Golański: Mogę pomóc polskiej piłce!
Mimo kilku ciekawych ofert, po trzech latach przerwy wrócił do Kielc. Ma za pasem udział w Mistrzostwach Europy oraz trzy lata gry w wielkiej Steaule Bukareszt. Paweł Golański dziś kończy dwadzieścia osiem lat i jak sam podkreśla, jeszcze wiele przed nim.
Dwadzieścia osiem lat to dla piłkarza grającego na obronie chyba wyborny wiek.
Paweł Golański: – Uważam, że jest idealny! Miałem okazję już grać przez trzy lata za granicą i mam nadzieję, że to doświadczenie zaprocentuje. W okresie gry w Rumunii zmieniłem się na plus i będę chciał to pokazać w Kielcach.
Jak duża różnica jest między polską a rumuńską ligą?
– Wyjeżdżając do Rumunii myślałem, że tamtejsza liga prezentuje porównywalny poziom do polskiej. Tym większe było moje zaskoczenie, kiedy zacząłem tam grać. Byłem w szoku, że trzeba tak dużo pracować. Tam pierwsza drużyna gra bezpośrednio w Lidze Mistrzów, wicemistrz bierze udział w eliminacjach, a pozostałe kluby aż do szóstego miejsca walczą o puchar Ligi Europejskiej – to o czymś świadczy.
Cypr, Rumunia, Turcja, Rosja, a nawet Azerbejdżan. Dlaczego w gronie lig rosnących w siłę z dnia na dzień nie ma Polski?
– Łapiemy mało punktów i tak naprawdę mistrz Polski musi przejść przez niemałą drabinkę, żeby dostać się do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Lech miał na to ogromną szansę, ponieważ rywal (Sparta Praga – przyp. red.) był absolutnie w jego zasięgu. Szkoda, bo awans byłby świetną reklamą dla polskiej piłki.
Jak dużo można się nauczyć grając przez kilka lat w jednej z czołowych lig europejskich?
– Wywiozłem stamtąd dużo pozytywnych doświadczeń. Nauczyłem się ciężkiej i rzetelnej pracy. W Polsce czasami te treningi wydawały mi się lżejsze, przez co człowiek nie angażował się tak jak powinien. A tam, niezależnie od rodzaju treningu, musiałem być skoncentrowany na dwieście procent. To mnie wzmocniło i myślę, że teraz jestem piłkarzem profesjonalnie przygotowanym do każdego rodzaju zajęć. Podczas każdego meczu i treningu odczuwalna była duża presja. Ale wychodzę z założenia, że to doświadczenie mnie wzmocniło i teraz jestem innym zawodnikiem. Nie biorę do siebie złośliwych komentarzy. Zdarza się, że dziennikarz, czy kibic może coś na mój temat powiedzieć – ja absolutnie tego wysłucham, nie ma problemu. Ale nie biorę tego do siebie.
Kilka lat temu, za sprawą Dana Petrescu, krakowscy piłkarze mieli okazję zaznajomić się z „rumuńską szkołą futbolu”. Zawodnicy w końcu nie wytrzymali obciążeń treningowych i ponoć mieli nawet poskarżyć się prezesowi, co miało wpływ na późniejsze zwolnienie tego szkoleniowca.
– Trenera Petrescu znam osobiście i uważam go za świetnego fachowca. Nie miałem przyjemności z nim pracować, ale widziałem czego dokonał z Unireą Urziceni i nikt nie powie mi, że to słaby trener. Jest to człowiek z dużym doświadczeniem, zarówno piłkarskim, jak i szkoleniowym. Z tym klubem wykonał kawał dobrej roboty! Miał do dyspozycji mały zespół, złożony z piłkarzy niechcianych albo niedoświadczonych i przeistoczył go w zgrany kolektyw, w którym była wola walki. Może nie grali pięknie, ale widać było, że jeden zawodnik za drugim jest gotów w ogień skoczyć. Dzięki temu zdobyli mistrzostwo Rumunii, później w Lidze Mistrzów pokonali Sevillę 1:0 i zrobili jakiś dobry wynik ze Stuttgartem.
Czy Petrescu byłby w stanie uzyskać podobne wyniki z krakowskim zespołem?
– Przede wszystkim nie miał na to czasu. To był okres, kiedy Wisła u siebie rozjeżdżała w lidze każdego, a na wyjeździe musiała się tylko trochę pomęczyć o te punkty. Krakowianie byli pod ogromną presją. Oni musieli za każdym razem wygrywać po dwa, trzy do zera i to w pięknym stylu. Dan wprowadził do zespołu nową taktykę, przez co niektórzy piłkarze nie mogli się w niej odnaleźć. Nie było też oczekiwanych wyników i wiadomo jak skończyła się ta historia. Ciężko jest rozliczać trenera po tak krótkim czasie pracy. Zobacz jak to wygląda w wielkich klubach piłkarskich. Tam trener dostaje pracę nie na dzień, tylko przykładowo na dwa lata. Tam normą jest, że taki szkoleniowiec jest rozliczany z dotychczasowej pracy dopiero po dłuższym okresie. Jeżeli jakieś założenia nie zostały zrealizowane, klub rozwiązuje umowę bądź po prostu jej nie przedłuża.
Czy w twoim byłym klubie trener mógł liczyć na limit cierpliwości?
– W Rumunii przeżyłem siedmiu, bądź ośmiu trenerów – mieliśmy ogromną rotację. Zawodnicy również nie mieli łatwo. Masa piłkarzy podpisywała trzyletnie kontrakty, które po trzech, czterech miesiącach były rozwiązywane. Taki sportowiec wchodzi w nowe otoczenie, poznaje język… Nie jest lekko. Do tego dochodzi ogromna presja, a przecież nie jesteśmy robotami i też mamy swoje odczucia. Ciężko jest kiedy widzimy i czujemy, że jesteśmy pod ścianą.
Miałeś w umowie ze Steauą zapis zobowiązujący cię do nauki języka rumuńskiego?
– (śmiech) Nie miałem takiego punktu. Mimo to uczyłem się go. Mam w Bukareszcie wielu przyjaciół, z którymi rozmawiam po rumuńsku. Fajna sprawa, że nauczyłem się tego języka. Będę go w dalszym ciągu szlifował.
Nie narzekałeś na brak zagranicznych ofert. Dlaczego wróciłeś do kraju?
– Z Koroną prowadziłem rozmowy już dwa miesiące przed podpisaniem kontraktu. Wtedy powiedziałem, że chcę jeszcze trochę pograć za granicą i rzeczywiście byłem blisko podpisania jakiejś tam umowy. Jednak życie pisze różne scenariusze… Akurat w moim przypadku o powrocie do Polski zaważyły sprawy rodzinne, a nie ukrywam, że to najbliżsi są dla mnie najważniejsi i dla nich zrezygnowałem z zagranicznych ofert. Na pierwszym miejscu stawiam rodzinę, tak zostałem wychowany. Niżej znajdują się finanse, bo nie są one w życiu najważniejsze.
Nie zastanawiałeś się, czy może powrót do ekstraklasy nie będzie dla ciebie w pewien sposób degradacją?
– Polscy piłkarze, będący w zagranicznych wielkich klubach, wracają do kraju. Ja uważam, że takie powroty mogą tylko pomóc naszej piłce, może ten poziom pójdzie do góry i będzie coraz lepiej. Uważam, że nawet taki fakt, jak gra Lecha Poznań w europejskich pucharach jest małym kroczkiem w dobrym kierunku. Oczywiście są ludzie sceptycznie nastawieni do polskiej ligi – to tak zwani pseudofachowcy, którzy wiedzą wszystko i tylko mówią, że nasi piłkarze są przepłacani i robią z siebie niewiadomo kogo. Natomiast trzeba podejść do tego na spokojnie. My piłkarze dajemy z siebie wszystko na boisku. Czasami to się nie udaje, ale przecież jesteśmy tylko ludźmi.
Twoja zwłoka z podpisaniem kontraktu rozdrażniła niektórych kibiców „złocisto-krwistych”.
– Powiem szczerze, że nie interesuje mnie to. Ludzie zawsze będą sobie mówić i coś dopowiadać. Absolutnie nie mam zamiaru się tłumaczyć, dlaczego dłużej zastanawiałem się nad podpisaniem umowy. Miałem do tego prawo, to jest moje życie i jeżeli ktoś ma swoje zdanie na ten temat, proszę bardzo – mogą sobie myśleć co chcą. Wybrałem Kielce ze względu na duży sentyment. Spędziłem w Koronie dwa wspaniałe lata i można powiedzieć, że to właśnie dzięki niej trafiłem do reprezentacji i dobrego zagranicznego klubu jakim jest Steaua Bukareszt. Serce podpowiedziało mi, że ten powrót będzie dla mnie bardzo dobrym posunięciem.
I nie obawiasz się, że w Koronie obniżysz pułap sportowy?
– Będę się trzymał tego, co wyniosłem z mojego poprzedniego klubu. Chcę dawać z siebie wszystko – takie poczucie już płynie w mojej krwi. Wiadomo, że czasami na treningu możesz czuć się zmęczony fizycznie, psychicznie i masz moment zwątpienia. Ale w dalszym ciągu będę zostawiał serce na boisku. I już tak do końca zostanie, dopóki tylko zdrowie mi na to pozwoli.
W jednym z wywiadów wyliczyłeś szereg wad tkwiących w ekstraklasie, które skutecznie oddalają ją od ligi rumuńskiej. Czy jest aż tak źle? Może znajdzie się jakiś „plusik” na korzyść Korony porównując ją do Steauy Bukareszt?
– Steaua to jednak drużyna, która odniosła ogromne sukcesy na arenie międzynarodowej i jest rozpoznawalna na całym świecie. Ciężko porównywać te dwa kluby. Mogę tylko powiedzieć, że bardzo dużo rzeczy w Kielcach zmieniło się na plus. Wszystko idzie w bardzo dobrym kierunku. Bardzo zaniepokoiło mnie wycofanie się Kolportera. W tym miejscu trzeba oddać duży ukłon w stronę władz miasta, które zainwestowały i pomogły klubowi. Korona powoli staje się profesjonalną drużyną i wszystko wskazuje na to, że będzie coraz lepiej. Nowe władze klubu mają jakąś wizję budowania całej otoczki wokół zespołu. Kiedyś mało czasu poświęcaliśmy na zaszczepianie ducha sportowego wśród najmłodszych. Teraz, rozmawiając z trenerem i prezesem, widzę, że mają w tym zakresie bardzo ambitne plany i chcą, żeby piłkarze byli otwarci na spotkania z kibicami, którzy mają z tego frajdę.
Trochę upłynęło w wody rzece od twojego ostatniego występu w biało-czerwonym trykocie.
– Ostatnio byłem w kadrze na dwumeczu z Irlandią i Słowenią w ramach eliminacji do Mistrzostw Świata.
Wtedy grałeś w kadrze kierowanej przez Leo Beenhakkera. Jakim selekcjonerem był Holender?
– Dla mnie Leo to świetny fachowiec. Miałem okazję z nim pracować, byłem pierwszym debiutantem w kadrze. Trener mi zaufał, stawiał na mnie i myślę, że nauczyłem się od niego kilku fajnych rzeczy. Będąc w Koronie nie zwracałem uwagi na detale. On natomiast tłumaczył nam, że najważniejsze są szczegóły. Czasami zwykłe podanie, które wydaje się najłatwiejsze, w rezultacie może mieć decydujący wpływ na rozwój całej akcji.
Ale to już przeszłość. Teraz reprezentacją kieruje Franciszek Smuda…
– Mam nadzieję, że poprzez dobre występy w Koronie otrzymam szansę na grę również od niego.
„Franz” często odwiedza Kielce.
– Czyli będzie jakaś szansa na występ w kadrze. Ale spokojnie, najpierw muszę wywalczyć sobie miejsce w Koronie i dopiero wtedy zacznę myśleć o drużynie narodowej.
Nie ukrywasz, że twój powrót do kraju wiąże się też z opcją gry w reprezentacji Polski.
– Powrót jest szansą, by przypomnieć się selekcjonerowi. Z polskiego podwórka jest zdecydowanie łatwiej. Jakbym wyjechał do rosyjskiego Tomska, skąd miałem propozycję, albo gdzieś na inny kraniec świata, Franciszek Smuda mógłby po prostu mnie nie zauważyć. Ekstraklasa natomiast jest dla mnie furtką do kadry, ale wszystko jest w moich nogach i nie chcę tutaj mówić, by trener czym prędzej przyjeżdżał i oglądał mnie w akcji. Jeżeli będę w pełni gotowy, myślę, że ta szansa w końcu przyjdzie.
Rozmawiał Maciej Urban.
fot. P. Duda, O. Patek
Wasze komentarze