Ja biegnę, a chór gospel śpiewa
Zostały jeszcze 3 godziny lotu. Na personalnym monitorze Airbusa A330-300 linii Swiss oglądam końcówkę „Whatever Works” Woody Allena, którego akcja, tak jak wszystkich jego filmów, toczy się w Nowym Jorku. Wspominam przygotowania do wyjazdu. Wszystko zaczęło się dwa lata temu...
Pierwszym krokiem było spełnienie minimum kwalifikacyjnego. W listopadzie 2007 roku rozpocząłem ostre przygotowania, które bardzo szybko doprowadziły mnie do kontuzji. Ale co cię nie zabije, to cię wzmocni... Zmiana podejścia do treningu i już w rok od podjęcia decyzji o starcie w Nowym Jorku, uzyskałem minimum na Mistrzostwach Polski w Półmaratonie w Pile. Pod koniec maja 2009 roku przyszło potwierdzenie zakwalifikowania mnie do jubileuszowego, największego maratonu na świecie! Oczywiście cieszyłem się, ale tak naprawdę to nie maraton był najważniejszy. Stanowił on tylko pretekst do podróży za ocean, do USA, do Nowego Jorku, miasta które, choć znane tylko z filmów, zawsze mnie fascynowało.
Lądujemy na słynnym JFK Airport. Jadę pociągiem lotniskowym do stacji Jamaica. Tam zaczepia mnie dobrze zbudowany Afroamerykanin. Myślę sobie - pięknie, jestem w Stanach dwie minuty i już mam problemy. Pyta, czy szukam linii E. Mocno ściskając portfel w kieszeni, stanowczo mówię: yeah. Wskazuje mi drogę. Ale przecież... Ja nawet nie pytałem? Hmmm, stereotypy ciągle żywe, a człowiek chciał mi tylko pomóc.
Jadę metrem, w wagonie przegląd przez wszystkie rasy ludzkie i ich krzyżówki. Już w tunelu czuć atmosferę tego miasta - i to dosłownie! Bynajmniej nie jest to smród, wręcz przeciwnie - zapach smaru, starych, gnijących stalowych belek stropowych, w końcu słynnych, srebrnych wagoników, tej jednej z najstarszych, podziemnych kolejek na świecie.
Wysiadam z metra. Na stacji spotykam policjanta z pączkiem w dłoni. Zastanawiam się jak on ma gonić przestępców przy takiej masie, na oko 130kg... Hotel mam na Manhattanie. Trafić nie jest trudno. Tu wszystko wydaje się proste, ulice zamiast nazw mają numery, a przecinane są też ponumerowanymi alejami. Nie ma szans aby się zgubić. Czekam na zielone światło na przejściu dla pieszych. Ja czekam, reszta idzie. Trochę czasu zajmie mi, aby przyzwyczaić się do tego zwyczaju. Tutaj żyje się szybko, Nowojorczycy nie tracą czasu na światłach. Mój pokój ma 2x3m. Jest telewizor, lodówka, biurko i jakimś cudem udało się też wcisnąć łóżko! Jest już późno, ale idę jeszcze na zakupy. Drapacze chmur, żółte taksówki, buchająca para z kratek kanalizacyjnych tworzą niesamowitą, filmową wręcz atmosferę. Czeka mnie pięć dni zwiedzania i jeden dzień ciężkiej pracy – maraton.
Staram się zobaczyć jak najwięcej. Nieprzyzwyczajone do chodzenia nogi dają szybko o sobie znać. Wieczorami wracam do hotelu wykończony. Jednym z głównych punktów zwiedzania jest oczywiście Statua Wolności, dar ludu Francji dla Amerykanów.
Paradoksalnie, aby dostać się w rejon tego najbardziej rozpoznawanego na świecie symbolu wolności trzeba przejść przez dwie, bardzo drobiazgowe kontrole bezpieczeństwa. Ogólnie, po atakach z 11 września 2001, Amerykanie mają hopla na punkcie bezpieczeństwa. Po pewnym czasie przestałem liczyć ile to razy przechodziłem przez bramkę wykrywaczy metali. Ale co tam - i tak jest super!
Treningi robię w Central Parku, wydawać by się mogło niepasującym, abstrakcyjnym, zielonym tworze, wciśniętym na styk między rzędy betonowych wieżowców, będącym płucami Nowego Jorku. Ale biegacze są widoczni nie tylko tam. Biegają słynną piątą aleją pod prąd, nie robiąc sobie nic z otaczających ich luksusowych sklepów.
Codziennie rano nie odmawiam sobie tradycyjnego amerykańskiego śniadania. Przeważnie są to jajka, bekon, cebula, ziemniaki, warzywa w różnych konfiguracjach i sposobach przyrządzenia. Fast foodów nie tykam. Jak to przed maratonem, na obiad wcinam makaron. Włoskich restauracyjek nie brakuje. Porcje są solidne, ale to czego doświadczyłem w Little Italy – słynnej włoskiej dzielnicy, pozostanie na długo w mojej pamięci. Zamówiłem spaghetti bolognese. Dostałem ogromny, kopiaty półmisek makaronu z wylewającym się na wszystkie strony, pysznie wyglądającym sosem. Tego dnia zrezygnowałem z kolacji. Spaghetti było najlepsze spośród tych, jakich kiedykolwiek próbowałem.
Times Square natomiast koniecznie należy odwiedzić w nocy, kiedy to wszechobecne neony robią największe wrażenie. Tutaj też znajduje się gabinet figur woskowych Madamme Tissaut. Przy okazji zwiedzania Downtown i Ground Zero, warto pospacerować po jednym z najstarszych mostów wiszących na świecie – Brooklyn Bridge. Ten, będący bohaterem wielu filmów, seriali, programów telewizyjnych czy dzieł literackich obiekt, został oddany do użytku w 1883 r. i ma 1834 m długości. Rozpościera się z niego wspaniały widok na Brooklyn, Manhattan Bridge i Downtown.
Ale tak naprawdę nie drapacze chmur, nie neony i nie mosty tworzą trudną do opisania atmosferę i mistykę tego miasta. Jest ona tworzona przez ludzi. Maszerując przez poszczególne dzielnice ma się wrażenie przekraczania kontynentów. Istny świat w pigułce! Tu Włosi, tu Chińczycy, tu Żydzi, tu Hidnusi, tu Afroamerykanie itd. Takiej mieszanki kulturowej i etnicznej, na tak małej przestrzeni, nie znajdzie się chyba nigdzie indziej na Ziemi. Zwłaszcza China Town robi wrażenie. Nie odmówiłem sobie przyjemności dokonania zakupów na wspaniałych kolorowych, chińskich straganach, gdzie można kupić chyba wszystko, co potrzebne w tradycyjnej dalekowschodniej kuchni, łącznie ze świeżutkimi rybami przeróżnych gatunków.
Z Nowym Jorkiem zawsze kojarzyły mi się jeszcze dwie budowle. Symbol miasta, jak i całych Stanów Zjednoczonych – Empire State Building, który po 11 września 2001, w tragicznych okolicznościach odzyskał status najwyższego budynku NYC, oraz słynna arena wielkich walk bokserskich, meczów NBA, czy wspaniałych koncertów - Madison Square Garden.
Sylwetkę ESB, którego nazwa pochodzi od przydomku stanu Nowy Jork – Empire State, najlepiej podziwiać z tarasu widokowego z dachu GE Building - najwyższego, mierzącego 266 m obiektu kompleksu Rockefeller Center.
Moja wizyta w Nowym Jorku powoli dobiega końca. Jutro maraton. Rano zwiedzam pobliską, siedzibę główną ONZ. Wieczorem mam dylemat - odpoczywać czy do końca wykorzystać możliwość przebywania w tym niesamowitym miejscu. Dzisiejszej nocy jest Halloween!
Postanawiam olać maraton, jakoś się dobiegnie... Jadę do Madison Square Garden na mecz NBA! W metrze wiele osób potrzebuje natychmiastowej pomocy medycznej. A to ktoś ma czaszkę naszpikowaną gwoździami, inny siekierę w plecach, ktoś stracił oko, inny rękę. Wydaję ostatnie dolary na bilet. Przy bramce ochroniarz kieruje mnie na 4 poziom - ale jak to na 4!? No na czwarty! Dopiero w środku zdaję sobie sprawę z ogromu tej hali! Po lewej mam Afroamerykanów, po prawej Meksykanów. Wszyscy, w otrzymanych od organizatora czapeczkach, kibicujemy Knicks'om. Gramy z Philadelphia 76ers. Mecz jest tylko jednym z elementów niesamowitego show. Widowisko dostosowało się poziomem do całego mojego pobytu w NYC. Wynik 141:127 dla 76ers po dogrywce. Na trybunach znani aktorzy. Późnym wieczorem wracam do hotelu. Cztery godziny snu muszą wystarczyć!
No nic, trzeba biec ten "cholerny" maraton. Wyobrażacie sobie - 42 kilometry i jeszcze 195 metrów? Bo ja tego nie widzę. Na dodatek trasa bardzo trudna. a w prognozie zapowiadali południowy wiatr, czyli jakieś 38 km będzie wiało w twarz! O 5 rano wsiadam do metra. Z imprez wracają do domów zmasakrowane, wymęczone, rozmazane halloweenowe potwory. Z drugiej strony widać pełnych podniecenia i świeżości maratończyków.
Wspaniały kontrast! Przy South Ferry wsiadamy na prom, który zabiera nas na Staten Island. Wykorzystuję każdą chwilkę na drzemkę. Jeszcze jeden autobus i jestem na miejscu. Zostały 2 godziny do startu. W miasteczku maratońskim widać świetną organizację! Rozdają ciepłą herbatę, batony energetyczne, wodę, bułeczki. Zaczynam wczuwać się w atmosferę. Stając na linii startu, na moście Verrazano, dociera do mnie w jak wyjątkowej imprezie biorę udział. Przechodzą mnie ciarki po plecach. Śmigłowce krążą nad głowami. W końcu start, ja jestem na lewej jezdni mostu, czołówka na prawej.
Przez kilkaset metrów mam okazję biec obok potencjalnych zwycięzców imprezy i mojego faworyta Ryana Halla! Po zbiegnięciu z mostu tłum kibiców! I tak już zostanie do samej mety! W tym roku biegłem już w Sztokholmie i Berlinie, gdzie było ponad 2 miliony kibiców na trasie, ale to co działo się w Nowym Jorku, trudno opisać. Tak żywiołowo reagujących ludzi na trasie biegu ulicznego jeszcze nie widziałem. No, może z wyjątkiem maratonu warszawskiego, gdzie wściekli kierowcy z pasją naciskali klaksony swych pojazdów, wyzywając od najgorszych biegaczy.
Trasa maratonu nowojorskiego prowadzi przez 5 największych dzielnic metropolii: Staten Island, Brooklyn, Queens, Bronx, Manhattan. Od kibiców w każdym miejscu trasy można się dowiedzieć, że jesteśmy wspaniali i że do mety już niedaleko. W całym mieście święto. Pierwszy raz w życiu nie chcę, żeby maraton się skończył. Na Bronxie, przy kościele, na maratończyków czeka chór gospel. Poza tym na całej trasie gra szereg kapel.
Ten start, to miał być taki wymęczony bieg, na koniec wspaniałej przygody, jaką było zwiedzanie Nowego Jorku, a stał się wisienką na torcie mojej podróży. Wreszcie kibice wrzeszczą - wbiegasz do Central Parku, wyglądasz świetnie, to już końcówka! Myślę sobie - tak, końcówka, 4km bagatela... Wyprzedzam jak pośpieszny Kraków – Warszawa. W końcu (albo niestety) meta! Złoty medal na mojej szyi. Zdjęcie na tle bilboardu i w drogę, do ciężarówki z ciuchami. Emocję powoli opadają, wzdłuż alei stoją wolontariusze - każdy serdecznie gratuluje, zasycha mi w gardle od podziękowań. W końcu nawet taki twardziel jak ja musi uronić łezkę ze wzruszenia, ale.. tylko taką małą ;) Było cudownie! I'll be back here!
W 40. New York City Marathon wystartowało 43,741 zawodników ze 105 krajów. Bieg ukończyło 43,475 osób - najwięcej w historii! W zawodach wzięło udział 118 Polaków.
Piotr Rodzik - członek amatorskiej sekcji biegowej przy Kieleckim Klubie Lekkoatletycznym (www.kkl.org.pl). Uczestnik kilkunastu maratonów (m.in. w Berlinie i Sztokholmie). Rekord życiowy: 2:43:15 (Berlin 2009 r.). W nowojorskim maratonie zajął 302. miejsce - był drugi spośród Polaków.
Sekcja biegaczy amatorów KKL poszukuje sponsora. Zawodnicy startują w wielu maratonach w Polsce i na świecie, promując w ten sposób nasz region i miasto Kielce. Biegacze będą wdzięczni za każdą pomoc.
Wasze komentarze