Konon: Będziemy zapieprzać od początku do końca
- Gdy graliśmy w pierwszej lidze mówiło się, że kibiców mamy dawno w ekstraklasie. Teraz, kiedy wywalczyliśmy awans, można powiedzieć, że oni są już w Bundeslidze - mówi napastnik Korony, Ernest Konon.
Krótko i na temat - dlaczego przegraliście z Arką Gdynia?
- Bo nie strzelaliśmy goli. Mieliśmy dużo klarownych sytuacji, a zdobyliśmy tylko jedną bramkę. A przecież już w pierwszej połowie powinniśmy zdobyć ze dwa gole i schodzić do szatni ze spokojnym prowadzeniem... Cały czas boli nas ta porażka. Przeanalizowaliśmy cały mecz, wspólnie go oglądaliśmy, ale wciąż nie potrafię powiedzieć, dlaczego tak się stało. Taka jest piłka... Podobnie było w niedzielę w meczu Wisły z Lechem. Gdyby krakowianie wykorzystali wszystkie sytuacje, to prawdopodobnie spokojnie by wygrali. Jednak piłkarze Skorży mieli takie same problemy ze skutecznością, jak my... I przegrali.
Brak goli najbardziej uderza w napastników, w tym w ciebie.
- Bo taka jest rola snajperów, nas rozlicza się z bramek. W meczu z Arką miałem swoje sytuacje, których nie wykorzystałem. Takie życie... Jeżeli ktoś dostaje okazję do gry i nie strzela w idealnej sytuacji, to musi uderzyć się w pierś i zrobić wszystko, żeby taka sytuacja więcej się nie powtórzyła. To nie jest tak, że my się nie staramy, że nie chcemy strzelać. Dla każdego z nas gole to przecież niesamowity prestiż. Chcielibyśmy zdobywać bramki tak samo jak chcą tego kibice, a może nawet bardziej.
Porażka boli tym bardziej, że teraz przed wami dwa trudne mecze - z Legią i Wisłą. O punkty będzie piekielnie trudno. Powalczycie o remis czy zagracie va banque i postawicie na atak?
- Nie można zapominać, że jesteśmy beniaminkiem i oba te kluby są na razie o wiele wyżej od nas. To będą trudne mecze. Gramy z Legią, która po ostatnich wpadkach nie może teraz pozwolić sobie na kolejne potknięcie. Ale my też zarobiliśmy \"dużego babola\" - przegraliśmy mecz po fantastycznej grze, przynajmniej takie głosy do nas dochodzą. Mecz w Warszawie z pewnością będzie potyczką na śmierć i życie. Chcemy pokazać kibicom, że mimo porażek warto z nami być. Ale Legia gra u siebie i też chce udowodnić, że jest dużo lepsza. Co mogę obiecać? Że będzie ciekawie i że nie będzie to mecz do jednej bramki. Powalczymy - jeśli będziemy odstępować techniką, to nadrobimy to przygotowaniem fizycznym i wybieganiem.
Legia jest w waszym zasięgu?
- Jak najbardziej. Wszystko zależy od nas. To ostatni moment, aby powiedzieć sobie - dość tych przegranych, uwierzmy w siebie! Musimy wyjść na boisko przy Łazienkowskiej pewni swych możliwości, nie możemy się obawiać Legii. Z taką formą, jaką warszawianie prezentują na chwilę obecną, nie są przecież żadnym postrachem.
Kieleccy kibice pamiętają zwycięstwa nawet z tymi najmocniejszymi w ekstraklasie. I liczą na to, że wkrótce dojdą kolejne.
- Ja też w to wierzę. I mam ku temu podstawy. Jeżeli potrafimy podnieść się z wyniku 0:2 na 3:2, zagrać kilka fajnych meczów i w dodatku je wygrać, to piłkarsko wcale słabi nie jesteśmy. Tylko ta skuteczność... Mamy pięciu równorzędnych napastników, a tak naprawdę tylko Edi - ofensywny pomocnik - strzela bramki. Może za bardzo chcemy i dlatego nie wychodzi? Mogę tu przytoczyć przykład Andrzeja Niedzielana, który przez 2 lata strzelił jedną bramkę w Wiśle Kraków. Czuł na sobie duże obciążenie - że jest to zawodnik z NEC Nijmegen, że zdobywał gole w kadrze... Oczekiwania ogromne, a chłopak nie mógł się odnaleźć. W Ruchu Chorzów dali mu troszeczkę spokoju i jaki efekt? Zaczął w końcu te bramki strzelać. I to jest chyba sedno sprawy - wszystko zależy od psychiki. Musimy naładować się pozytywną energią, nie myśleć o tym co za nami. I pojechać do Warszawy, by zagrać na 100 procent. Jeżeli nie będziemy mogli zdobyć bramki, to zrobimy wszystko, by jej chociaż nie stracić. Będziemy zapieprzać od początku do końca.
Jesteś zadowolony z tego, że reprezentujesz Koronę?
- Kiedy wróciłem z Belgii do Polski, w Kielcach zobaczyłem niesamowitą organizację. Piękny stadion, ludzie, którzy są otwarci na wszelkiego rodzaju tematy. Jeśli ktoś ma problem, wszyscy starają się mu pomóc. To wielka rzadkość w Polsce. A do tego kibice - na każdym meczu minimum 10 tysięcy, to naprawdę ewenement. O wartości sympatyków przekonaliśmy się chociażby w sobotę, gdy ludzie stali po przegranym meczu i oklaskami dziękowali nam za grę. To naprawdę piękne. Dziękujemy wszystkim, którzy nas wspierają. I w tym wszystkim wychodzi pełen profesjonalizm Korony. My nie potrzebujemy Zachodu, my go mamy w Kielcach. Gdy graliśmy w pierwszej lidze mówiło się, że kibiców mamy dawno w ekstraklasie. Teraz, kiedy wywalczyliśmy awans, to można powiedzieć, że oni są już w Bundeslidze.
Na koniec pytanie z zupełnie innej beczki - kto powinien zostać selekcjonerem reprezentacji Polski?
- Nie mam swojego faworyta. Ale wydaje mi się, że powinien to być ktoś z charyzmą, odcięty od wszelkich nacisków. Jednak moim zdaniem problem złej gry kadry nie leży po winie trenera. My zawaliliśmy szkolenie. 7 lat byłem w Belgii i codziennie przed moimi zajęciami w Genku czy w Brugge widziałem chłopaków w wieku 8-10 lat, którzy trenowali na boiskach pierwszego zespołu. Ćwiczyli każdego dnia od godziny 19 do 20.15. Mieli 3 trenerów, a zaplecza nie powstydziłby się niejeden pierwszoligowy klub w Polsce. U nas tego nie ma. Ciężko mówić więc o selekcjonerach, skoro brakuje nam zaplecza. Wszyscy spekulują, dlaczego jesteśmy w światowym rankingu tak nisko. Może warto zastanowić się ilu mamy piłkarzy, którzy naprawdę coś Europie osiągnęli? To jest tragedia polskiego futbolu.
Rozmawiał Wojciech Śmiech.
fot. T. Kubicki, A. Starz
W tej świetnej sytuacji Ernest Konon spudłował
Wasze komentarze