Długosz: Dobrze się czułem na boisku, ale wolałbym czuć się gorzej i zabrać stąd punkty
Wrócił na Suzuki Arenę po ponad trzech latach. Wiktor Długosz rozegrał przeszło 50 minut w niedzielnym spotkaniu Rakowa z Koroną. Częstochowianie przegrali w Kielcach 0:1, nie zwieńczyli swojej mistrzowskiej drogi przy Ściegiennego 8, ale ostatecznie jeszcze tego samego dnia cieszyli się z historycznego sukcesu po porażce wicelidera, Legii Warszawa.
Korona Kielce pokonała 1:0 Raków Częstochowa, a więc nowego mistrza Polski. Koronacja nie odbyła się jednak na stadionie żółto-czerwonych, bowiem dzięki wygranej ekipa Kamila Kuzery odłożyła ją na przyszły tydzień. W szeregach przegranego zespołu zagrało dwóch byłych piłkarzy kieleckiego klubu, Marcin Cebula i Wiktor Długosz.
– Pierwsza połowa nie była w naszym stylu. Nie graliśmy tego, co sobie założyliśmy. W drugiej połowie wyglądało to lepiej. Szkoda, że nie udało się tej jednej bramki wcisnąć. Przyjmujemy tę porażkę na klatę i trzeba iść dalej – powiedział po końcowym gwizdku Wiktor Długosz.
22-latek przyznał, że nie czuł dodatkowej presji związanej z występ na starych śmieciach. Również wspomnienia z ponad 14 lat gry w złocisto-krwistych barwach na czas zawodów odeszły w zapomnienie. Czysta głowa pozwoliła mu zaliczyć pozytywne wejście jeszcze w pierwszej części gry, gdy w 39. minucie był bohaterem podwójnej roszady. – Gdy gram w Rakowie, skupiam się na tym w 100 procentach. Nie ma mowy o sentymentach. Dobrze się czułem na boisku, ale wolałbym gorzej się czuć i zabrać stąd punkty – przyznał.
Goście mieli – wspomnianą wcześniej – koronację na nodze Frana Tudora. Chorwat, po fatalnym kiksie Zapytowskiego przy wznowieniu piłki z piątego metra w ostatnich sekundach gry, stanął przed pustą bramką, będącą swoistą furtką do przypieczętowania wiszącego w powietrzu sukcesu, ale spudłował. Kielczanin przyznał jednak, że nie było mowy o żadnej formie żalu kierowanego w stronę pomocnika.
– To działa na tej samej zasadzie, jak w przypadku niewykorzystanego karnego przez Mateusza Wdowiaka w finale. Nikt nie ma pretensji do jednego zawodnika. Wszyscy razem wygrywamy, wszyscy przegrywamy. Wcześniej przecież też mieliśmy swoje okazje. Każdy sam powinien uderzyć się w pierś, a potem oceniać innych. Bierzemy w szatni odpowiedzialność grupową – zdradził.
Co zostało odwleczone podczas 90 minut rywalizacji, nie uciekło jeszcze tego samego dnia. W wyniku porażki Legii Warszawa z Pogonią Szczecin ekipa spod Jasnej Góry przypieczętowała zwycięstwo w sezonie 22/23. Ostatecznie na ich konto wpadło w tej kampanii jedno trofeum. W minionym w tygodniu przegrali wszak ze stołeczną drużyną w finale Pucharu Polski.
– Wiemy, jaka jest nasza historia, jak smakuje Puchar Polski. To nie jest tak, że nie chcieliśmy zdobyć kolejnego tytułu, czy był dla nas mniej ważny, jednak pełne skupienie było na mistrzostwie – osiągnięciu, które nie przydarza się często – ocenił.
fot. Krzysztof Kolasiński