Była iSkra nadziei. Mistrz odporny na waleczne ambicje Effectora
Choć patrząc na statystyki po meczu ze SKRĄ Bełchatów można pomyśleć, że drużyna Effectora na boisku nie istniała, to w rzeczywistości było nieco inaczej. Postawić się ekipie mistrza Polski to nie lada wyczyn, a ta sztuka udała się podopiecznym Dariusza Daszkiewicza szczególnie w pierwszym secie. Klasa, jaką prezentują bełchatowianie, finalnie okazała się jednak nie do pokonania dla kieleckich siatkarzy.
Optymistycznym akcentem tuż po rozpoczęciu tego spotkania był fakt, że zawodnicy Effectora wyszli na boisko zmobilizowani i pełni walki. Widać było, że tanio skóry nie sprzedadzą i za wszelką cenę będą próbowali coś w tym pojedynku ugrać. Cieszy to przede wszystkim dlatego, że w poprzednich meczach podopieczni trenera Daszkiewicza na początku często wyglądali jakby przegrali mecz już wcześniej, w swoich głowach.
Pierwszy, fantastyczny set z możliwością zwycięstwa zakończył się jednak grą na przewagi i ostatecznie porażką Effectora. Końcówki nigdy nie były mocną stroną kieleckich graczy, jednak widać w tej kwestii już sporą poprawę i niewiele zabrakło, aby premierowa partia padła łupem kielczan. Może gdyby gospodarze doprowadzili ten set do końca na swoją korzyść, to dalsza część potyczki wyglądałaby inaczej? Bardzo możliwe.
Na szczególną pochwałę zasługują dwaj zawodnicy Effectora. Bartosz Krzysiek, którego od początku sezonu trapią najróżniejsze kontuzje pokazał, na co go naprawdę stać i tym samym był najlepiej punktującym zawodnikiem w swojej drużynie. Kolejnym graczem, którego występ można zaliczyć do udanych, jest Norweg Andreas Takvam. W tym sezonie niewiele razy można było zobaczyć go na parkiecie, bo najpierw z gry wykluczyła go kontuzja, a potem nie znajdował on uznania w oczach trenera Daszkiewicza. Szansę, jaką wczoraj dostał, wykorzystał w stu procentach.
Słabiej natomiast spisali się dotychczasowi liderzy kieleckiej ekipy. Fenomenalny do tej pory Mateusz Bieniek był w nienajlepszej dyspozycji i wiele jego ataków lądowało poza linią boiska. Adrian Buchowski, który zawsze był motorem napędowym swojej drużyny, również nie mógł wejść dobrze w mecz i spędził jego część w kwadracie dla rezerwowych.
Choć całą potyczkę - poza pierwszą partią - kontrolowali bełchatowianie, to gra kieleckiej ekipy wyglądała naprawdę przyzwoicie. Nie można zarzucić jej, że nie podjęła rękawicy w pojedynku z mistrzem Polski i odpuściła ten mecz. Samą wolą walki meczu wygrać nie można, ale to ogromny plus, że sporo niżej klasyfikowana ekipa nie przestraszyła się przeciwnika i wyszła na parkiet z czystą głową.
fot. Mateusz Kępiński