Żółto-czerwoni ciułają punkty. Tym razem przy świetnej oprawie
Dwa punkty w dwóch meczach – taki jest bilans Korony Kielce po wznowieniu rozgrywek T-Mobile Ekstraklasy. Nie jest to może wynik nadzwyczajny, ale szczególnie to drugie „oczko” smakuje nieźle – w końcu zostało zdobyte z mistrzem Polski, Legią Warszawa. Żółto-czerwoni w niedzielny wieczór przy niemal pełnym stadionie mogli pokusić się nawet o zwycięstwo, ale biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw, chyba nie ma co wybrzydzać i gardzić jakąkolwiek zdobyczą.
Na wstępie muszę się odnieść do jednego wątku. Warszawianie w bój na Kolporter Arenie posłali rezerwy. Tak. I jest to niepodważalna prawda. Żaden z zawodników wyjściowej jedenastki na spotkanie z kielczanami nie grał w czwartek z Ajaxem Amsterdam. Trzeba jednak spojrzeć także na drugą stronę medalu. Ten drugi garnitur „Wojskowych” prawdopodobnie miałby zapewniony pierwszy skład w każdym innym klubie T-Mobile Ekstraklasy, oprócz Legii właśnie. Nie ma więc co demonizować i twierdzić, że żółto-czerwoni nie dali rady z „jakimś tam” zapleczem klubu ze stolicy.
Mimo wszystko można się było zdziwić oglądając to spotkanie. To Korona od początku miała nieco więcej z gry i sprawiała pozytywniejsze wrażenie od przyjezdnych. Zaskoczenie to tym większe, że nawet trener Ryszard Tarasiewicz zapowiadał na konferencji przed tym spotkaniem, że nie ma co się łudzić – jego zespół postawi na obronę. Sęk w tym, że identyczny plan mieli warszawianie.
W rozmowie po meczu zdradził to skrzydłowy Legii, Norbert Misiak. Mistrzowie Polski chcieli przyjąć kielczan na własnej połowie i dopiero wówczas pokusić się o wyprowadzenie kontrataku. Ten plan gościom się jednak zbytnio nie powiódł, to też ze stolicy województwa świętokrzyskiego wywieźli tylko jeden punkt.
Nie udał się m.in. dlatego, że w kieleckiej ekipie naprawdę nieźle prezentował się środek pola. Vlastimir Jovanović to solidna firma nie od wczoraj, ale na pochwały zasługuje Lukas Klemenz. Widać, że ten 19-latek jest młodzieżowym reprezentantem Polski nie bez kozery. Jego mały minus to może impulsywność, przez co nie dokończył spotkania w Zabrzu, ale z zadań czysto piłkarskich w centralnych sektorach boiska wywiązuje się znakomicie. I – póki co – zapowiada się na większe wzmocnienie „złocisto-krwistych” niż Aleksandrs Fertovs.
Można docenić także świetną interwencję Vytautasa Cerniauskasa, jak zawsze mądrą grę Pawła Golańskiego, no i oczywiście Luisa Carlosa. Brazylijczyk pokazał kilka nieszablonowych zagrań i utwierdził wszystkich w przekonaniu, że - jak na polskie warunki - może być naprawdę sporą podporą ofensywy kielczan. Cieszą słowa trenera Tarasiewicza, który po meczu stwierdził, że to nie było nawet 50 procent na co stać Carlosa. A obaj panowie znają się przecież doskonale z czasów wspólnej pracy w Zawiszy Bydgoszcz.
Było o plusach, to trzeba też o minusach. Jacek Kiełb. Sam „Ryba” zdaje sobie sprawę, że zanotował naprawdę słabą rundę jesienną, a niestety wszystko wskazuje na to, że podczas przerwy w rozgrywkach nie wybudził się z tego snu niemocy. Zagubiony, niepewny, nie dający zbyt wiele pożytku drużynie – taki był Kiełb w starciu z Legią.
Kibice stworzyli na Kolporter Arenie piękne show. Ponad 11 tys. fanów na stadionie w Kielcach nie zjawiło się od ponad czterech lat. Gdyby żółto-czerwoni strzelili gola w końcówce, to cała ulica Ściegiennego chybaby eksplodowała. I szkoda tylko odpalonych rac, bo nie jest powiedziane, że sektor za bramką podczas potyczki ze Śląskiem Wrocław będzie zupełnie inny – pusty, zamknięty decyzją odpowiednich władz.
Teraz ekipę trenera Tarasiewicza czekają dwa wyjazdy – do Białegostoku i Bielska-Białej. Oba ciężkie, tak jak zwykło się mówić na każde starcie w T-Mobile Ekstraklasie. Ale Korona chcąc pozostać w szeregach elity nie może o tym myśleć, tylko punktować za wszelką cenę - najlepiej co tydzień.
I jeszcze na sam koniec dobra informacja: Serhij Pyłypczuk żyje. Kiedy ostatnio jakiegoś piłkarza Korony masażyści musieli „składać” częściej niż Ukraińca w pojedynku z Legią? Brawa za niezłomność!
fot. Paula Duda
Wasze komentarze