Ten mecz można przegrać w głowie. Sztab nas na to uczuli
Już w czwartek PGE VIVE Kielce rozegra kolejny mecz w Lidze Mistrzów. Mistrzowie Polski zmierzą się na wyjeździe z najsłabszą drużyną w grupie, Motorem Zaporoże. Inny rezultat niż przekonujące zwycięstwo kielczan na pewno będzie zaskoczeniem. - Ten mecz można przegrać w głowie. Nie możemy lekceważyć rywala - mówi Mateusz Kornecki.
- Jeżeli spojrzymy na tabelę, to jesteśmy faworytem. Gramy jednak na wyjeździe i do każdego przeciwnika musimy podejść z należytym szacunkiem - podkreśla.
Po tym, jak zespół z Zaporoża stracił szanse na wyjście z grupy Ligi Mistrzów, włodarze klubu zrezygnowali z czterech zawodników: Rosjan: Igora Soroki i Wiktora Kiriejewa, Ukraińca Stanisława Żukowa oraz Estończyka Denera Jaanimaa. Dwaj ostatni już znaleźli nowe kluby i będą grali w Spartaku Moskwa. Zmienił się także szkoleniowiec. Zwolnionego Mykołę Stiepanca od kilku tygodni zastępuje jego dotychczasowy asystent.
Pomimo dużych osłabień, w Motorze zostali dwaj czołowi rozgrywający. – Wiemy, że ich głównymi ogniwami są Malasinskas i Puchowski, którzy zdobywają najwięcej bramek. Pomimo osłabień, nie możemy ich lekceważyć. To wcale nie będzie łatwy mecz – przypomina Mateusz Kornecki
I przestrzega: - Zgodzę się, że ten mecz można przegrać w głowie. Kiedy myśli się o tym, że z Motoru odeszło kilku zawodników, a ostatni mecz przegrali z Vardarem dziesięcioma bramkami, to można do tego podejść lekceważąco. Myślę, że tak się nie stanie i sztab nas uczuli.
25-latek w ostatnich tygodniach pozostaje w cieniu swojego kolegi z drużyny, Andreasa Wolffa, który w kilku ostatnich meczach wyrastał na bohatera PGE VIVE i bronił ze znakomitą skutecznością. Z tego względu Kornecki musiał zadowolić się głównie rolą rezerwowego. – Nie rozmawialiśmy jeszcze, jak będzie teraz. Andi trzyma super formę, a ja czekam cierpliwie na swoją szansę. Jeśli ją dostanę, to zrobię wszystko, aby ją wykorzystać – zapewnia Mateusz Kornecki.
Czwartkowy mecz Motor Zaporoże - PGE VIVE Kielce rozpocznie się o godz. 17:30.
fot: Patryk Ptak