Jacek Kiełb. Historia jak z filmu
Życie często pisze scenariusze, których nie powstydziliby się najznakomitsi scenarzyści z Hollywood. Przekonał się o tym Jacek Kiełb, przechodząc wyboistą drogę od zerwanych więzadeł w kolanie, po bramkę gwarantującą awans Korony Kielce do PKO Ekstraklasy.
Cała ta droga ma swoją genezę w 2006 roku, kiedy to urodzony w Siedlcach zdolny 18-latek podpisuje kontrakt z Koroną Kielce. To co działo się później, jak mawia klasyk, "jest już piękną historią".
Kiełb zakochuje się w Koronie, a jej kibice w nim. Pomocnik kilkukrotnie szuka nowych wyzwań w innych koszulkach z polskich boisk, ale to w żółci i czerwieni jest mu najbardziej do twarzy.
Wspominanej miłości nie niszczy nawet smutny, jak się wtedy wydawało, koniec przygody zawodnika z Kielcami w czasach niemieckich rządów, kiedy ta żywa legenda klubu została wystawiona poza margines jego historii.
"Ryba" wrócił do złocisto-krwistych, kiedy ci rozpadali się od środka i spadali z najwyższej klasy rozgrywkowej. Kapitan, jak na jego rolę przystało, nie opuścił tonącego okrętu i wraz z między innymi Maciejem Bartoszkiem podjął się misji powrotu Korony do ekstraklasy.
Kiełb był prawdopodobnie najważniejszą postacią w tym projekcie, który zmaterializował się po dwóch latach. Siedlczanin nie był może kluczową postacią na placu gry i nie zawsze stanowił o sile ofensywnej drużyny, ale robił to w sferze mentalnej. Do piłkarza przypięto niegdyś określenie "Ronaldo z Siedlec", choć w tym przypadku bliżej mu do casusu Zlatana Ibrahimowicia i jego powrotu na szczyt ligi włoskiej wraz z AC Milanem. – Zachowując pewne proporcje, jest to podobny przypadek. Przez wiele lat Milan snuł się po środku tabeli. Musiał przyjść "Ibra", który wielkiego dodatku sportowego nie dał, ale dał ten dodatek mentalny – mówił w audycji Cały Ten Sport, Mateusz Żelazny.
Koszmarna kontuzja
27 sierpnia 2021 - feralna data dla Jacka Kiełba. Z jednej strony pomocnik, bramką z 78. minuty, daje zwycięstwo 1:0 nad Resovią Rzeszów, a z drugiej, po 7 minutach opuszcza boisko ze łzami w oczach, oczekując na informacje z najgorszego scenariusza.
Ten się sprawdza. Zerwane więzadła w prawy kolanie. Operacja, ponad pół roku przerwy, a może... decyzja o zakończeniu kariery, jednak już 34-letniego gracza. – Moja reakcja była jedna – zacząłem płakać na łóżku. Wyłem, cieszę się, że mojej żony i dzieci przy tym nie było. Wtedy napływały same negatywne myśli. Jednak od płaczu szybko przystąpiłem do ciężkiej pracy. To nie jest koniec świata, ludzie z tego wychodzą – podsumował w materiale klubowej telewizji pod tytułem "Ryba – Powrót do zdrowia".
– To tytan pracy i wzór wśród pacjentów – przyznał Łukasz Miller, fizjoterapeuta drużyny. – Obiecałem sobie, że będę się słuchał tego co mówią doktorzy. Wierzę, że wrócę silniejszy – zdradził piłkarz.
Kiełb nie wrócił silniejszy jedynie pod względem psychicznym, ale również w dosłownym tego słowa znaczeniu, wypracowywujący atletyczną sylwetkę, gdzie każdy odsłonięty mięsień obrazuje skalę włożonej pracy i wyrzeczeń 34-latka.
Motywacją dla niego było nieprzerwalne wsparcie, które płynęło z każdej strony. – Mimo informacji jakie dostałem, wsparcie napędza mnie do dalszej pracy. To jest budujące, że ludzie chcą, abym wrócił – słyszymy w materiale.
Powrót króla
Pomocnik wykonał tytaniczną pracę w drodze po stosunkowo szybki powrót na boisko. 217 dni czekał na pierwszy mecz po kontuzji, wchodząc na 2 minuty zremisowanego 2:2 meczu z Sandecją Nowy Sącz.
Jeśli już posługiwać się terminologią filmową w kontekście kariery Jacka Kiełba, to po 4 dniach przyszedł mecz i gol, który był Hollywoodzkim zwiastunem tego, co wydarzyło się 29 maja.
Kiełb pojawia się w 67. minucie spotkania meczu z Podbeskidziem Bielsko Biała, aby w doliczanym czasie gry, cudowną przewrotką, zagwarantować zwycięstwo 2:1 swojej drużynie.
– Odkąd miałem uraz, cały czas myślałem, że po powrocie strzelę bramkę. Ten gol zdarzył się tylko dzięki tym ludziom, którzy mi pomogli, także kibicom. Nie ma słów wdzięczności, które oddały by te uczucia. Były chwile słabości, aby dać już sobie spokój z tą piłką, przy takiej kontuzji i wieku. Ale jak nie kochać tych ludzi? Oni wszyscy złożyli się do tego, abym wrócił. Każde słowo znaczy dla mnie wiele i może niektórzy nie zdają sobie z tego sprawy, ale dziękuję wszystkim za każde słowo. W ten sposób dzisiaj się odwdzięczyłem, ale mam nadzieję, że tym najlepszym odwdzięczeniem się będzie awans do ekstraklasy. Nastawiałem się na to, że wrócę do gry i strzelę tę bramkę. Po tym golu nie wiedziałem, co mam robić, gdzie biec. Miałem przygotowaną cieszynkę, ale o wszystkim zapomniałem. Te emocje były ogromne, mecz wciąż trwał i do rozklejenia niewiele brakowało. Ten gol jest dla wszystkich kibiców Korony, którzy życzyli mi dobrze. Jestem im bardzo wdzięczny, bo przeszedłem trudny okres i jeszcze tę piłkę będę dla nich kopał – zdradził wzruszony po tamtym meczu.
Co ciekawe, od tego momentu kapitan kielczan wcale nie przyjął kluczowej roli w układance Ojrzyńskiego. Zawodnik ciągle pojawiał się na boisku w końcówkach spotkań, a w wyjściowym składzie zobaczyliśmy go dopiero na Śląsku, w rywalizacji wieńczącej fazę zasadniczą Fortuna 1. Ligi przeciwko GKS-owi Tychy.
Pomimo zaledwie 123 minut w 7 meczach, "Ryba" wychodzi od pierwszego gwizdka w półfinale baraży z Odrą Opole. Korona pewnie zwycięża 3:0 i melduje się w finale.
Dodatkowego smaczku tej całej historii dodaje fakt, że kielczanie o awans, po porażce faworyzowanej Arku Gdynia z Chrobrym Głogów, mieli zawalczyć przed własną publicznością.
119...
Real Madryt miał Sergio Ramosa i jego 92:48, Bogdan Wenta miał swoje 15 sekund. Od 29 maja Kielce mają 119. minutę meczu o awans do PKO Ekstraklasy. Akcja dwóch rezerwowych - asystującego Jakuba Łukowskiego i strzelającego Jacka Kiełba oraz moment, w którym Suzuki Arena na moment stała się najwyżej położonym punktem w Górach Świętokrzyskich.
– To coś fantastycznego dla niego. Od początku czuł się tutaj bardzo dobrze. Wszystko przeżywa potrójnie. Widzieliśmy go w półfinale, gdzie grał od pierwszej minuty. Teraz mieliśmy inny plan. Życie czasami pisze takie scenariusze, ale trzeba mu pomóc. Jacek nad tym pracował. On sobie wizualizuje takie rzeczy. Jego celem była ta bramka. Pomogli mu koledzy. Trzeba się z tego cieszyć. To może niespodzianki, a może zasłużone rzeczy. Jak człowiek jest całym sercem Koroniarzem, to tak jest. Czasami muszę go przytrzymywać. On zawsze chce coś potrafić, a musi skupić się tylko na grze. Zależy mu na Koronie – zauważył po spotkaniu trener Ojrzyński.
– Nawet nie macie pojęcia, jaki jestem szczęśliwy, brakuje mi słów. Mieliśmy słabsze momenty w tym meczu, ale stanęliśmy na wysokości zadania. Jestem bardzo dumny z chłopaków, bo to nie było łatwe spotkanie. W końcu przyjechał do nas Chrobry Głogów, czyli ekipa, która wyeliminowała Arkę – komentował bohater Korony.
Takie historie w filmach, ich zakończenie, są zbyt banalne i przewidywalne, aby w prawdziwym życiu wydawały się wykonalne. Dlatego tak fascynująca jest ta "produkcja", na której końcowe napisy trzeba będzie jeszcze jednak poczekać. Jacek Kiełb na emeryturę się bowiem nie wybiera. – Ja z chęcią jeszcze parę razy kopnę piłkę w PKO Ekstraklasie – podsumował.
fot. Paula Duda