Małkowski: Nasz rywal? To nie beniaminek, tylko Widzew
- W meczu z Zagłebiem dopadła mnie klątwa z wiosny. Znów nie miałem zbyt dużo pracy, ale bramkę puściłem. Szczęście nam nie dopisało, ale teraz będzie już tylko lepiej. Jeśli tylko napastnicy się przebudzą, to będziemy bardzo groźni – mówi bramkarz kieleckiej Korony, Zbigniew Małkowski.
Wiele ciepłych słów zebraliście po sobotnim meczu z Zagłębiem. Wygrać się wam nie udało, ale sama gra mogła się jak najbardziej podobać. Trener Marcin Sasal mówi wprost: zespół zrobił spore postępy.
Zbigniew Małkowski: - Z Zagłębiem rozegraliśmy dobre spotkanie, ale ciężko oceniać dyspozycję zespołu po zaledwie jednym meczu. Tak jak trener mówił na ostatniej konferencji prasowej – jakość gry drużyny poznamy mniej więcej dopiero gdzieś po dziesiątej kolejce. Wtedy też będzie można sobie odpowiedzieć na pytanie: o co gramy w tych rozgrywkach?. Z zespołem z Lubina zaprezentowaliśmy się dobrze, ale to, że nasza dyspozycja idzie w górę, widać już było na obozach w Słowenii, gdzie mierzyliśmy się z bardzo wymagającymi przeciwnikami. Pracowaliśmy wtedy głównie nad ofensywą, bo gra w defensywie już w zimie została dosyć dobrze ułożona, i efekty tej pracy – w postaci stwarzanych sytuacji pod bramką przeciwnika – już widać. Oby w kolejnych meczach wyglądało to jeszcze lepiej.
Po meczu z Zagłębiem byłeś chyba jedną z najbardziej niepocieszonych osób w zespole. Znów tych sytuacji pod twoją bramką za dużo nie było, a gol jednak wpadł.
- Ponownie dopadła mnie ta klątwa z wiosny. Już było kilka takich meczów, kiedy nudziłem się w bramce, nie miałem nic do roboty, ale przeciwnik oddał jakiś półstrzał lub też stworzył sytuację po stałym fragmencie gry, i z tego padł gol. Taka jest jednak piłka, stąd też nie zamierzam narzekać. Mam nadzieję, że w następnych spotkaniach będę miał nieco więcej szczęścia.
Po obejrzeniu powtórki bramki strzelonej przez Mateusza Bartczaka można się zastanawiać, czy gdyby Paweł Sobolewski nie wybił piłki z linii bramkowej, to może tobie udałoby się odbić ją gdzieś w bok?
- Można gdybać co by było, ale Paweł stał w tym miejscu gdzie miał stać. Takie mamy założenie, aby przy rzucie rożnym ktoś pomagał bramkarzowi przy kryciu strefy bramki. Bramka wpadła, ale nie załamujemy rąk. W poprzedniej rundzie, w meczu w Lubinie, to nam bardziej dopisało szczęście, teraz sytuacja się odwróciła i to Zagłębie może się cieszyć z tego punktu, tak więc wyszło na remis.
Po jednej kolejce można powiedzieć, że największym problemem Korony jest nieskuteczność. Podejrzewam, że twoi koledzy z ataku na treningach nie mają lekko?
- Bramkarze mają jeszcze gorzej (śmiech). Im więcej treningu strzeleckiego, tym więcej pracy dla golkiperów. A co do samej nieskuteczności – poczekajmy, chłopaki na pewno się przełamią. Na treningach strzelają, ale wiadomo – trening to nie mecz, w którym trzeba poradzić sobie z pewnym obciążeniem. Wystarczy, że noga zadrży, czy też podejmie się decyzję chwile za późno, i tego już nie da się poprawić. W drużynie jest duża rywalizacja, każdy dąży do tego, aby grać, stąd też wszyscy chcą się pokazać z jak najlepszej strony, ale – tak jak zapowiedział trener – karty zostaną odkryte dopiero w niedzielę, w dniu najbliższego spotkania z Widzewem.
Widzew to rywal nieobliczalny, który choć dopiero awansował do ekstraklasy, to - zdaniem wielu - jest w stanie walczyć o czołowe lokaty w polskiej lidze. Czego możemy się po nim spodziewać?
- Tak naprawdę to jest to beniaminek, ale tylko z nazwy. Widzew wygrał dwa razy z rzędu pierwszą ligę, a to nie jest wcale takie łatwe. Musimy się na niego mocno skoncentrować i podejść do niedzielnego meczu bardzo poważnie. W piłce nożnej każde zaniechanie, zlekceważenie przeciwnika, odbija się negatywnie na zespole. Mogę zapewnić, że w niedzielę nie będziemy kalkulować. Wyjdziemy na boisko po to, żeby wygrać i tylko to nas interesuje. Chcemy zdobyć trzy punkty, a boisko zweryfikuje nasze plany.
Zaskoczyło cię to, że podopieczni Andrzeja Kretka w poprzedniej kolejce zdołali urwać punkty mistrzowi Polski? Mało tego, Widzewiacy na tle zespołu z Poznania wcale nie prezentowali się gorzej.
- Nie, nie zaskoczyło mnie to. Polska ekstraklasa bardzo się wyrównała i na chwilę obecną nie można powiedzieć kto jest faworytem do mistrzostwa Polski. To, że ktoś zrobił większe lub mniejsze transfery, tak naprawdę o niczym nie świadczy. Musimy poczekać te kilka kolejek, aby powiedzieć, kto będzie mocny, a kto nie. Na razie faworytów to mamy tylko na papierze. Nikomu nie można odbierać szans oraz chęci zwycięstwa, natomiast już za jakiś czas tabela podzieli się na górę i dół, i dopiero wtedy będzie można określić, czy wynik takiego meczu był niespodzianką, czy też nie.
Co zrobić, aby w niedzielę zdobyć trzy punkty? Taka gra jak z Zagłębiem, plus odrobinę lepsza skuteczność, powinny wystarczyć do pokonania łodzian?
- Na pewno tak. Jeśli napastnicy się przełamią i zaczną strzelać, to jestem pewien, że wygramy ten mecz. Do tego musimy być bardzo skoncentrowani, żeby przeciwnik nas niczym nie zaskoczył i wtedy powinno być dobrze. O defensywę jestem spokojny, bo w meczu z Zagłębiem była niemal bezbłędna. Wierzę w to, że zagramy dobry mecz i uda nam się wreszcie zainkasować komplet punktów.
Rozmawiał Grzegorz Walczak
fot. Paula Duda
Wasze komentarze