Czuję się odpowiedzialny za zespół. Nie wszyscy jednak chcieli umierać za klub
Tomasz Wilman nie jest już trenerem Korony Kielce. Prezes Marek Paprocki zdecydował o rozstaniu z dotychczasowym szkoleniowcem. Złocisto - krwiści przegrali ostatnie pięć spotkań i zajmują obecnie ostatnie miejsce w tabeli Lotto Ekstraklasy. W rozmowie z naszym portalem zwolniony szkoleniowiec zdradza szczegóły swojego rozstania z klubem ze stolicy województwa świętokrzyskiego
Ochłonął już pan po decyzji prezesa?
- Nie, nie. Na pewno nie. Próbuje się jeszcze jakoś ogarnąć po tym wszystkim. To jest świeże. Muszę się z tym pogodzić, takie życie.
Może się wydawać, że decyzja o zwolnieniu kilka dni przed tak trudnym meczem była zbyt pochopna.
- To nie pytanie do mnie, czy to dobra pora na zmianę. Prezes podjął taką decyzję, ma do tego prawo. Możemy się oczywiście w tym różnić, ale tylko możemy. Tak bywa.
Wie pan już co nie funkcjonowało w ostatnich pięciu meczach?
- Przede wszystkim, to nie wygraliśmy.
Ma pan pretensje do zawodników za ostatnie występy? Na pomeczowych konferencjach mówił pan o braku zaangażowania.
- Wszystko, co teraz powiem będzie brzmiało jako zrzucanie odpowiedzialności. Oczywiście, że nie chcę tego robić. Czuję się odpowiedzialny za zespół. Uważam jednak, że nie wszyscy dawali z siebie wszystko i nie umierali za mnie, klub i drużynę. I tyle - bez tego się nie da, bo nie mamy takiej jakości, aby grać w sześciu i siedmiu.
To wszystko się składa na to, że wynik jest taki, jaki jest. Na szczęście nie sprawia on, że mamy duże problemy, bo tylko trzy punkty dzielą nas od wyższego miejsca. Jeden czy dwa mecze mogą zamieszać. Spotkań w tej rundzie będzie sporo, wrócą kluczowi zawodnicy i uda się wrócić na właściwe tory. Mnie jednak nie będzie dane o tym decydować i tego przeżywać.
W meczu z Ruchem na ławce usiadł Radek Dejmek. Patrząc na jego ostatnie występy wydaje się, że od kapitana można wymagać więcej.
- Nie będę komentował tego typu kwestii. To jest sprawa szatni, muszę to zachować dla siebie. Chcieliśmy zmienić ustawienie w obronie, miało to pomóc, ale okazało się niewiele warte, bo problemy zostały te same. Pomysł był, nie sprawdził się. Oznacza to, że przyczyna była gdzieś indziej.
Pożegnał się pan już z drużyną?
- Podziękowałem chłopakom za współpracę. Co ja mam teraz mówić? Spakowałem się, zabrałem swoje rzeczy i wyszedłem z szatni. To nie jest przedszkole i nie jest to czas na łzy.
Z kilkoma chłopaki znam się lepiej, pewnie spotkamy się jeszcze kiedyś na obiedzie, bo będę utrzymywał kontakt. Nie będzie tak, że przestaniemy się w ogóle znać. Nie o to w życiu chodzi.
Umowa z Koroną została już rozwiązana?
- Wszystko nie jest jeszcze rozstrzygnięte. Mam spotkać się z prezesem i ustalić. Wola współpracy jest, na nic nie chcę się zamykać. Uważam, że mam doświadczenie, a w klubie zostawiłem sporo serca i umiejętności. To, co jest dobre mogę przekazać. Nie wiem, czy stanie się to teraz, jutro czy kiedyś tam.
Na razie musimy formalnie zakończyć obowiązującą umowę. W przyszłości będziemy oczywiście rozmawiać, ale trzeba ochłonąć. Musi też zrobić to prezes, bo dla niego ta decyzja też nie była łatwa. Dał mi przecież szansę, ja temu nie podołałem. Powodów tego może być wiele.
Wyobraża pan sobie powrót do roli asystenta?
- Życie uczy tego, aby niczego nie wykluczać, więc tego nie robię. Pracując z młodzieżą nie sądziłem, że kiedykolwiek poprowadzę samodzielnie zespół w Ekstraklasie. Nie mogę więc teraz powiedzieć, że czegoś nie zrobię.
Nie można się zarzekać, trzeba pracować i robić swoje. Mogą pojawić się różne opcje, trzeba być na nie otwarte. Mam klub w sercu, nic w tej kwestii się nie zmienia. Jestem ambitny, więc się nie poddam.
Ciężko rozstać się z klubem, który ma się w sercu?
- Bez dwóch zdań tak jest. Jak trener jest z innego miasta, to rozwiązuje kontrakt, wyjeżdża i odpoczywa z rodziną. Ja jestem stąd. Będę spotykał się z kibicami na mieście, na pewno będę rozmawiał. Nie zamknę się przecież w domu, bo pracowałem uczciwie i dobrze.
Wiadomo, że można było coś zmienić, ale teraz łatwo powiedzieć. Mogę spojrzeć w lustro i każdemu w oczy i opowiedzieć, co robiliśmy i co w tym było dobrego, a co złego. W Koronie pracowałem wiele lat, zrobiła dla mnie bardzo dużo. Aczkolwiek ja klubowi też oddałem siebie.
Rozmawiał Wojciech Staniec
fot. Maciej Urban
Wasze komentarze
Zostało 2-3 przyzwoitych grajków a reszta 2-liga
Wysmiewales nas we wrześniu zatem pytam dzisiaj kto.miał racje Janczyk. ?
a tak to czytam wypowiedzi flustratów którzy uważają że coś w sowchzie powstanie. Jak na razie to widze kupe chwastów. Wojtek wyzbył się najlepszych graczy a teraz próbuje zatkać dziurę tanim trenerzyną no i są skutki. Tak Wojtek ostał ci się ino sznur, albo inwestor ze wsi Zbelutka.
Trener już swoją karę poniósł, ale nie on był największym problemem Korony. Kilku zawodników pierwszej drużyny ma spore problemy z wagą. Jak udało nam się ustalić, niektórzy mają tkankę tłuszczową na poziomie 20 procent. To o dużo za dużo. U profesjonalnych sportowców ten wskaźnik powinien oscylować w granicach dziesięciu procent. Zawodowcy trenujący raz, czasem dwa razy dziennie muszą mocno się starać, by doprowadzić się do takiego stanu. O odpowiedniej diecie kilku podstawowych piłkarzy Korony nie ma więc mowy. Podczas testów sprawnościowych sprawdzano też wysokość skoku dosiężnego. Kilku piłkarzy miało wyniki gorsze od osób prywatnych badających się w ośrodku.
Spadek formy było widać już w wygranym meczu z Arką (1:0). Podczas drugiej połowy kielczanie słaniali się na nogach. Później narzekali na zbyt mocne treningi i prosili trenerów o zmniejszenie obciążeń. Ćwiczenia nie były wymagające, ale przy takiej diecie zawodnikom ciężko było wytrzymać trudy treningu.
Teoretycznie w takiej sytuacji piłkarze powinni zostać ukarani i odsunięci od zespołu. Był tylko jeden problem – nie było ich kim zastąpić, bo kadra Korony jest zbyt wąska. Wystarczyło, by ze składu wypadli Djibril Diaw i Łukasz Sekulski, a układanka trenera Wilmana rozsypała się z hukiem. Poza Diawem w kadrze kieleckiego klubu zostało tylko dwóch nominalnych środkowych obrońców: Radek Dejmek i Dimitrij Wierchowcow. Sekulskiego mógł zastąpić Miguel Palanca lub Michał Przybyła. Jak widać trener nie miał zbyt wielu możliwości zmian.
Wszyscy w klubie zdawali sobie sprawę z tego, że wartościowych zmienników nie ma, ale w związku ze słabą, choć stabilną, sytuacją finansową klubu, zgadzali się na pracę w takich warunkach. Problem w tym, że kilku piłkarzy postanowiło tę słabość wykorzystać i doszli do wniosku, że mogą wszystko.
Co ciekawe w ostatnich dniach z zawodnikami kilkukrotnie spotkał się prezes Korony Marek Paprocki, ale wychowawcze rozmowy nie przyniosły oczekiwanego efektu, bo kielczanie w meczu z Ruchem (0:4) kolejny raz się skompromitowali.
Projekt nie wypalił
Mimo słabych wyników, decyzja o zwolnieniu trenera może dziwić. Przed sezonem zarząd klubu podpisał z Wilmanem dwuletni kontrakt, co w Kielcach nie zdarzyło się od dawna. Ani Jose Rojo Martin, ani Ryszard Tarasiewicz, ani Marcin Brosz nie mieli takiego komfortu. Wszyscy trzej podpisywali roczne umowy. – Możemy się tylko uderzyć w pierś, bo ten plan z zatrudnieniem trenera Wilmana nie wypalił. Mieliśmy do niego pełne zaufanie, bo dla nas to nie był anonimowy szkoleniowiec, tylko człowiek, który przez lata pracował w klubie i znał go od podszewki. Dziękujemy za dotychczasową pracę i życzymy powodzenia, bo wiemy, że zrobił wszystko co mógł, by Korona grała jak najlepiej – powiedział nam Paweł Jańczyk, rzecznik prasowy kieleckiego klubu.
W Kielcach ruszyły poszukiwania nowego trenera, ale już wiadomo, że w najbliższym ligowym spotkaniu z Legią (28.10, 20.30) drużynę poprowadzi Sławomir Grzesik, dotychczasowy asystent Wilmana. Niezależnie od tego, kto przejmie drużynę, czeka go trudne zadanie. Oprócz wyciągnięcia zespołu z kryzysu będzie też musiał poradzić sobie z piłkarzami, którzy w ostatnim czasie czują się bezkarni, bo wiedzą, że nie ma ich kto zastąpić.
"Podczas testów sprawnościowych sprawdzano też wysokość skoku dosiężnego. Kilku piłkarzy miało wyniki gorsze od osób prywatnych badających się w ośrodku"
Dejmek na pewno ale jeszcze kto ?