Jacek Kiełb: Tym zwycięstwem nawróciliśmy wiele osób, wiara do nich wróciła
– Chciałbym być dla innych przykładem, żeby się w życiu nie poddawać, nawet jeśli jest się w w bardzo ciężkim dołku. Można z niego wyjść. Ja potrzebowałem kopa i warto było cierpieć – mówi zawodnik Korony Kielce, Jacek Kiełb. Zapraszamy na szczerą rozmowę z kapitanem żółto-czerwonych.
Za nami filmowa historia z Jackiem Kiełbem w roli głównej, gdzie gdybyśmy komuś pokazali taki scenariusz, to uznałby go za zbyt piękny, by mógł się wydarzyć naprawdę.
Jacek Kiełb: – Wiesz co… Nie pod Jacka Kiełba, tylko Koronę w roli głównej. Pod nas wszystkich, bo każdy z nas dołożył bardzo dużo do tego, by w tej ekstraklasie się znaleźć. Pierwsze godziny, dni, nawet tydzień… Dopiero wtedy te emocje zaczęły opadać. Człowiek jest bardzo szczęśliwy, że przeżył takie coś, że dał Koronie awans i to w niezwykłych okolicznościach. Ale to już historia, do której wszyscy będziemy bardzo miło wracać. Teraz budujemy całkowicie nowy etap. Czeka nas ciężka przeprawa. Jednak patrząc na wszystko, cieszę się, że Koronie udało się awansować. Obserwując skład pierwszej ligi ciężko wskazać głównego faworyta. Ale wiadomo, to nie nasz problem.
W pierwszej lidze z wielu względów nie mogliście w pełni rozwinąć skrzydeł. Moim zdaniem paradoksalnie w PKO Ekstraklasie będziecie mieli ku temu większe możliwości.
– W poprzednim sezonie mieliśmy bardzo dobry start, a później te urazy wykluczały nas na tyle, że nie byliśmy w stanie zagrać jednym, czy drugim składem. Trzeba było cały czas rotować. Pewne rzeczy zaczęły się na nas odbijać, przez co przytrafiały się remisy i porażki. Plus to zdecydowanie inna liga. Przyjęło się, że gra się tam bardziej siłowo. Nie, absolutnie tak nie jest. Ekipy w pierwszej lidze starają się grać taktycznie, stawiają mocno poprzeczkę w tym aspekcie. Generalnie to zdecydowanie wyższy poziom niż kilka lat temu. Jak przyjeżdżał do niektórych zespół walczący o awans, to czasami te drużyny potrafiły wykrzesać z siebie dużo więcej, niż w innych meczach. Obserwowaliśmy je, oglądaliśmy ich poprzednie starcia i byliśmy na nie gotowi, a jednak gdy potem dochodziło do meczu to, nie chcę mówić, że grali spotkania życia, ale jednak pokazywali się ze znacznie lepszej strony. Korona na pewno wywoływała dodatkową energię w tych zawodnikach, przez co mieliśmy ciężej.
Teraz będzie lżej? Ciekawym przykładem jest Radomiak Radom, który po awansie rozegrał rewelacyjną Jesień.
– Nie no, spokojnie. Ciężko powiedzieć jak będzie. Teraz to wielka niewiadoma. Na pewno jestem bardzo zadowolony z chłopaków, którzy poprzychodzi. To zawodnicy doświadczeni, od których można więcej wymagać. Nie są to anonimowe osoby, trochę już w lidze pograli jak choćby „Śpiona”, Deja, czy Sasa Balić. Takie osoby nam się przydadzą i wiadomo, że teraz będą musieli udowodnić to na boisku. Wierzę, że tacy ludzie pomogą Koronie się utrzymać i będziemy walczyć w każdym meczu. Czy to będzie Legia Warszawa, czy Cracovia, Śląsk u siebie… W każdym spotkaniu wyjdziemy na boisko i damy z siebie sto procent. Gdybyśmy zrobili to, co Radomiak, byłoby naprawdę super, ale zobaczymy – życie pisze różne scenariusze.
Odnoszę wrażenie, że piłkarze Korony reprezentują bardzo podobny poziom, a rywalizacja o wyjściowy skład jest duża. Jesteś w stanie wytypować pierwszą jedenastkę?
– Skłamałbym Ci, jakbym powiedział, że nie mam swojej jedenastki. Każdy z chłopaków ma mniej więcej w głowie jakiś skład, czy pewne przeczucia. Jednak nie ważne kto wychodzi, kto potem pojawia się na boisku. Grunt, czy umie tej drużynie pomóc. Ostatnio pokazaliśmy, jak ważni są zmiennicy i mam nadzieję, że u nikogo morale nie spadnie tylko dlatego, że nie pojawi się w pierwszym meczu. Każdy chciałby wyjść z Legią w pierwszym składzie i to poczuć. Ale prędzej, czy później, wszyscy dostaną szansę. Będę wymagał od chłopaków, by byli na to gotowi. Nie wiadomo kiedy trener powie „dawaj, wchodzisz, grasz”, trzeba być przygotowanym i nie można do tego podchodzić ze spuszczoną głową. Patrząc po chłopakach chyba nie będę musiał interweniować, bo każdy jest głody gry i ekstraklasy. Wiadomo, można sobie dużo gadać, a wszystko weryfikuje boisko. Ale nasza wspólna praca wykonana przez okres przygotowawczy była naprawdę solidna.
Na Suzuki Arenie ponownie zobaczymy komplet kibiców. Nie dało się wymarzyć lepszego startu rozgrywek.
– Nie no, nawet nie musisz mi mówić. To, co kibice wtedy zrobili… ta mobilizacja cała na ten finałowy mecz. Z Odrą Opole nie było kompletu, bo pojawiała się ta niepewność…
Zwłaszcza po tym, jak Korona przegrała na wyjeździe z Odrą 1:3.
– Zgadza się. Nie wiem, jakie wy dziennikarze mieliście odczucia, ale każdorazowo słyszałem, że będzie ciężko i nie do końca była wiara w to, że awansujemy. A nawet jeśli wygramy z Opolem, to potem finał będzie w Gdyni...
To był dla nas najcięższy moment. Mocno pracowaliśmy ze sztabem i zawodnikami. Chcieliśmy udowodnić, że damy radę. W meczu ligowym z Odrą bardzo cierpieliśmy, a w barażach chłopaki wyszli, dwie ładne bramki zdobył Jacek Podgórski, który wziął na siebie ciężar gry. Tym zwycięstwem nawróciliśmy wiele osób, wiara do nich wróciła. Po tym, co działo się pod wcześniejszym zarządem, po spadku, nie dziwię się tym brakiem zaufania. Ludzie byli zawiedzeni całą postawą i niełatwo było ich do siebie przekonać. A wiadomo, że słów możemy wypowiedzieć wiele, ale to jest sport i pewne rzeczy trzeba udowodnić na boisku…
W tym najważniejszym momencie zebrało się prawie 15 tysięcy ludzi. Momentami cierpieliśmy, ale ci ludzie nas ponieśli. Nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że w takim momencie ich obecność jest dla nas ważna. Niektórzy byli bez sił, bo grali pełne 90 minut plus doliczony czas gry, a mimo to, jak słyszeli ten doping, a w obu meczach młyn leciał super, w tych ciężkich chwilach kibice dawali nam powera. W tamtym momencie tego potrzebowaliśmy. Mogę Ci zagwarantować, że jakby przyszło dużo mniej ludzi, mogłoby to się różnie skończyć. Kibice nas ponieśli, a dawno tego tutaj nie było. Z każdej strony czuło się wrzawę tych ludzi, za co jestem im bardzo wdzięczny. Myślę, że z Legią będzie podobnie.
Zobaczymy jak będzie w następnych meczach, ale myślę, że wszyscy stęsknili się za ekstraklasą i mocno zachęcam do kupowania biletów, karnetów. Patrząc na całą tę historię, chcielibyśmy, by ludzie docenili ją swoją obecnością na stadionie w każdym meczu. Obyśmy nie wracali do frekwencji typu 3-5 tysięcy na trybunach. Sam dobrze wiesz, że kiedy mamy 10 tysięcy na Suzuki Arenie, to jest odczuwalne, pojawia się ta super energia i adrenalina.
Za tobą długa historia w Koronie Kielce, przykre okoliczności odejścia w czasach prywatnego inwestora, powrót, walka z kontuzją i awans do PKO Ekstraklasy w niezwykłym stylu. Czujesz się symbolem tego klubu?
– Ludzie mówią „legenda”, „ikona”, co na pewno jest bardzo miłe. Nie chcę być tak traktowany. Bardzo dużo przeżyłem w Koronie i miałem słabszy moment podczas kontuzji, gdy powiedziałem sobie, że to już jest koniec. Nie lubię do tego wracać, bo mam to za sobą, ale uwierz mi, stwierdziłem, że ja się po tym już nie pozbieram. Zwłaszcza po takiej krytyce, która mnie spotykała wcześniej. Nie było łatwo, bo dostawałem takie pociski dosyć mocne, od ludzi z Kielc. Dlatego pomyślałem, że to jest ten moment…
Ale zaraz otrzymałem ogromnie wsparcie. Nie tylko od chłopaków, rodziny, najbliższych, bo to jednak osoby, które cię wesprą. Ale zauważyłem, że ludzie, kibice nadal we mnie wierzą, że dam sobie z tym radę. W efekcie chciałem wrócić jak najszybciej, mimo że była to ciężka kontuzja, której nikomu nie życzę.
Generalnie nie chciałbym być kojarzony jak legenda, ikona. Byłbym bardzo zadowolony jeśli mógłbym być dla kogoś przykładem, kto znajduje się w podobnej sytuacji, kto przechodzi jakiś uraz, żeby sobie przypomniał, że „Ryba” się wywiązał nawet w takim wieku (śmiech). Metryka nie musi mieć znaczenia. Mamy przykład jednego zawodnika od nas. Był bardzo młodziutki i nie poradził sobie z tą kontuzją, a zapowiadał się bardzo dobrze. Jakby to zależało od wieku, to dałbym sobie spokój. Ludzie nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo mi pomogli. Ci, którzy szczerze do mnie pisali, byli dla mnie dużym wsparciem. Tyle było tych wiadomości, że nie odpowiadałem na każdą, ale wszystkie czytałem i jestem za nie wdzięczny. Słowo „dziękuję” to za mało, ale cieszę się, że mogłem się odwdzięczyć tym, co wydarzyło się na boisku. Ale wiadomo, że bez chłopaków do tego by nie doszło. Jestem szczęśliwy, że tak to się wszystko skończyło.
Chciałbym być dla innych przykładem, żeby się w życiu nie poddawać, nawet jeśli jest się w w bardzo ciężkim dołku. Można z niego wyjść. Ja potrzebowałem kopa poprzez tych ludzi i było warto cierpieć. Człowieka nie było w domu, bo często 7-22 przebywałem poza nim. Jeśli nie wierzysz, zadzwoń do mojej żony. To odbiło się zarówno na niej, jak i dzieciach. Za nami dużo ciężkiej pracy, jednak potem ta radość po awansie… Na stadionie była moja żona z dziećmi, bardzo to wszystko przeżywały. Tam towarzyszyła nam radość, łzy szczęścia, uściski, ale jak wróciliśmy po meczu do domu, posiedzieliśmy spokojnie i powiedzieliśmy sobie, że było warto przez to przejść. Od żony miałem bardzo duże wsparcie, pomagała mi, w szczególności w tych pierwszych dniach, gdzie człowiek nie może chodzić i niewiele może. Później siedziała z dziećmi, gdy ja byłem praktycznie nieobecny i nie robiła mi z tego żadnych problemów. Dzięki niej mogłem się skupić tylko na tym. To ona prowadziła dom. Ja musiałem wiele czasu spędzać na rehabilitacji, a każdy po takim urazie wie, na czym ona polega. To nie jest leżenie na kozetce i włączanie jakiejś maszyny, tylko niestety to wymagająca praca.
Tym bardziej, że chciałem coś udowodnić wielu osobom. Docierały do mnie głosy, że w tym wieku i przy tej kontuzji to już koniec. Dlatego cieszę się, że zamknąłem się z tą kontuzją w sześć miesięcy i udowodniłem, że mimo wieku, można wrócić, jak dwudziestolatek. Oczywiście zgodnie z naturą młode organizmy regenerują się szybciej, ale poprzez zaparcie się w niełatwym momencie, walka z samym sobą, co też jest najgorsze, mogę pokazać tym osobom, że w ciężkich sytuacjach można sobie poradzić.
Nikomu nie ujmując, bo nasi fizjoterapeuci wykonali kawał dobrej roboty. Tak samo trener Ojrzyński będący ze mną w ważnym momencie powrotu na boisko, potrafił to wszystko wyważyć oraz określić ile potrzebuję gry w danym momencie, ocenić czy jestem przygotowany… Wiesz, rozwalasz kolano, wracasz, na treningu jest OK, ale na meczu jest inaczej. Były momenty ciężkie, dlatego cieszę się, że miałem tutaj taki sztab szkoleniowy, „Kuzi”, „Łuki”, Michał Dutkiewicz... nie chciałbym nikogo pominąć, bo każdy z nich dał mi bardzo dużo od siebie i tyle, bo się rozgadałem, sorry.
Rozmawiał Maciej Urban
Fot. Paula Duda (Łączy nas Piłka), Grzegorz Ksel