Lubię wracać do Kielc...
Styczeń 2009 roku, MŚ w piłce ręcznej w Chorwacji, remisujemy z Norwegią po 30, Bogdan Wenta bierze czas… Co było potem wszyscy dobrze pamiętamy. Ale czy pamiętamy kto komentował tamto niezapomniane spotkanie dla TVP2? Z Maciej Starowiczem, obecnie trenerem trzecioligowych koszykarzy AZS AWF Kraków, o Kielcach, koszykówce, dziennikarstwie sportowym i nie tylko rozmawiał Michał Filarski.
Michał Filarski: Jako młody człowiek spędził Pan parę lat w Kielcach…
Maciej Starowicz: Zawsze z sentymentem wracam do Kielc. Tutaj kończyłem szkołę średnią. Grałem w Tęczy Kielce, wtedy byliśmy parę sezonów na zapleczu ekstraklasy. Maturę zdawałem w V LO, popularnym Ściegiennym. Wtedy jeszcze było „na górce” (przy obecnej ul. Kostki – przyp.MF). To było naprawdę przeurocze miejsce, piękna alejka z drzewami. Sympatycznie to wspominam. W Kielcach do dzisiaj mam grupę przyjaciół, z którymi grałem w koszykówkę, z którymi razem studiowaliśmy w Krakowie na AWF. Bo na studia wróciłem do swojego rodzinnego miasta, koledzy z Kielc przyjechali tam studiować, część się potem rozjechała po Polsce… Zawsze lubię tu przyjeżdżać, nawet jak gramy mecze, tak jak teraz, czy w zeszłym sezonie, kiedy prowadziłem Wisłę. Graliśmy wtedy z UMKS-em i były to mecze, że tak powiem, dość ostre.
Właśnie, teraz wraca Pan jako trener…
Tak, nigdy nie miałem okazji pracować tutaj jako trener, ale tak jak mówiłem wcześniej, jako młody człowiek grałem tutaj w koszykówkę. Ale wiadomo nigdy nie mówi się nigdy… Natomiast cieszę się, bo wracam z drużyną, którą u siebie, na mojej uczelni udało się reaktywować. W głównej mierze dzięki sponsorowi, naszemu absolwentowi zresztą. Mam nadzieję, że ten trzyletni plan jaki sobie założyliśmy, taki sportowo-finansowy, uda nam się zrealizować. I ta drużyna, za jakiś czas wyląduje przynajmniej na zapleczu ekstraklasy.
Jak na razie radzicie sobie doskonale.
Tak, nie zanotowaliśmy jeszcze porażki. Ale ja zawsze mówię, że należy myśleć o tym meczu, który przed nami, tak jak ten dzisiaj z AZS Politechniką Świętokrzyską (rozmawialiśmy przed spotkaniem – przyp. MF). Zresztą jest to też dla mnie mecz emocjonalny, bo trenerem Politechniki jest mój przyjaciel Stanisław Dudzik. Lata graliśmy razem w Kielcach i razem też studiowaliśmy.
Trzon Pana drużyny stanowią ligowi weterani, ale nie brakuje też młodych zawodników. Jak udaje się to połączyć?
Pierwszy raz w życiu i to podkreślam, udało mi się telefonicznie zebrać drużynę (śmiech). Czterech zawodników grało w zeszłym sezonie w Wiśle, są studentami AWF. Część chłopaków zebrał Tomek Suski. Najstarszy w drużynie jest Jacek Moryto, który jest naszym kapitanem. Ale przymierzam go też do roli mojego asystenta. Cześć chłopaków, tak jak Wojciechowski grało w ekstraklasie w Unii Tarnów. Wiadomo, Jacek też ma za sobą ekstraklasę. Przemek Biliński wrócił z Anglii i też chętnie do nas przystał. Darka Kuspera i Marcina Środę dowołaliśmy niemal w ostatniej chwili… Także tak uzbieraliśmy dwunastkę. Myślę, że całkiem sympatyczną i dobrze grającą w koszykówkę.
A jakie ma Pan wrażenia z trzecioligowych parkietów?
Jestem zaskoczony in plus, bo są naprawdę niezłe mecze, nieźli zawodnicy. Mam jednak takie małe rozczarowanie, że w lidze jest za mało młodych graczy – takich 17, 18-letnich koszykarzy. Przydałoby się więcej juniorskich drużyn grających na tym poziomie. Ale tak to wygląda… Jeżeli w województwie małopolskim zgłaszają się cztery drużyny do mistrzostw juniorów województwa, no to trudno wymagać, żeby w trzeciej lidze grali juniorzy.
Dziś jest Pan trenerem koszykówki i nauczycielem akademickim na krakowskim AWF. Ale znamy też Pana z roli dziennikarza sportowego TVP…
Cały czas współpracuję z ośrodkiem Telewizji Polskiej w Krakowie i czasami z TVP Sport. Choć już nie na taką skalę, jak wcześniej. To był okres między Igrzyskami Olimpijskimi w Sydney, a tymi w Pekinie. Przez te osiem lat komentowałem Igrzyska, zarówno letnie, jak i zimowe. Zdarzyło się też parę imprez rangi Mistrzostw Świata, Europy. Ale przychodzi taki moment, że trzeba coś przełożyć nad. Ja zawsze pracowałem w Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie i zawsze to miejsce traktowałem jako pierwsze miejsce mojej pracy. Chociaż telewizja zajmowała mi dużo czasu… Zadecydował też, nie ukrywam, taki lekki kryzys finansowy w TVP. Trzeba pilnować tego co się ma na miejscu.
Doświadczenie z tak wielkich imprez, jak Igrzyska, czy MŚ przydaje się w prowadzeniu drużyny?
Jasne i to bardzo. Doświadczenie mam olbrzymie, bo miałem to szczęście, że obserwowałem również treningi drużyn najlepszych na świecie. Miałem kontakt ze świetnymi trenerami. Przenosiłem to od razu na pracę na uczelni, a to się przydaje, nawet w trzeciej lidze.
A jest jeszcze szansa, że usłyszymy Macieja Starowicza przy okazji komentowania spotkań?
Pewnie tak, ja nigdy nie mówię nigdy. Jestem cały czas dyspozycyjny. Jeżeli tylko Włodek Szaranowicz zadzwoni, że jest taka i taka sytuacja i to nie będzie mi kolidowało z moją pracą to zawsze jestem gotowy. Nawet w tym sezonie zdarzyło się, że komentowałem mecz ekstraklasy koszykarek w Polkowicach. Trzecia liga gra w niedzielę, ekstraklasa raczej w sobotę, dlatego nie ma z tym problemu.
Teraz jak do TVP wrócił Marek Rudziński, to tych specjalistów od koszykówki jest więcej…
No tak, ale przy tej ilości meczów nie ma nigdy problemu. Marek wrócił z Eurosportu, jest Rysiek Łabędź, jest Piotrek Sobczyński. Odszedł co prawda Mirek Noculak, wrócił na ławkę trenerską, także zawsze jest jakaś rotacja.
Koszykówkę komentował też Włodzimierz Szaranowicz…
Tak, wszyscy pamiętamy słynne „hej, hej tu NBA”. TVP rozkręciło zainteresowanie koszykówką. Od tego też zaczęła się moja przygoda, zupełnie przypadkowa z telewizją. W czasach tego boomu na koszykówkę potrzebowali komentatorów tego sportu… W redakcji sportowej TVP Kraków był jeszcze Andrzej Szeląg i to on zaproponował mnie jako tego drugiego współkomentatora meczów koszykówki. Potem doszła mi jeszcze piłka ręczna. Współpracowałem z TVP Polonia i potem z TVP Sport. Tak się w to wkręciłem. Człowiek się nie obejrzał, a tu minęło już ładnych parę lat. Współpracę z TVP zacząłem w 1997 roku, a od IO w Sydney zaczęła się regularna praca w telewizji. A wracając do Włodka… On ma za sobą przeszłość koszykarską. Pochodzi z Czarnogóry, można powiedzieć, że koszykówkę ma we krwi. Natomiast narciarstwo plus wydarzenia lekkoatletyczne oraz to, że jest dyrektorem TVP Sport spowodowały, że pewne rzeczy musiał odpuścić.
Komentował Pan też sporty zimowe.
Tak, w Salt Lake City komentowałem biathlon, potem też bobsleje, saneczki...
Wymagało to dużego przygotowania?
Pochodzę z takiego regionu, że miałem styczność ze sportami zimowymi. Jeśli chodzi o biathlon to był ośrodek w Kirach. Często tam bywałem. Natomiast jeśli chodzi o bobsleje i sanki… są to sporty na które na co dzień mało kto zwraca uwagę. Trzeba po prostu pojechać na jedne, drugie zawody Pucharu Świata, zapoznać się z regułami, nowinkami, ciekawostkami. Zawsze podkreślałem, że nowoczesne saneczkarstwo wywodzi się z Krynicy. Przegraliśmy przez to, ze nie wybudowaliśmy w porę sztucznego lodowego toru. Zrobili to Niemcy, Austriacy i to oni, a nie my, zaczęli odnosić sukcesy.
A dlaczego piłka ręczna? To była potrzeba telewizji?
Tak, to była potrzeba telewizji. TVP Polonia, kiedy miała jeszcze pełną antenę i redakcję sportową, zaczęła transmitować mecze piłki ręcznej, a szczególnie Monteksu Lublin. Ktoś to musiał komentować, nie było nikogo chętnego. Ja się zgłosiłem… Zresztą już podczas studiów miałem takie przyjaźnie ze znakomitymi piłkarzami ręcznymi Gawilkiem, Karpielem, Kędziorczykiem. Pamiętam doskonale Sławka Szmala, który jako młody chłopak przyszedł do Hutnika. I tak równolegle, bo wtedy trenowałem koszykarzy Hutnika, zawsze się ta piłka ręczna kręciła koło mnie. Zresztą pamiętam doskonale, jak trener Ś. P. Edward Strząbała tworzył ekstraklasową piłkę ręczną w Kielcach, w czasach jak tutaj mieszkałem…
Na zawsze Pan zostanie chyba zapamiętany przy okazji rzutu Artura Siódmiaka w pamiętnym meczu z Norwegią podczas MŚ w Chorwacji…
(śmiech) Zawsze powtarzam moim studentom, że człowiek czeka na transmisję życia. Mam nadzieję, że jeszcze jakąś będę miał lub mecz życia jako trener. Ale trzeba przyznać, że to było wielkie wydarzenie. Szkoda tylko, że w Pekinie nie mogłem komentować finału z udziałem Polaków… Ale ten rzut Siódmiaka w meczu z Norwegią to było coś nieprawdopodobnego. To na zawsze zostanie w mojej pamięci, cieszę, że ktoś jeszcze to pamięta.
W takich chwilach komentator panuje nad emocjami?
W tym momencie nie da się zahamować emocji, bo chyba cała Polska przeżywała to tak samo. Takie mecze w pewnym sensie same się „robią”, to jest sama przyjemność komentować. A jak jeszcze potem się dowiaduję, że prawie 9 milionów ludzi oglądało drugą połowę tego spotkania to ma się olbrzymią satysfakcję.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Michał Filarski
Fot. Maciej Wadowski
Wasze komentarze