Artur Wiśniewski: Futbol na szubienicy
Walimy pięścią stół, uderzamy głową w mur, a efekty jakie były, takie są. Po blamażu seniorów przyszedł czas na kompromitację młodzieżowców. Znów udowodniliśmy, że na piłkarskiej mapie Europy po prostu nas nie ma. Przez własną słabość.
Kiedy w atmosferze drętwiejących od zimna rąk i puchnących od wiatru uszu przychodziło mi obserwować zmagania młodych polskich biegaczo-kopaczy z młodymi holenderskimi piłkarzami, od pierwszego do ostatniego gwizdka kołowała mi w głowie pewna myśl. Dlaczego my, Polacy – naród tak dumny, tak doświadczony historycznie, nie jest w stanie wykrztusić z siebie jedenastu zawodników jakiejkolwiek kategorii wiekowej, którzy nie zrobiliby z siebie pośmiewiska na arenie międzynarodowej? Miałem 90 minut, aby odpowiedzieć sobie na to proste i brutalne zarazem pytanie, ale jakoś nie udało mi się znaleźć rozstrzygnięcia tej kwestii.
Przez pierwsze pół godziny meczu nasi gracze nie ustępowali swoim rywalom z Zachodu ani ambicjami, ani posiadanym na boisku szczęściem. Ale kiedy padł pierwszy gol dla „Oranje”, a potem trzy kolejne, ciężko nie było dojść do przerażającej konkluzji (ale starej też jak świat), iż tak naprawdę wciąż dzieli nas od Europy przepaść wielka jak Grand Canyon i głęboka jak Bajkał. Możemy to oczywiście tłumaczyć różnymi czynnikami (chociażby zacofaniem gospodarczym), ale szukanie usprawiedliwień w momencie istnienia bezwarunkowej winy już z samej reguły jest idiotyczne.
Gdybyśmy uderzyli się w pierś i powiedzieli głośno o tym, że:
A. - nasza piłkarska centrala jest przesiąknięta do szpiku kości ludźmi starej epoki, których interes własny staje zawsze na pierwszym miejscu wśród wszelkich istniejących interesów,
B. – zupełnie świadomie pomija się dziś inwestycje w całe piłkarskie zaplecze,
C. – Polacy dzięki dziwnym stereotypom mentalnym lepiej czują się w roli męczenników niż zwycięzców,
… to żadne tłumaczenie nie pomniejszy tych wszystkich trzech elementów, ciągnących nasz futbol na szubienicę.
Weszło nam niemal w krew, iż zawsze czujemy się gorsi, nawet od równych sobie. I przez to do właściwie każdej rywalizacji przystępujemy z pozycji bezdomnego psa proszącego o kawałek mięsa. A jeśli nawet jest inaczej – tak, jak w spotkaniu młodych Polaków z młodymi Holendrami – to tej odwagi i pewności mamy tyle, by przetrwać dwa kwadranse. Bo potem jest już tylko gorzej.
Dlatego podobało mi się swego czasu podejście do piłkarzy Leo Beenhakkera, gdy był szkoleniowcem kadry, czy też Henryka Kasperczaka za czasów jego pracy w krakowskiej Wiśle. Gdy zbliżał się mecz z Czechami czy Portugalią, Holender mówił: „gramy o wszystko, stać nas na wszystko”. Tak samo było, gdy „Biała Gwiazda” rywalizowała z Lazio, Parmą czy Realem Madryt. Bez względu na klasę rywala, Kasperczak niemal wmawiał swoim piłkarzom, że są wielcy. I potrafili być wielcy.
To, że dzisiaj czujemy się mali, to efekt tylko i wyłącznie naszego myślenia. Aby osiągnąć sukces, trzeba w niego najpierw uwierzyć. A nie odwrotnie.
Autor: Artur Wiśniewski.
Wasze komentarze