Historia lubi się powtarzać... Oby nie tym razem!
W najbliższą niedziele drużyna Vive Tauronu Kielce zmierzy się na wyjeździe z KIF Kolding. Mistrzowie Polski mają z Duńczykami niewyrównane rachunki. W sezonie 2013/2014 żółto-biało- niebiescy mierzyli się dwukrotnie z drużyną ze stolicy Danii i w obu przypadkach musieli uznać wyższość swoich rywali. Po dwóch latach nadeszła szansa, aby napisać nową kartę w historii klubu.
Podobnie jak w tegorocznej kampanii, kielczanie pierwsze swoje spotkanie rozgrywali w Kopenhadze. Tam jechali w roli faworyta, będąc w tabeli przed Duńczykami. I dobrze rozpoczęli to spotkanie, bo po trafieniach Jureckiego oraz Cupicia w 6. minucie prowadzili 4:3. Później do głosu doszli jednak mistrzowie Danii, którzy w pięć minut później doprowadzili do remisu 6:6, a następnie wyszli na prowadzenie, którego… nie oddali już do końca spotkania.
Od 15. minuty kielczanie nie mogli sobie poradzić ze szczelną defensywą Koldingu. Obrona mistrzów Polski nie potrafiła zatrzymać prawoskrzydłowego Rocasa Alberto, który w drugim kwadransie pierwszej części spotkania zdobył aż cztery trafienia z rzędu. Podłamana drużyna Vive schodziła do szatni przegrywając 12:18.
W drugiej połowie mistrzowie Polski nie zmienili już oblicza spotkania. Duńczycy kontrolowali przebieg pojedynku i wygrali ostatecznie 29:24. Najwięcej trafień dla gospodarzy zanotowali Rocas Alberto (dziewięć) oraz Bo Spellerberg (siedem).
Mecz w Kielcach miał być swoistym rewanżem za bolesną porażkę w Danii. O ile wyjazdowa potyczka mogła być traktowana jako wypadek przy pracy, o tyle tydzień później nikt nie liczył się z porażką w Hali Legionów, w której kielczanie ogrywali już w tamtym sezonie choćby THW Kiel.
Niestety, początek spotkania nie był szczęśliwy dla zawodników Vive. W 9. minucie Duńczycy prowadzili już nawet 6:2. Wtedy jednak do głosu przeszli gospodarze na czele z Michałem Jureckim. Żółto-biało-niebiescy wyszli na prowadzenie 10:9, a następnie sukcesywnie do przerwy je powiększali. W 25. minucie były to już 3 trafienia przewagi. Jednak ostatnie pięć minut znów należało do gości. Sześć trafień Koldingu naprzeciw jednego gola Aginagalde pozwoliło im schodzić do szatni z prowadzeniem 16:15.
Początek drugiej połowy znów wlał nadzieje w serca kibiców zgromadzonych w Hali Legionów. Trafienia Buticia i Zormana doprowadziły do remisu 17:17. Wtedy jednak doszło do katastrofy w defensywie kielczan, którzy stracili dziewięć bramek, potrafiąc odpowiedzieć tylko trzema trafieniami. W 47. minucie Kolding prowadził już 26:20 i był praktycznie pewien zwycięstwa. Gospodarze przejęli wtedy inicjatywę spotkania i rzucili aż pięć trafień nie tracąc żadnego. Ostatecznie nie zdało się to jednak na nic, ponieważ w 56. minucie licznik zatrzymał się na wyniku 25:26 i ostatecznie nie zmienił się już do końca spotkania, choć na 5 sekund przed końcem Vive miało rzut karny. „Siódemkę” zmarnował jednak Julen Aginagalde.
W ten oto sposób w ciągu dwóch listopadowych wieczorów Kolding dwukrotnie zaskoczył handballowy świat, pokonując trzecią drużynę Champion League poprzednich rozgrywek. Podobno historia lubi się powtarzać, jednak miejmy nadzieję, że tym razem żółto-biało-niebiescy zaprzeczą tej regule.