Korona jest wszak dopiero na 12. miejscu w klasyfikacji xG (goli oczekiwanych), kreując do tej pory – według oficjalnych danych ekstraklasy – 3,49 gola w dotychczasowych starciach. Tę liczbę można oczywiście interpretować także przez pryzmat nieskuteczności w ofensywie, przecież jasno z niej wynika, że kielczanie zapracowali na co najmniej jedną bramkę więcej, jednak w tym konkretnym przypadku należy zwrócić uwagę na problem w tworzeniu, a nie finalizacji.
Jeszcze gorzej wyglądają dane dotyczące pracy w defensywie. I choć Koroniarzom daleko do tytułu najgorszej obrony w lidze (11. miejsce i 4 bramki stracone), to postrzeganie ostatniej linii kieleckiej formacji zmienia się, gdy skorelujemy statystyki wpuszczonych goli z oczekiwanymi straconymi bramkami. W tym punkcie dochodzimy do kolejnych zastrzeżeń Kamila Kuzery, który zwracał uwagę na odpowiedzialność i koncentrację.
Kielczanie są drugim po Piaście Gliwice zespołem dopuszczającym przeciwników do najmniejszej liczby klarownych okazji pod swoim polem karnym. W trzech partiach nowego sezonu ich rywale zapracowali na 1,86 gola (średnio 0,62), a to o ponad dwa razy mniejszy dorobek od faktycznego stanu po stronie strat żółto-czerwonych. I trzeba sobie powiedzieć jasno, zarazem nieco ironicznie – dwa trafienia w doliczonym czasie spotkań, dwa po rzutach rożnych, nie stanowią znaczącego wkładu tę liczbę xGS (oczekiwanych goli straconych).
fot. Mateusz Kaleta