Golański: Nie wprowadzajmy nerwowej atmosfery
- Przegraliśmy, ale nikt braku ambicji, czy chęci zwycięstwa odmówić nam nie może. Niestety nie da się wszystkiego wygrywać. Zwłaszcza wtedy, gdy gra się w osłabieniu. Dziękujemy tym kibicom, którzy zostali z nami do końca i docenili naszą pracę - mówi obrońca Korony Kielce, Paweł Golański.
To miał być hit dziesiątej kolejki piłkarskiej ekstraklasy. Spotkanie rewelacji tegorocznych rozgrywek, Korony Kielce, z jednym z ligowych potentatów, warszawską Legią, dostarczyło wielu emocji, ale - mimo wszystko - troszkę rozczarowało. Wynik 4:1 na korzyść „Wojskowych” mówi sam za siebie. Rezultat ten może jednak również mylić. Spotkanie wcale nie było jednostronne, a kielczanie, którzy przez blisko godzinę gry musieli radzić sobie w dziesiątkę, przez cały mecz prowadzili z warszawianami wyrównaną walkę.
Więcej niż o samym meczu, po zakończeniu spotkania mówiło się o decyzji arbitra zawodów, Tomasza Mikulskiego z Lublina. Sędzia ten, w 33. minucie, przy stanie 1:1, wyrzucił z boiska bramkarza Korony, Zbigniewa Małkowskiego. Golkiper „żółto-czerwonych” miał - zdaniem Mikulskiego - faulować w polu karnym pomocnika gości, Miroslava Radovica. - To był przełomowy moment meczu - mówili na pomeczowej konferencji prasowej trenerzy obu drużyn. Faktycznie. Korona nie pozbierała się po tym ciosie. Straciła trzy bramki i nie była już w stanie odwrócić losów meczu.
Nic dziwnego, że piłkarze z Kielc mieli sporo pretensji do arbitra piątkowego spotkania. - Ta czerwona kartka została pokazana zbyt pochopnie. Już w przerwie meczu powiedziałem sędziemu, że lepiej by się zachował, gdyby w takim spotkaniu dał żółtą kartkę i pozwolił obu drużynom na grę po równo, czyli po jedenastu zawodników - stwierdził obrońca „żółto-czerwonych”, Paweł Golański. I dodał: - Miroslav Radović nie musiał się przewracać, on po prostu chciał upaść. Gdyby strzelił do pustej bramki, to przegrywalibyśmy, ale gralibyśmy dalej i nie bylibyśmy bez szans. Stało się jednak inaczej. W drugiej połowie straciliśmy bramkę na 1:3 i musieliśmy podjąć ryzyko. Trener wpuścił do ataku Pavola Stano, mieliśmy kilka dogodnych sytuacji, ale niestety nie udało się nic zdziałać. Szkoda.
Postawa arbitra to jedno. Dwa to gorsza, niż w poprzednich meczach, dyspozycja kieleckiego zespołu. Podopieczni Marcina Sasala dosyć słabo prezentowali się zwłaszcza w obronie. - Byliśmy szczególnie uczuleni na stałe fragmenty gry. Wiedzieliśmy, że Legia strzela po nich bardzo dużo bramek. Niestety znów daliśmy się zaskoczyć. Po straconej bramce ruszyliśmy, zaczęliśmy grać naszą piłkę, strzeliliśmy gola, ale ta feralna czerwona kartka kompletnie wybiła nas z uderzenia - tłumaczył po meczu Golański, który jednak - mimo wszystko - pozostaje optymistą: - Gramy dalej, nie poddajemy się. Cały czas jesteśmy wiceliderem, dlatego nie ma sensu wprowadzać teraz jakiejś nerwowej atmosfery.
Obrońca Korony zwrócił również uwagę na zachowanie kibiców w trakcie trwania piątkowego pojedynku. - Chciałbym, w imieniu swoim i kolegów z drużyny, podziękować tym kibicom, którzy zostali z nami do końca. Duży szacunek dla nich za to. Niektórzy zrobili inaczej, wyszli ze spotkania, ale cóż... tak to czasami bywa. My staramy się jak możemy, nikt nie może nam odmówić ambicji i chęci zwycięstwa. Nie da się wszystkich meczów wygrywać. Zwłaszcza wtedy, gdy gra się o jednego zawodnika mniej. Cieszę się, że ci którzy zostali z nami do końca, cały czas nas wspierali - podkreślił.
Golański i inni zawodnicy Korony nie będą mieli zbyt dużo czasu na rozpamiętywanie pierwszej od ponad dwu miesięcy ligowej porażki. Już we wtorek kielczanie zmierzą się bowiem w 1/8 finału Pucharu Polski z liderem ekstraklasy, Jagiellonią Białystok. - Ciężko powiedzieć, czy to dobrze, czy źle, że następny mecz jest tak szybko. Na pewno zrobimy wszystko, aby wygrać z „Jagą”. Zdajemy sobie sprawę z tego, że to właśnie przez Puchar Polski wiedze najkrótsza droga do rozgrywek europejskich. Musimy przed tym spotkaniem zebrać myśli, nie może się wkraść w nasze poczynania jakaś niepewność. W piątek przegraliśmy, ale nie wszystko w naszej grze było złe. Pomimo tego, iż walczyliśmy w dziesiątkę, to i tak były z naszej strony całkiem dobre momenty - zakończył popularny „Golo”.
fot. Oskar Patek, Artur Starz
Wasze komentarze
Ludzie, jeśli macie przychodzić na mecze i gwizdać an naszych zawodników czy wychodzić z meczu przed ostatnim gwizdkiem to lepiej w ogóle nie przychodźcie!
Z CZARNYMI SIĘ NIE WYGRA,JEŚLI NIE JEST SIĘ MIAŻDŻĄCO LEPSZYMI