Gdzie ta skuteczność?
Po czterech dniach pobytu w Warszawie do Kielc powrócili piłkarze kieleckiej Korony. Środowy trening rozpoczął krótkie przygotowania do piątkowego meczu przeciwko Wiśle Kraków.
Wieczorny trening rozpoczął się kilka minut po godz. 19 na głównej płycie stadionu przy ul. Ściegiennego. W zajęciach wzięli udział wszyscy zawodnicy, w tym także powracający do zdrowia Łukasz Nawotczyński. Nie wszyscy piłkarze trenowali jednak z tym samym obciążeniem. Trener Marek Motyka zdecydował się bowiem podzielić całą drużynę na dwie grupy w zależności od poziomu zmęczenia ich organizmów.
W pierwszej znaleźli się zawodnicy, którzy dłużej przebywali na boisku podczas wtorkowego pucharowego meczu w Ząbkach. Ich trening przybrał bardziej formę roztrenowania i ograniczał się do biegania wokół boiska oraz ćwiczeń rozruchowych, jak zwykle z niezmienną łatwością wymyślanych przez trenera Andrzeja Szołowskiego. Zdecydowanie ciężej mieli dziś ci piłkarze, którym w Ząbkach nie było dane zagrać lub też grali niewiele. W ich przypadku o taryfie ulgowej nie mogło być mowy. Po krótkiej rozgrzewce przeprowadzonej przez trenera Marcina Gawrona zawodników pod swoje skrzydła przejął trener Motyka, który od razu zaczął tłumaczyć swoim podopiecznym, w jaki sposób mają wykonywać powierzane im ćwiczenia.
Środowe zajęcie miały na celu przede wszystkim ćwiczenie różnych wariantów rozgrywania akcji ofensywnych. To właśnie na grę do przodu i skuteczność napastników kielecki szkoleniowiec zwracał szczególną uwagę. – Piłeczka ma chodzić jak po sznurku. Unikamy schematów! – już na wstępie zaznaczył Motyka. Jak trener zapowiedział, tak też było. W pierwszej części gry szczególnie istotna rola przysługiwała bocznym obrońcom, którzy uruchamiani przez pomocników mieli za zadanie dogrywać dokładne piłki do napastników. Następnie uwaga trenera skupiła się na pomocnikach, którzy mieli za zadanie uruchamiać prostopadłymi podaniami snajperów, którzy w odpowiednim momencie musieli wychodzić na pozycje i unikać linii spalonego.
W kolejnej części gry przyszedł czas na totalną improwizację, czyli sami zawodnicy starali się wymyślać sposób, w jaki chcą konstruować atak. Największym problemem w trakcie treningu była skuteczność kieleckich napastników. - Paweł jak można nie trafić sam na sam z bramkarzem?! – krzyczał Motyka w kierunku Pawła Buśkiewicza. Na sam koniec zajęć zawodnicy otrzymali od trenera zadanie strzelenia dwóch bramek, po czym mogliby udać się na odnowę biologiczną. To co wydawało się dziecinnie łatwe, stało się zadaniem niemal nie do wykonania. „Żółto – czerwoni” grubo ponad pięć minut nie mogli skierować piłki do siatki. – Panowie będziemy chyba do rana tutaj siedzieć. To jest jakiś obłęd. Dwóch bramek nie możecie strzelić? To są jakieś jaja – denerwował się kielecki szkoleniowiec.
W końcu jednak sztuka ta się udała, a strzelcem decydującej bramki był Nikola Mijajlović. Obrońca Korony po strzelonym golu cieszył się tak bardzo, jakby zdobył bramkę w finale mistrzostw świata. Nic jednak dziwnego, skoro dzięki niemu cała drużyna mogła wreszcie zakończyć trening i udać się na zapowiedzianą odnowę.
A nam pozostaje mieć tylko nadzieję, że równie duże powody do zadowolenia Mijajlović będzie miał także w piątek po spotkaniu z jego byłym klubem, krakowską Wisłą.
Autor informacji: Grzegorz Walczak.
Środowy trening Korony na Arenie Kielc
Wasze komentarze