Wąs: Presja jest nam niepotrzebna
- Apetyty by nam rosły, gdyby został cały skład, który wywalczył 5. miejsce i do tego przyszły kolejne zawodniczki. Prawda jest jednak taka, że Kasia Grabarczyk rzucała średnio nawet 6 bramek na mecz. Marija Gedroit notowała podobne statystyki. Dodajmy do tego jeszcze Linę Abramauskate, to możemy stwierdzić, że odeszły dziewczyny, które zdobywały połowę goli zespołu – mówi Zdzisław Wąs, trener KSS-u.
Kiedy po meczu z Ruchem Chorzów, w którym uzyskaliście awans do play-offów, z radości zgolił pan wąsy, chyba w najśmielszych snach nie przypuszczał pan, że teraz będziecie się przygotowywać do europejskich pucharów?
Zdzisław Wąs: - W zeszłym roku we wrześniu powiedziałem dziewczynom, że cztery pierwsze miejsca według mojej opinii są już zaklepane. Dlatego nie było co się kopać z koniem, bo on zawsze odda mocniej. Piąte miejsce jednak było w naszym zasięgu. W momencie kiedy doszliśmy do play-off, to zespół się całkowicie scementował. W meczach decydują czasami jedne tysięczne sekundy. Dlatego zrozumienie zawodniczek grających blisko siebie jest niezbędne. W pewnym momencie jest to już mechanizm. Udało nam się to poukładać w końcówce drugiej rundy i w play-offach wyglądało to już naprawdę przyzwoicie.
A więc Challenge Cup jest dla was niejako ogromną niespodzianką i nagrodą za te znakomite 5. miejsce.
- Oczywiście, że tak. Zwłaszcza, że teraz znowu będziemy mieli najmłodszy zespół w lidze. Oprócz Stefki Agovej i Kamili Skrzyniarz dołączyły do kadry mistrzowskie juniorki, które znowu obniżyły średnią naszego wieku. Prawda jest jednak taka, że w tych rozgrywkach musimy też mieć sporo szczęścia, bo w tej chwili zespół się dopiero buduje.
Nie jest tajemnicą to, że dziewczyny zaczęły grać na miarę swoich możliwości dopiero po tym jak uzyskały awans do play-offów.
- Presja, która naciskała na ich umysły, powodowała, że to nie był ten zespół. Ja zdawałem sobie sprawę, że to wszystko się wyzwoli, gdy dziewczyny będą miały w zasięgu play-offy.
Teraz jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia. Presja pewnie będzie nieco większa. Czy to nie wpłynie negatywnie na pana zawodniczki?
- Jednak wydaje mi się, że presja nie powinna być większa. Apetyty by nam rosły, gdyby został cały skład, który wywalczył 5. miejsce i do tego przyszły kolejne zawodniczki. Wtedy wymagalibyśmy od siebie bardzo wiele. W tej chwili jednak musimy spokojnie pracować. Jeśli pojawi się presja, to może to znowu niekorzystnie odbić się na drużynie. Trzeba po prostu dać temu zespołowi grać i spokojnie czekać na wyniki.
Zarząd wyznaczył wam jakieś cele?
- Wejść do play-offów w Superlidze. A potem zobaczymy. W Challenge Cup natomiast chcemy grać jak najdłużej się da. Oczywiście w europejskich pucharach zaprezentujemy się bez żadnej presji. W lidze natomiast nie można wykluczyć stresu, bo przecież ona wszystko weryfikuje.
A jak wyglądałyby wasze aspiracje, gdyby przyszły do was zawodniczki z SPR-u Lublin?
- Samo zainteresowanie szczypiornistkami nie wystarczy. Sytuacja w tamtym klubie jest podobna od kilku lat. Życzę im żeby się podniosły. Nie wierzę w to, że Lublin pozbędzie się takiego zespołu jak SPR. To zbyt duże miasto, zbyt dobrzy włodarze, żeby pozwolili na upadek tak zasłużonego klubu. Gdyby jednak nie udało się uratować lubelskiego zespołu i przyszłoby do nas kilka ich zawodniczek, to oczywiście nasze cele też będą inne.
W tej chwili na jakiej pozycji chciałby pan największych wzmocnień?
- Na pewno chciałbym mieć jeszcze jedną lewą rozgrywającą i prawą skrzydłową. W tej chwili Kinga Lalewicz jest jedyną moją skrzydłową na tej stronie.
Wszystko przez to, że życie pisze różne scenariusze. Wspaniała wiadomość o ciąży Kasi Grabarczyk znacznie utrudniła panu pracę.
- Prawda jest taka, że licząc od drugiej rundy po play-offy, to Kasia rzucała od 4 do 12 goli. Średnio było to nawet 6 bramek. Marija Gedroit notowała podobne statystyki. Dodajmy do tego jeszcze Linę Abramauskate, to możemy stwierdzić, że odeszły dziewczyny, które zdobywały połowę goli zespołu. Teraz niejako odpowiadam też na pytanie, czemu mamy w tej chwili takie, a nie inne cele.
Mimo tych trudności chyba pan się niezwykle cieszy, że może kontynuować pracę w Kielcach.
- Oczywiście, że tak. Jest to zespół o ogromnej kulturze osobistej oraz inteligencji i to podkreślam na każdym kroku. Dlatego w tej chwili dużo łatwiej nam się pracuje, niż chociażby rok temu. Jest to wielka przyjemność prowadzić taki zespół.
Rozmawiał Mateusz Kępiński