Cztery tysiące? Cieszmy się, że aż tyle
Nikt chyba nie lubi przegrywać, więc trudno mieć choćby cień podejrzenia, że piłkarze Korony z apetytem przełykają gorzki smak utraty punktów. Ich obecne życie przypomina jedną wielką sinusoidę - jednego tygodnia gloria na wyjeździe, która szybko zostaje zapomniana po kolejnej domowej wpadce. Kiedy pamięta się, w jaki sposób budowana była drużyna przed sezonem, to ciężko przychodzi krytykowanie jej za sposób gry. Kibice tego jednak nie pamiętają i bądźmy szczerzy - nie muszą.
Obecny sezon pokazuje, jak przewrotny może być los zawodnika. Korona po siedemnastu kolejkach zajmuje pozycję w środku tabeli, które i tak - zdaniem większości - jest miejscem ponad stan. Tym bardziej dziwić powinny grobowe nastroje fanów, którzy zdecydowali się przyjść w piątkowe popołudnie na Kolporter Arenę. Z daleka czuć było frustrację, która praktycznie wylewała się ponad kopułę stadionu. Wszystko da się jednak w miarę sensownie uzasadnić.
Na siedemnaście spotkań, które Korona rozegrała pod wodzą trenera Brosza, siedem odbyło się w stolicy województwa świętokrzyskiego. Bilans tych gier jest zgoła katastrofalny - jedno zwycięstwo odniesione dawno, bo 19 lipca, dwa remisy i aż pięć porażek. „Złocisto - Krwiści” nie rozpieszczają też pod względem skuteczności - z pięciu zdobytych w tym sezonie bramek przed własną publicznością, aż trzy padły we wspominanym meczu na inaugurację Ekstraklasy. Co gorsza - ostatni gol strzelony przez kielczan z akcji padł w meczu z Ruchem Chorzów w trzeciej serii gier. Bilans trwogi.
Korona na własnym stadionie kompletnie nie przypomina tej drużyny, dla której z przyjemnością jeździmy po Polsce. W meczach wyjazdowych piłkarze Brosza są do bólu konkretni - nie bawią się w piękną grę, ale skoncentrowani są na zdobycie jednej, jedynej bramki, które zwykle daje komplet punktów. Przyjęta od dawna w naszym kraju teoria mówiąca o tym, że to gospodarz odpowiada za prowadzenie gry i zobligowany jest atakować pozycyjnie, idealnie wpasowuje się w koncepcję gry kielczan.
Piłkarze Korony są sporymi beneficjentami tego rodzaju założenia w meczach wyjazdowych, ale coraz bardziej cierpią w Kielcach. Patrząc na to, co wyprawiają przy Ściegiennego, nietrudno zauważyć, że - a stwierdzam to z ogromną przykrością - gra w piłkę sprawia im spory kłopot. Każdy, kto choć raz miał okazję w miarę profesjonalnie zmierzyć się na pełnowymiarowym boisku wie, że nie ma nic trudniejszego niż długie rozgrywanie piłki na połowie przeciwnika i próba złamania w ten sposób jego szyków obronnych.
Korona tego nie potrafi i obawiam się, że w najbliższym czasie niewiele się zmieni - brakuje piłkarskiej jakości. Środek pola, który w miarę przetrwał przedsezonową burzę, bez trudu radzi sobie w destrukcji, ale brakuje mu jakiejkolwiek nutki kreatywności. Patrząc na ostatnie domowe mecze można odnieść wrażenie, że jedyne, na co stać Vlastimira Jovanovica, to wątpliwej jakości uderzenia z dystansu. Tak jednak nie jest, co Bośniak wielokrotnie już udowadniał. Równie mocno rozczarowuje Aleksandrs Fertovs, który coraz mocniej przegrywa rywalizację o grę z Rafałem Grzelakiem.
Od wielu sezonów siłą kieleckiej drużyny była ofensywna gra bocznych obrońców. O wpływie Pawła Golańskiego dużo mówić nie trzeba. Jeszcze niedawno rekordy strzeleckie pobijał Kamil Sylwestrzak, a obecnie od kilku tygodni czekamy na udane dośrodkowanie kapitana zespołu, który jeszcze dwa miesiące temu mówił o grze w reprezentacji Polski.
Większych pretensji nie można mieć do trenera Brosza, który szyje z takiego materiału, jaki mu przygotowano. Udany początek sezonu uśpił chyba wszystkich, łącznie z dziennikarzami. Nie jest tak, że dopiero teraz widać braki jakościowe, bo one widoczne były wcześniej. Przykryła je jednak solidna gra w obronie. Dwa czy trzy w miarę udane mecze Łukasza Sierpiny nie spowodują nagle, że będzie on w stanie ciągnąć na swoich plecach cały zespół, jak jeszcze w zeszłym roku robił to Luis Carlos.
Niespełna cztery tysiące osób, które pojawiło się w piątek na Kolporter Arenie, po raz kolejny opuszczało stadion ze sporym uczuciem niedosytu. Smutno było patrzeć na maszerujący ulicą Ściegiennego tłum, w którym większość osób bezwiednie spoglądała w ziemię. Domyślam się, że nie chodzi tu tylko o wynik, jakim zakończyła się potyczka Korony z Zagłębiem, ale przede wszystkim grę, jaką zaprezentowali ludzie Brosza. Ciężko było patrzeć na nieudolne próby ataku.
Nie można mieć pretensji do kielczan o to, że niezbyt chętnie kupują bilety na mecze. Sport, a w szczególności piłka nożna, to emocje. Produkt taki, jak każdy inny. Kupujesz wejściówkę i oczekujesz określonego towaru - w tym sportowych emocji. Tego obecnie w pojedynkach „Złocisto - Krwistych” nie ma, gdyż wynik można z góry przewidywać.
Wielu może to bulwersować, ale wolnorynkowe zasady dotknęły także sport - dobrze sprzedaje się towar, który niesie za sobą dobry współczynnik jakości i ceny. Nieważne, czy chodzi tutaj o buty, telefon komórkowy albo imprezę sportową. Całą sytuację dobrze zdiagnozował kilka miesięcy temu Przemysław Trytko w audycji „Cały ten Sport” w Radiu eM, który właśnie w rzeszy kibiców dostrzegał potencjał piłki. Do jego teorii dodałbym jedno zastrzeżenie - dobrej piłki.
Wydając własne, często niezwykle ciężko zarobione pieniądze, oczekuje się czegoś w zamian. Nie mówię tylko o wynikach, bo one są wypadkową wielu czynników, w tym szczęścia, na które nikt nie ma wpływu.
Na obecną grę Korony po prostu, najzwyczajniej w świecie nie da się patrzeć. Każdy mecz jest nudny, przewidywalny i praktycznie pozbawiony emocji. Pal licho, kiedy jest to mecz wyjazdowy, bo wtedy kielczanie po prostu skutecznie realizują swoje cele i wygrywają. Jeśli jednak odejmiemy od tego satysfakcjonujący rezultat, to naprawdę jakiejkolwiek wartości w meczach Korony nie dostrzegamy.
Słyszymy o słabej frekwencji. I ona w najbliższym czasie na pewno nie wzrośnie. Oczywiście, na mecze z Lechem i Legią przyjdzie więcej osób, ale one na pewno nie będą zainteresowane tym, w jaki sposób zagrają piłkarze w żółto - czerwonych koszulkach. Długofalowego wzrostu nie będzie, dopóki Korona się nie wzmocni. W poprzednim sezonie warto było pojawić się przy Ściegiennego, aby zobaczyć, co niekonwencjonalnego wymyśli Luis Carlos, Olivier Kapo czy nawet Jacek Kiełb. Po co można przyjść dzisiaj?
Wojciech Staniec
fot. Paula Duda
Wasze komentarze
Trzepało Go z zimna TAK,że pewnie śruby z krzesełka powypadały!
Po 2 straconej bramce rzucił kilka ŻOŁNIERSKICH POZDROWIEŃ! I POSZEDŁ DO DOMU!
Myślę,że ani mecz z Lechem ani z Legią nie wzbudzi już jego zainteresowania.
A po wczorajszym meczu VIVE obejrzanym w TV w komfortowych warunkach przy piwku, też się raczej nie skuszę!
No i będę miał przewagę nad zawodnikami w przypadku grania padliny-PILOTA!
Zawsze, kiedy zdrowie mi pozwala jestem na każdym meczu Korony .
Czy zimno ,czy upalnie dopingiem wspieram Koronę.
Nigdy wcześniej nie wychodzę z meczu.
Choćby wszystkie mecze były przegrane przez Koronę i tak będę na każdym meczu.
Bo to jest miłość do Klubu , który kocham.
W moim przypadku pytanie po co przychodzić na mecze Korony jest nie na miejscu.
Z takiej "naiwności "jestem dumny.
Ale pocieszam się, że takich samych spotykam na "młynie ".
Prawda jest taka, że w tym klubie nikt nie ma wizji jak ma się on rozwijać w dłuższej perspektywie. Patrzymy głownie przez pryzmat stwierdzenia - tu i teraz, a nikt nie myśli o przyszłości. To typowy sposób myślenia urzędników i w ten sposób myśli zarząd. Byle do jutra a jakoś tam będzie.
Nic się nie zmieni, jeżeli oni będą wydawać pieniądze podatników a klub nie trafi w prywatne ręcę.
Wszyscy krzyczą, ze Kielce to betonowe miasto, ja dopiszę, że beton to zarząd klubu.
Jeśli Korona się nie wzmocni na skrzydle i w postaci ofensywnego pomocnika (już nie mówię o napastniku bo pewnie nie będzie na to pieniędzy) to druga część sezonu może wyglądać zupełnie inaczej .
Nawet na wyjazdach...
Co do druzyny to niestety jak mowil komentator Pan Strejlal slaba technika w zespole i potrzebne szybko wzmocnienia w ofensywie . Trener Brosz tez nie bardzo chyba wie co ma robic z tym zespolem.
Uwazam ze wszyscy powinni wywierac nacisk lacznie z dziennikarzami na zarzad klubu jak i prezydenta miasta jako wlasciciela aby cos zmienic w tej duzynie .