Korona pokazała brzydszą twarz, ale mimo wszystko wygrała po pięknym golu Deaconu
Korona Kielce odpuściła wysoki pressing w meczu z Miedzią Legnica. Oddała rywalowi inicjatywę, ale mimo wszystko konotowała mecz przez ponad cztery kwadranse. Obrana taktyka wymykała się jednak niebezpiecznie spod kontroli, ale ostatecznie po bramce Ronaldo Deaconu i straszliwym cierpieniu w drugiej połowie żółto-czerwoni wygrali 1:0.
W szeregach Korony Kielce pojawił się m.in. Piotr Malarczyk, którego grypa wykluczyła z ostatniego pojedynku w Szczecinie. Miejsce w składzie znalazł również Dominick Zator, jednak poza kadrą znalazł się Dawid Błanik.
Początek zawodów był dość ostrożny w wykonaniu obu ekip. Korona długo łapała odpowiedni rytm gry, pozwalała przejąć kontrolę legniczanom, którzy mieli problemy z piłką przy nodze. Kielczanie skorzystali z tego faktu w 11. minucie gry. Wysoki pressing żółto-czerwonych poskutkował ratunkowym wybiciem obrońcy Miedzi. Futbolówkę z powietrza zgarnął Jakub Łukowski, kierując podanie do Ronaldo Deaconu. Rumun nie potrzebował dużo czasu, aby przyjąć, ułożyć piłkę na lewej nodze i potężnie uderzyć z okolic 20. metra. Strzał był na tyle nieprzyjemny, że ogłupił Mateusza Abramowicza, który skapitulował. Gospodarze prowadzili 1:0.
Nie minęło 5 minut, a na tablicy świetlnej było już 2:0. Kapitalna, kombinacyjna akcja Szykawki z Nono zakończyła się na niedokładnym podaniem w kierunku Łukowskiego. Skrzydłowy miejscowych nie rzucił jednak broni, poszedł za akcją do końca, w oczekiwaniu na indywidualny błąd rywala. Ten, ku jego szczęściu, przydarzył się Joannisowi Masourasowi, który zbyt rachitycznie wycofał futbolówkę do swojego golkipera. Najlepszy strzelec kielczan dopadł do przedmiotu gry przed bramkarzem Miedzi i z zimną krwią podwoił prowadzenie. Niestety, radość Koroniarzy nie trwała długo. VAR dopatrzył się bowiem faulu Kyryło Petrowa na Kamilu Drygasie jeszcze na własnej połowie boiska, gdy rodziła się ta bramkowa szansa dla podopiecznych Kuzery.
W sobotnim pojedynku na murawie Suzuki Areny, która obchodziła tego dnia 17. urodziny, brylował strzelec pierwszego gola. Deaconu miał wszystko: odbiór, przerzut, czytanie gry i – rzecz jasna – swoje firmowe uderzenie. Blisko dubletu był wszak w 29. minucie, gdy po krótkim rozegraniu stałego fragmentu piłkę przed pole karne wyłożył mu Nono. Rumun świetnie skontrował futbolówkę plasowanym strzałem, jednak tym razem z obowiązków wywiązał się Abramowicz.
Do końca pierwszej połowy kielczanie, choć bez druzgocącej przewagi w posiadaniu piłki, kontrolowali wydarzenia na murawie. Zawodnicy Kamila Kuzery oddali przestrzeń na tym polu legniczanom, zachęcając ich do powolnego konstruowania akcji. Ta taktyka mogła jednak legnąć w gruzach już w doliczonym czasie. Złocisto-krwiści, być może podświadomie, zbyt blisko własnej "szesnastki" osadzili swoją formację obronną, co doprowadziło m.in. do niezwykle groźnego strzału Tronta, którego przed golem powstrzymał słupek a następnie instynktowna interwencja Forenca na linii bramkowej.
Dodatkowe 8 minut, na jakie zdecydował się Patryk Gryckiewicz, nagromadziły większą dawkę emocji, niż całe 45 minut podstawowego czasu zawodów. Wpływ miały na to przede wszystkim niejednoznaczne decyzje arbitra. Te wywoływały u kibiców szewska pasję, natomiast zawodników nakręcały do ciągłe łamania przepisów i zaostrzenia gry. Finalnie, tylko w ciągu tych 8 minut, żółte kartki ujrzeli Piotr Malarczyk, Nono oraz Luciano Narsingh.
Pierwszy kwadrans po zmianie stron miał podobny charakter co końcowy etap przed przerwą. To Miedź przebywała częściej na obcej połowie. Dość często do wzmożonej pracy byli zatrudniani obrońcy Korony. Ważne przejęcia notowali choćby Zator czy Malarczyk. Na premierową akcję, która wywołała gromki jęk zawodu na trybunach, trzeba było poczekać do okolic 55. minuty i bliski celu strzał Miłosza Trojaka. Po kilku minutach równie groźnie uderzył Zator, ale obie próby nie przyniosły zmiany rezultatu.
Przez większość czasu inicjatywna należała do gości. Gracze Kuzery nie decydowali na próby pressingu, niezmiennie odsłaniali oponentom miejsce do budowania akcji od podstaw. Takie rozwiązanie nie niosło za sobą żadnych konsekwencji, ale do czasu.
Od 75. minuty ataki Miedzi rosły w siłę, a z nimi pewność siebie ekipy Grzegorza Mokrego. Ostatnia drużyna w tabeli długimi fragmentami zamykała kielczan w hokejowym zamku, spychając ich do głębokiej defensywy, obarczonej niekiedy heroicznymi interwencjami. Żółto-czerwoni nie potrafili wyjść z marazmu. Ocucić swój zespół próbował Kuzera, wprowadzając do gry Kostrzoa, Takaca, Kiełba i Kwietnia, co było jego debiutanckim meczem w tym sezonie dla Korony.
Roszady nie pomogły w poprawie odbioru tej drugiej części, ale na szczęście nie wpłynęły też negatywnie na końcowy wynik. Kielczanie w bólach dowieźli tę skromną zaliczkę, pokonali Miedź i ponownie opuścili strefę spadkową.
Korona Kielce – Miedź Legnica 1:0 (1:0)
Bramki: Deaconu 11'
Korona: Forenc; Zator, Malarczyk, Trojak, Briceag; Godinho (80' Kiełb), Deaconu (64' Szpakowski), Nono, Petrow (80' Kwiecień), Łukowski, Szykawka.
Miedź: Abramowicz; Matynia (46' Carolina), Gulen, Mijusković, Masouras; Tront, Drygas (46' Moya), Dominguez; Drachał, Henriguez (69' Obieta), Narsingh (65' Velkovski).
Kartki: Malarczyk, Nono, Szykawka, Godinho – Drygas, Mijusković, Tront, Dominguez
fot. Krzysztof Kolasiński