Daszkiewicz po BBTS-ie: Kompletnie nie realizujemy swoich założeń
- Szkoda. Po prostu szkoda. Od razu przypomina mi się mecz z października. Wtedy u siebie dokładnie tak samo przegraliśmy seta z AZS-em Częstochową. Było 37:39 – wspomina Dariusz Daszkiewicz, trener Effectora Kielce. Szkoleniowiec po sobotnim meczu z BBTS-em Bielsko-Biała był w paskudnym nastroju.
- Mieliśmy swoje szanse wcześniej, wiele piłek setowych, trzeba było tylko to wykorzystać – mówi. – Zagraliśmy źle w ataku. Inna sprawa, że w ostatnim secie i tak to najlepiej wyglądało. Tu można mieć pretensje za pojedyncze piłki, między innymi za tą ostatnią, która była beznadziejnie zaatakowana. Ale patrzmy wcześniej – mieliśmy problemy w pierwszym secie, jeszcze większe w drugim i w trzecim podobnie. A Bielsko zagrało tak, jak tego się spodziewaliśmy. Wiedzieliśmy, że ciężar gry będzie spoczywał na doświadczonych zawodnikach – Kapelusie i Gonzalezie. Jednak nie radziliśmy sobie z ich atakami. Szczególnie z Argentyńczykiem – nie mogliśmy go zatrzymać. Zaatakował nas 45 razy, przy czym miał 60 procent skuteczności. A u nas... Aż muszę spojrzeć w statystyki (chwila analizy – przyp. red.). No tak, Buchowski 50 procent. A pamiętamy, że Adrian przez półtora seta grał słabo, dopiero potem się obudził. Szkoda, że inni się do niego nie dostosowali – mówi Daszkiewicz.
Pierwszy set był jednak – pod względem wyniku – najlepszy. Bo wygrany. – Ale postawa w pierwszym i drugim była równie słaba. Dołożyliśmy tylko coś więcej zagrywką, bo w ataku nie istnieliśmy. W zagrywce jednak udało nam się zdobyć dwa cenne punkty. Mocniej pomógł nam przeciwnik, który popełnił jedenaście błędów. Wygraliśmy, ale nie wynikało to z naszej dobrej gry – przekonuje trener Effectora.
Pierwszy set był jednak – pod względem wyniku – najlepszy, bo wygrany. – Ale postawa w pierwszym i drugim była taka słaba. Dołożyliśmy tylko coś więcej zagrywką, bo w ataku nie istnieliśmy. W zagrywce jednak udało nam się zdobyć dwa cenny punkt. Mocniej pomógł nam przeciwnik, który popełnił jedenaście błędów. Wygraliśmy, ale nie wynikało to z naszej dobrej gry – przekonuje trener Effectora.
Zdaniem Daszkiewicza, zawodziła także gra w obronie: – Przede wszystkim w czwartym secie kluczowa była blok-obrona. Kompletnie nie realizujemy tego, co sobie zakładamy. Latamy przy tej siatce, ale przy tak dobrej grze przeciwnika, trudno nam go zablokować.
Ostatni set wzbudził sporo emocji. Między zawodnikami iskrzyło, ale ciekawie było też na trybunach. Niektórzy kibice długo po wyjściu z hali debatowali nad jedną sytuacją, gdy punkt zdobył Jose Luiz Gonzalez. Problem z jej oceną miała sędzia główna, która poprosiła o challenge. Według drugiego sędziego po wideo-weryfikacji, autu nie było, choć wielu obserwatorów z trybun widziało coś zupełnie innego. Gdyby sędzia wskazał wtedy punkt dla Effectora, to bylibyśmy świadkami tie-breaka.
– Słyszałem różne opinie. Niektórzy mówili, że robili zdjęcia i widać, że piłka jest na aucie. Przepisy mówią, że nie możemy tego zobaczyć. Możemy wystąpić z pismem do władz ligi o chęć obejrzenia spornej sytuacji. Ale moim zdaniem sędziowanie było dobre. Podobała mi się postawy sędziny głównej, która nie była pewna i sama oddała sprawę do analizy wideo. Pozostała kwestia jej oceny przez drugiego sędziego. Ale powtarzam – nie mam podstaw, by wątpić w jego uczciwość – zapewnia Daszkiewicz.
Wasze komentarze