Nie jestem piłkarzem bez wad. Teraz w Koronie grają tylko tacy
Przemysław Trytko był jednym z najbardziej charakterystycznych piłkarzy Korony Kielce w ostatnim czasie. Napastnik nie tylko pełnił funkcję podstawowego zawodnika zespołu, ale również stał się przedmiotem otwartej krytyki ze strony większości kibiców. Na koniec przygody z żółto-czerwonymi, w obszernej rozmowie z naszym portalem, zdecydował się podsumować okres spędzony w Kielcach. – Było kilka pięknych chwil. Nigdy nie widziałem mojej mamy tak pijanej, jak po meczu z Legią – śmieje się napastnik, który swoją karierę będzie kontynuował w Kazachstanie.
Zacznę może trochę przewrotnie. Gdy kilka miesięcy temu z Korony odchodził Piotr Malarczyk, mówiłeś, że nie ma sensu, aby kibice za nim płakali. To jest sens, aby płakali za tobą?
- Wydaje mi się, że nie będą. (śmiech) Prędzej już mogli za Piotrkiem, bo było im żal, że odchodzi. Teraz może ciut większe grono się cieszy z takiej sytuacji. Ale patrząc na to czysto logicznie - jest to bez sensu. Nawet gdyby Messi odszedł z Barcelony, to na pewno byłoby smutno, ale co z tego? Jeśli czegoś już nie ma, to trzeba przetrawić emocje i patrzeć na to, co jest.
Tobie polały się łzy, gdy żegnałeś się z drużyną?
- Nie ukrywam, że nie był to miły moment. Chwyciło mnie za serce.
Korona to pewnie ważny moment twojej kariery. Byłeś w wielu klubach, ale tutaj zakorzeniłeś się dosyć mocno.
- To jest klub, w którym grałem najdłużej w seniorach. W juniorach grywałem gdzieś dłużej, ale nigdy nie występowałem więcej niż dwa sezony w jednym klubie seniorskim. Do Kielc trafiłem po moich perypetiach w Gdyni, Białymstoku i Bytomiu, gdzie było bardzo dużo zmian i co pół roku nie wiedziałem, gdzie wyląduję. Powiem szczerze - przychodząc do Korony nie nastawiałem się na długi pobyt. To się wydarzyło samoistnie. Miałem blisko do domu i mogłem często odwiedzać rodzinę. Dobrze odnajdywałem się w mieście i bardzo dobrze czułem się w klubie. Mam na myśli zawodników, sztab i pracowników, pomijając oczywiście kibiców.
Rok temu, gdy miałem ciekawe propozycje i mogłem poprawić swoje zarobki, to wiedziałem, że wolę zostać tutaj i grać. Teraz postanowiłem inaczej. Tę decyzję podjąłem rozumem. Nie ukrywam, że serce zdecydowałoby coś innego. Mam już jednak swoje lata i serce zostało wyłączone z negocjacji.
Rozmawialiśmy kilka miesięcy temu i mówiłeś wtedy, że nie jesteś Koroniarzem. Stwierdziłeś nawet, że byłoby to dziwne, gdybyś obnosił się z wielką miłością do klubu i całował herb na każdym kroku, bo wiadomo, że nie jesteś chłopakiem stąd. Jednak w głębi duszy chyba jesteś trochę żółto - czerwony?
- Sprawa jest prosta - nie chcę o sobie mówić, że jestem Koroniarzem. Wydaję mi się, że jako piłkarz nie zasługuje na takie miano. Są ludzie, którzy zagrali tutaj nawet mniej spotkań, ale są wychowankami i w klubie przebywają niekiedy od dziecka. Nie podoba mi się takie całowanie herbów, choć możliwe, że nawet więcej osób by dzięki temu mnie oklaskiwało. Byłoby to jednak niesprawiedliwe. Będę trzymał kciuki za Koronę, zostaje jej kibicem i będę życzył jej dobrze.
Wiadomo, że miałeś z kibicami na pieńku, ale jednak byłeś w radzie drużyny i wiele znaczyłeś w szatni. Chyba nigdy wcześniej tak ważny w zespole nie byłeś?
- W Arce Gdynia trafiłem na starą gwardię i takie nazwiska, jak Moskalewicz, Niciński i Ława. Oni wprowadzali mnie do dorosłej piłki. Tam na pewno nie miałem takiego znaczenia w drużynie. W Kielcach na samym początku też trafiłem na mocne charaktery. Ja sam byłem dosyć skryty i cichy, ale z biegiem czasu poczułem się lepiej. Byłem zadowolony z tego, gdzie jestem i sam chciałem znaczyć coś więcej.
Wiadomo, że opinia kibiców jest dla mnie krzywdząca i niezbyt sympatyczna. Gdyby jednak oni grali w piłkę i spytalibyśmy się ich, co jest ważniejsze - opinia ludzi, z którymi grają, czy fanów, to pewnie każdy wskazałby zdanie trenerów i zawodników z drużyny. To tak, jakby spytać jedną kobietę, którą ma dziecko i drugą, która go nie ma, jak to jest być matką. Ta druga oczywiście powie, że trzeba dbać o nie i pielęgnować, ale dopóki nią nie zostanie, to nie poczuje do końca, jak to jest. Piłkarze też odbierają wiele rzeczy inaczej. I to jest właśnie dla mnie najważniejszy wyznacznik.
Tak cię słucham i coraz bardziej jestem przekonany, że dosyć mocno wsiąkłeś w dosyć hermetyczną, kielecką rzeczywistość. Gdyby za dziesięć lat zadzwonił do ciebie „Przegląd Sportowy” i poprosił o opinię na temat Korony, to chyba wiedziałbyś, co powiedzieć.
- Na pewno jest kilka takich anegdot i rzeczy, które mogą wycieknąć, bo są po prostu śmieszne. Są też takie historie, których nigdy w życiu, choć na pewno byłyby ciekawe dla wielu osób, nie powiedziałbym. Jest coś takiego, że piłkarze trzymają się razem i inne rzeczy oddziaływają na nas, a inne na kibiców. Nie jest tak, że zawodnik jest lepszy od fana, ale też nie działa to w drugą stronę. My jesteśmy ludźmi i oni również są.
Fani denerwują się na nas, gdy nie robimy wyniku. W ten sam sposób my złościmy się na nich, gdy nie pomagają nam w momencie, w którym tego wsparcia potrzebujemy. Tego nie da się pogodzić. To będzie w Koronie, ale będzie też w Barcelonie. Jeżeli „Barca” wygra siedem trofeów, to wszyscy będą ich nosić na rękach. A jak w następnym sezonie powinie im się noga, to będą gwizdać na Mesiego i Neymara, stać pod stadionem i ich wyzywać. Piłkarze, którzy mają odczucie, że dają z siebie sto procent, nigdy się z tym nie zgodzą.
Zapadło ci coś konkretnego w pamięć z pobytu w Kielcach? Jest jakaś wyjątkowo śmieszna anegdota?
- Kurczę, nie przygotowywałem się. Szatnia Korony była naprawdę bardzo wesoła i to praktycznie każda. Załapałem się na samą końcówkę „Bandy Świrów”, teraz jest coś zupełnie innego, ale jest równie ciekawie. Radek Dejmek i te wspólne śpiewy też tworzą klimat, nową drużynę. Nie chcę nic na szybko opowiadać, ale mogę potwierdzić, że szatnia to będzie coś, za czym bardzo będę tęsknił.
Wchodziłeś do Korony za czasów Ojrzyńskiego. Ściągał cię jednak dyrektor Kobylański. Zdawałeś sobie wtedy sprawę, że możesz stać się prawdziwym symbolem konfliktu pomiędzy tymi panami?
- Nie, przychodząc tutaj nie miałem pojęcia o tym. Prawdą jest, że ściągał mnie dyrektor Kobylański. Ja od tego nie ucieknę i nie chcę uciekać, bo po prostu tak było. To on mnie pamiętał z Cottbus i zadzwonił do mojego menadżera, że jest taki temat. Jap o prostu przyjechałem i po dwóch dniach podpisałem kontrakt. Dowiedziałem się po czasie, że trener Ojrzyński mnie nie chce, co powiedział mi zresztą prosto w oczy. Dodal jednak, że skoro już podpisałem umowę, to będzie traktował mnie uczciwie. Mam ogromny szacunek do trenera, że mimo tej niechęci, dał mi zadebiutować w zespole i traktował mnie normalnie. Z tego, co wiem, to nawet teraz przejawiał jakieś tam zainteresowanie w stosunku do mojej osoby w kontekście transferu do Górnika.
Nie czułeś się za to wyalienowany w szatni, bo wiemy, że to był moment, w którym stanowiła ona monolit, który gotowy był pójść w ogień za trenerem. Nagle wszedł do niej teoretycznie obcy element. Mogli nie traktować cię najlepiej.
- Przychodząc tutaj na pewno musiałem uchodzić za człowieka Kobylańskiego, bo taka była prawda. Ja sam zresztą zupełnie nieświadomie powiedziałem o tym w jednym z wywiadów. Jestem przekonany, że koledzy z drużyny też tak uważali, choć nigdy nie dali mi tego odczuć. Na początku traktowali mnie normalnie i po czasie zorientowali się, że nie ma powodu, aby mnie alienować od siebie. Nie mam więc prawa mieć jakichkolwiek pretensji do kolegów.
Trafiając do „Bandy Świrów” byłeś jednak człowiekiem z zewnątrz, który mógł zajrzeć za kulisy, więc łatwiej będzie ci ocenić. Na czym polegała siła tamtej Korony?
- Trener Ojrzyński chciał, żeby ta drużyna wyglądała dokładnie tak, jak wyglądała, czyli była zbudowana na więzach przyjaźni. Nie tyle na piłkarskich sprawach, ale oparto to na więziach tego rodzaju. Ludzi, którzy wtedy byli w zespole, doskonale odnajdywali się w sytuacji. Również ja, człowiek z zewnątrz, został przyjęty tak, jak swój, a mógłbym przecież nie być akceptowany. To, że oni mnie tak wpuścili, świadczy o ich sile i o tym, że byli trochę ponad sprawami, które toczyły się gdzieś w gabinetach.
Siedzą ci jeszcze w głowie te sytuacje z początku omawianego sezonu? Wielu do tej pory mówi, że gdyby Trytko je wykorzystał, to Ojrzyński nadal pracowałby w Kielcach.
- Mecz z Wisłą był drugim meczem w sezonie. Wydaje mi się, że to jest farmazon i sposób zrzucenia winy na mnie. Wystarczy zamknąć oczy i pomyśleć, co czuł Przemek Trytko po rocznym pobycie w szpitalu i roku w czwartej lidze niemieckiej, który w meczu z Wisłą Kraków dochodzi w dziewięćdziesiątej minucie do doskonałej sytuacji. Trzeba pomyśleć, jak bardzo chciałem strzelić gola w moim powrocie do świata żywych po dwóch i pół roku. Nie chcę nad tym płakać i użalać się nad sobą. To byłoby, jak z filmów Disneya. Zdarzyło się tak, poszła akcja, ktoś sfaulował i stanęło na mnie. Klasycznie zresztą.
Potem był jeszcze mecz w Łodzi, gdzie jeden z naszych zawodników zobaczył czerwoną kartkę w drugiej minucie. Jeżeli ktoś będzie chciał zarzucić, że to moja wina, to oczywiście to zrobi. Nie ma sensu, abym z tym walczył. Nie czuję się winny, że to przeze mnie trener został zwolniony. Żałuję tamtej sytuacji z prostych względów. To byłby dla mnie bajkowy powrót.
Zaśmiałeś się trochę w duchu, kiedy prezes Tomasz Chojnowski przedstawił wam trenera Pachetę? Z jednej strony była to kompletna odmiana stylu gry, a z drugiej przyszedł człowiek z zewnątrz, który nie miał pojęcia o tych wszystkich zakulisowych gierkach.
- Zwolnienie Ojrzyńskiego to był dla mnie przykry moment, ale ja nie zżyłem się z nim jeszcze aż tak bardzo. Doceniałem i nadal szanuję to, że dał mi zadebiutować, bo przecież mógł powiedzieć: „ja ciebie nie chciałem” i po prostu mnie odpalić. Było mi smutno, ale gdy przyszedł trener Pacheta, to myślałem tylko o tym, że to może być dla mnie szansa. Na początku zresztą on też mnie nie widział w składzie, ale kończyłem sezon jako pierwszy napastnik i najlepszy strzelec drużyny.
To był chyba twój najlepszy sezon w karierze.
- Na początku nie grałem. W pierwszych spotkaniach wystąpił Karol Angielski, którego zmieniał Daniel Gołębiewski. Dostałem szansę dopiero w meczu z Legią.
W tym spotkaniu przegranym 3:5?
- Tak, dokładnie. Co więcej, nie uznali mi wtedy prawidłowo strzelonej bramki, bo odgwizdali spalonego, którego nie było. W przerwie trener mnie ściągnął i zniknąłem na kilka spotkań, w których nawet nie było mnie w kadrze. Zagrałem pare meczów w rezerwach u trenera Sławomira Grzesika i wtedy uczciwie dostałem szansę, po której wskoczyłem do gry.
Żałowałeś, że ostatecznie Hiszpan nie zdecydował się pozostać w Kielcach?
- Ciężko mi coś powiedzieć.
To spytam inaczej. Czy patrząc na to z perspektywy czasu, był to udany hiszpański eksperyment?
- Jeżeli miał być to hiszpański eksperyment, to powinien trwać dalej. Osiem miesięcy to zdecydowanie zbyt krótko. Ostatecznie to chyba sam trener Pacheta nie zdecydował się przedłużyć umowy. Gdyby go ściągano i powiedziano mu, że popracuje wyłącznie osiem miesięcy, to wydaje mi się, że sam szkoleniowiec by się na to nie zgodził. To byłoby bez sensu. Jeśli pojawił się już taki pomysł, to powinien trwać on dłużej. Nie było za dużo czasu, aby rozpaczać, bo ja sam negocjowałem wtedy nową umowę i podszedłem do tego tak, jak zawodnik zazwyczaj podchodzi - przychodzi nowy trener i trzeba się przed nim pokazać.
Sezon pod wodzą Tarasiewicza był również dosyć specyficzny. Dla ciebie był bez wątpienia apogeum hejtu.
- Szczególnie ta druga runda. W pierwszym meczu pod wodzą Tarasiewicza zagrał jeszcze Maciej Korzym, a za niego wszedł „Chiża”. Ja zaś byłem trzecim napastnikiem.
Potem odszedł “Korzeń”.
- I ja dostałem wtedy szansę, grałem całą rundę. 2014 rok skończył się dla mnie ofertą z FC Erzgebirge Aue z drugiej Bundesligi. Nie chciałem wtedy odchodzić z Kielc po półtora roku. Szczególnie po sezonie, w którym strzeliłem osiem bramek i rundzie, która była dla mnie udana. Dobrze czułem się pod względem fizycznym i piłkarskim. W samym zespole również zacząłem się świetnie odnajdywać.
Byłem nawet w Aue dwa dni. I z dzisiejszego punktu widzenia, jeśli mam spojrzeć na to czysto logicznie, to był właściwy moment, aby iść do Niemiec. Nie skorzystałem z tego i ostatecznie zostałem. Następna runda zaczęła się dla mnie od pauzy w Zabrzu za kartki. W kolejnym spotkaniu z Jagiellonią strzeliło mi kolano i odpadłem na miesiąc. Po powrocie skumulowały się złe wyniki drużyny oraz moje zmarnowane sytuacje i to wszystko spadło na mnie.
Z perspektywy czasu inaczej podszedłbyś do oferty z Niemiec?
- Uważam, że po prostu podjąłem złą decyzję. Nie siedzę w domu i nie rozpamiętuję tego. Mam w domu ten kontrakt, ostatnio pokazywałem go nawet koledze. To był moment, aby odejść. Byłem wtedy też na rozmowach w Cracovii, gdzie chciał mnie trener Robert Podoliński, a potem pojechałem do tego Erzgebirge Aue i z logicznego punktu widzenia to była dla mnie dobra propozycja. Nie ma sensu jednak tego wspominać, bo usiadłbym i zaczął się sam nad sobą użalać. Bez sensu zupełnie.
Przed tym sezonem również długo trwały twoje negocjacje z Koroną. Kontrakt przedłużyłeś jako jeden z ostatnich. Co stało na przeszkodzie w tych rozmowach?
- W moim odczuciu klub chciał wtedy ściągnąć kogoś innego. Możliwe, że Łukasza Sekulskiego, który przyszedł dopiero teraz. Zarząd miał jakieś swoje opcje. Również nie wiadomo było, czy Michał Przybyła będzie nawet trenował w pierwszym zespole. Dla Korony byłem trochę w poczekalni. Wyjeżdżając z Kielc po meczu z Podbeskidziem, byłem nastawiony na to, że odejdę. Rozmawiałem trochę z Ruchem Chorzów, który złożył mi ofertę. W międzyczasie zadzwonił jednak do mnie prezes Marek Paprocki i spytał się, czy możemy rozmawiać. W tym okresie negocjowałem właśnie z tymi dwoma klubami. Ostatecznie przyjechałem do Kielc, ale nie było jeszcze szkoleniowca. Przyszedł trener Brosz, który się za mną wstawił i powiedział, że klub powinien przedłużyć ze mną kontrakt.
Potem do Chorzowa ściągnęli Stępińskiego, na którego ochotę mieli również w Kielcach.
- Tak, dokładnie. To było spore zamieszanie i niezły galimatias. Te same kluby i te same nazwiska. Ostatecznie zostało tak, jak zostało.
Obecne rozgrywki zapowiadały się chyba jako najtrudniejsze w historii Korony. Nie bałeś się zlecieć z hukiem z ligi?
- To, że liga będzie bardzo ciężka, nie było tajemnicą i wszyscy o tym oficjalnie mówiliśmy. Miałem jeszcze w głowie ofertę z Ruchu, ale tam również nie wyglądało to szałowo. Niepewnością była Nieciecza, a ja sam nigdy nie przewidziałbym, że na ostatnich miejscach w tabeli będą Górnik Zabrze i Śląsk Wrocław. Ja już też nie mam dwunastu lat i wiem, że wiele się może zdarzyć. Oprócz umiejętności technicznych, liczy się także kolektyw i drużyna. Byłem przekonany, że będzie ciężko, ale nie aż tak, że przegramy każdy mecz niezwykle wysoko.
Zaskoczyła cię drużyna tym, jak świetnie wypaliła? Początek był taki, że palce lizać.
- Ugraliśmy sporo punktów na wyjeździe i pod naszym naporem padło wiele solidnych firm. Wydaje mi się, że wzięło się to z tego, że my, jako drużyna, wiedzieliśmy, że nie ma sensu szaleć z piękną grą, ale po prostu trzeba szarpać. Każdy tak myślał i wygrywaliśmy na tych wyjazdach po 1:0.
Trzeba też oddać, że mieliśmy furę szczęścia. Strzelaliśmy pierwsi bramkę, bo gdybyśmy ją na początku tracili, wyglądałoby to inaczej. Później świetnie się broniliśmy i gryźliśmy. Były z nami słupki i poprzeczki, a Zbyszek złapał nawet karnego. Do tego farta dołożyliśmy jeszcze walkę i zaangażowanie.
Gol na Legii to był najpiękniejszy moment w Koronie? Drużyna zrobiła coś, czego nigdy wcześniej nie zrobiła, a ty uczciłeś urodziny mamy.
- Na święta w rodzinie będziemy do tego wracać... Wisi w domu nawet zdjęcie z tego momentu. Po pierwsze - gol na Legii zawsze smakuje doskonale, a po drugie te urodziny mamy, która miała okazję być tego dnia na stadionie. Nie ukrywam, że kiedy wyszedłem do nich po zakońćzeniu spotkaniu, to była... kompletnie pijana. Nigdy wcześniej nie widziałem jej w takim stanie. Nawet nie wiem, czy tego nie wspominamy bardziej niż samego gola. (śmiech) Wielkie ukłony dla naszego kierownika, który załatwił dla niej wejściówki na sektor Silver. Mama zobaczyła, że zdobyłem w trzeciej minucie bramkę i powiedziała do taty, że muszą iść na jednego. I tak już później zostało do dziewięćdziesiątej minuty... (śmiech)
Czyli tak - strzelasz gola na Legii, a więc fajny moment. Wtedy jednak przychodzi Cabrera i z marszu dostaje miejsce w pierwszym składzie.
- Uważam, że przegrałem rywalizację w momencie, w którym samolot bezpiecznie wylądował. Nie są to może jakieś wielkie pretensje, bo takie jest życie. Trener postawił na kogoś innego. W moim odczuciu w tamtym momencie nowy snajper nie był potrzebny Koronie. W mojej opinii wtedy obowiązkowo musiał grać Michał Przybyła. To był moment dla klubu, aby go wypromować i dobrze sprzedać. Gdyby on w następnych kolejkach nie wypalił, do gry mogłem wejść ja. Miałem wtedy już ponad sto meczów w Ekstraklasie, strzeliłem kilka bramek i byłem w Kielcach dwa lata. Nie było więc tak, że poza „Przybyłem” nie było nikogo do gry. Wydaje mi się, że to błąd, aby ściągać napastnika w tamtej chwili. Pojawiło się coś takiego, że ja nie wiedziałem, po co jestem. Takie wątpliwości ostatecznie miał również Michał i Airam. To stworzyło dziwną sytuację. Podobnie byłoby, gdyby siedziało nas tutaj ośmiu i każdy wyrywał się do zadania pytania, a ja nie wiedziałbym, komu odpowiedzieć. Lepiej, jak sytuacja jest przejrzysta. To jest moje prywatne odczucie, bo w momencie, w której klub ma stawiać na wychowanków, musiał grać Michał Przybyła. Dodatkowo dał on historyczne zwycięstwo na Legii. Gdyby nie wypalił, grałbym ja. Jakbym nie dał rady, to można było się ze mną pożegnać w grudniu i ściągnąć jednego, porządnego snajpera. Nie wiem, może Robinho czy kogoś takiego? Kibice może potrzebują tutaj Cantony? Tylko nie wiem, czy wyłącznie pod względem piłkarskim czy może po to, aby czasem inaczej zareagował. (w 1995 r. schodzący z boiska Eric Cantona przeskoczył bandę reklamową i zaatakował wyzywającego go najgłośniej kibica ciosem kung-fu – przyp. red.)
Rozmawiamy sobie już kilkadziesiąt minut i co chwila wychodzą coraz to bardziej absurdalne decyzję, które podejmowano. Często miałeś tak, że czytałeś o tym, co dzieje się w kubie i myślałeś sobie, że to absolutnie nie ma sensu?
- Miałem i to często, ale nie chcę tutaj komentować zbyt wiele. Korona Kielce jest w fazie przebudowy. Powiedziałem o tym napastniku, bo to siedzi we mnie i nie chcę ukrywać wszystkiego. Nie chcę jednak komentować każdej decyzji. Oczywiście, że w szatni o tym dyskutujemy i mamy swoje spostrzeżenia. Ale tylko tam.
Wszyscy, którzy dobrze życzą Koronie, muszą zdawać sobie z tego sprawę, że ona się przebudowuje. Jest tutaj prezes, który nie ma dziesięcioletniego stażu, ale jestem przekonany i mówię to z czystym sumieniem, że on chce dobrze dla klubu. Nie chce oszukać ani nic zachachmęcić. Nie jest też tutaj, aby się nachapać. On po prostu chce dobrze dla Korony. Potrzebuje jednak czasu, podobnie, jak dyrektor sportowy, który jest krytykowany. Jest również trener, który nie ma ani pięcioletniego kontraktu, ani wielkiej swobody. To jest naprawdę ciężka sytuacja dla każdego pionu. Do tego dochodzi frustracja i pretensje kibiców. Nie jest łatwo zrobić teraz dobry wynik w Koronie Kielce.
A czujesz, że klub idzie w dobrą stronę? Czy może jednak zbyt często zbacza z tej prawidłowej ścieżki?
- Nie chcę tutaj za dużo oceniać ani dawać zbyt wiele swoich pomysłów. Po prostu trzymam kciuki. Wydaje mi się, że kierunek, który obrano, jest bardzo fajny. Trzeba go jednak do końca opracować i wprowadzić. To nie są małe zmiany i na to potrzeba czasu. Trzeba liczyć na to, że w tym czasie klub nie spadnie z ligi i będzie mógł wdrażać cały projekt w Ekstraklasie. Nie ukrywajmy, że to wszystko wiąże się z finansami. Nastawienie do klubu w najwyższej klasie rozgrywkowej będzie znacznie lepsze niż gdzieś niżej. Sam pomysł jest fajny, logiczny i po prostu trzyma się kupy. Wymaga jednak nie tylko czasu i pewnych wdrożeń, ale również nagłego reagowania na różne sytuacje.
Zejdźmy na temat, którego nie da się ominąć i kilka razy pojawiał się już w naszej rozmowie. Jak to jest otrzymywać tydzień w tydzień kubeł pomyj na głowę? Trzeba mieć w sobie sporo siły, aby wyjść następnego dnia na trening i walczyć dla klubu.
- Powiem szczerze - w serce to nie trafia. Gdyby mama czy ktoś bliski o mnie coś takiego powiedział, to trafiłoby. Nie ma takiej możliwości, abym przejmował się głosami obcych ludzi. W moim mniemaniu fan wspiera Koronę i nie ma znaczenia, czy gra Trytko, Cabrera czy Przybyła, bo on wspiera klub. Często mam jednak wrażenie, że na stadionie jest wielu krytyków, którzy mienią się kibicami. Jeśli ktoś jest krytykiem, to nie ma problemu - może mówić, że nie podoba mu się mój styl biegania, co nawiasem mówiąc jest prawdą. Sam się z tego śmieję. Nie mam z tym problemu. Wydaje mi się jednak, że te dziewięćdziesiąt minut meczu to czas, w którym wszystko trzeba odłożyć na boczny tor i robić wszystko, aby Korona wygrała. Na pewno każdemu będzie łatwiej, gdy będzie wiał mu wiatr w żagle.
Czułeś się niesprawiedliwie oceniany?
- Tak.
Teraz rozstajesz się z Koroną. Co powiesz tym kibicom, którzy w ostatnich dniach tryumfują? Twoje odejście jest według nich największym wzmocnieniem kieleckiego klubu w tym okienku transferowym.
- Nie czytam komentarzy politycznych, bo wiem, co tam się dzieje. Gdybym czytał, to niepotrzebnie nabijałbym sobie głowę i dołował się. W komentarzach jest po prostu masakra. Przeczytałem nawet twój artykuł (można go odnaleźć TUTAJ - przyp. red.). Można usiąść z ośmioma osobami i siedmiu z nich ci powie, że niebo jest żółte i w tym gronie będziesz uchodził za głupka, bo powiesz, że jest ono niebieskie. Nie ma sensu, abym się z kimkolwiek kłócił i starał się go nauczyć piłki. Kibice mają prawo mieć takie zdanie, szanuję to. Przemek poza Kielcami będzie żył dalej oraz Korona bez Przemka będzie funkcjonować nadal. No trudno.
Mam pełną świadomość, że nie jestem Messim oraz, że nie jestem piłkarzem bez wad. Owszem, mam wady. Co więcej - w obecnej chwili każdy piłkarz w Koronie będzie miał wady. Każdy. Nie jest ona w sytuacji, w której będzie ściągać piłkarzy bez mankamentów albo z małą ich ilością. Korona jest klubem, który sprowadza piłkarzy, których inne kluby nie chcą. Taka jest prawda. Przyciąga ich Ekstraklasa, dobra atmosfera i fajnie poukładany klub pod względem szatni, stadionu, odnowy i boisk treningowych. Na pewno nie są to pieniądze i dłuższe perspektywy. Nie mam za bardzo nic do powiedzenia kibicom - mają swoje umysły i swoje sumienia. Jeżeli te hejty są zgodne z nimi, to niech tak robią.
W jaki sposób w ogóle dowiedziałeś się, że jesteś wystawiony na listę transferową? Ktoś z tobą rozmawiał czy przeczytałeś o tym w internecie?
- Zadzwonił do mnie prezes dzień przed opublikowaniem tej listy i powiedział, że będzie taka sytuacja. Poinformował mnie, że jeżeli będę chciał zostać w drużynie i trenować dalej, to oczywiście mam taką możliwość, ale jeśli uznam, że dobre będzie dla mnie odejście i pojawią się jakieś opcje, to nikt nie będzie robił mi problemu. Nie wiem, jak wyglądało to w przypadku innych piłkarzy, ale u mnie wyglądało to normalnie, dokładnie tak, jak w książce piszą. Nie było żadnego straszenia czy krzyków. Po prostu przyjąłem to do wiadomości. Byłem z drużyną na obu zgrupowaniach, potem wyjechałem na testy. Wróciłem do Kielc, trenowałem i nawet zagrałem w meczu z Pogonią. Jeśli mam czegoś żałować, to tego, że w Szczecinie nie strzeliłem bramki.
Wychodząc na to spotkanie wiedziałeś już, że to twój ostatni mecz w Koronie?
- Nie, jeszcze nie. Ale od początku. Temat Kazachów pojawił się dzień przed wyjazdem na Cypr. Wtedy powiedziałem o tym trenerowi i poinformowałem klub. Wiedzieli więc, że jest taka opcja. Chciałem jednak powalczyć na obozie o ewentualne miejsce w składzie. Z kolei jadąc na Pogoń, gdzieś z tyłu głowy był Kazachstan, że to ciągle może dojść do skutku, lecz nadal prawdopodobne było dla mnie to, że mogę zostać w Kielcach.
Jak wrażenia po testach? Wiemy, że byłeś już chwilę z nową drużyną. O co planujesz tam walczyć - o spokojną emeryturę czy jednak dalszy rozwój?
- Jadę grać tam w piłkę. Nie da się ukryć, że są plusy i minusy tego wyjazdu. Minus jest taki, że to jest Kazachstan, a plusem na pewno jest kontrakt. Za bardzo nie wiem, co będę robił tam prywatnie i w wolnym czasie. Na pewno moim głównym celem wyjazdu jest to, że będę chciał grać tam w piłkę. Nie mam pojęcia, jaka to jest liga. Wszystko okaże się w praniu. Pewnie wieczorami przeczytam kilka książek albo obejrzę do końca „Rodzinę Soprano”, bo męczę się z nią od dawna. Tak właśnie przewiduję, że wieczory będę spędzał na Skype albo z książką. Będę robił dokładnie to samo, co tutaj, ale w Kazachstanie.
Czujesz, że złapałeś pana Boga za nogi?
- Nie, absolutnie nie. To jest po prostu logiczna decyzja. Tak mi się wydaje. Złapałbym pana Boga za nogi, gdybym za takie pieniądze wyjechał na zachód. W tej sytuacji wiąże się to z tym, że jest coś za coś. Ale ten kontrakt nie ustawi mnie też do końca życia. To nie będzie przecież tak, że wrócę i będę mógł odpalić cygaro. To, co może mi dać, to jedno bądź dwa mieszkania, które będę miał do końca życia. Nie załatwi całej gry za mnie.
Będziesz musiał się jeszcze męczyć na boisku.
- Ale to jest moja pasja. Ja liczę, że to zmęczenie na boisku będzie trwało jak najdłużej. To jest nirmalne, a nawet bardzo fajne. Nie wiem, co będzie, jak to się skończy.
Rozmawialiśmy już o tym, ale spytam na koniec. Korona Kielce zyskała nowego kibica?
- Tak, to na pewno. Będę trzymał kciuki i kibicował klubowi.
Rozmawiał Wojciech Staniec II
Wasze komentarze
Szerokiej drogi
Kibice zli, bo mieli prawo krytykowac Trytke. Trytko zly na kibicow, bo smieli go krytykowac. Cabrera i zarzad klubu zli, bo jak sie okazalo, ze on i Przybyla trafiaja raz na ruski rok, to klub sciagnal lepszego napastnika.
Idac jego tokiem rozumowania, to klub do maja powinien czekac, az ktorys z nich zacznie strzelac, bo robienie im konkurencji bylo nie fair. Milion ofert, bo strzelil oszalamiajaca ilosc bramek w rundzie osiem i byly lukratywne oferty z Ruchu Chorzow, wow. Dziekowac mu trzeba kwiatami, ze jednak zostal i chcial grac u nas.
Alez strata w Kielcach, ze takiego boiskowego erudyty nam zabraknie. Na boisko wejdzie, i ksiazke poczyta, serial obejrzy. Fajne chlopaki tez graja w Spartakusie Daleszyce, w Wiernej Malogoszcz kilku nawet na studia chodzi, to moze Panie Autorze wywiadu - nadadza sie do Korony? Odpowiedni to bedzie poziom intelektualny do klubu? Moze klub ksiazki w szatni zaloza?