Rosińska: Tkwi w nas duży potencjał
- Uważam, że jest w nas bardzo duży potencjał. Musimy go tylko z siebie wyrzucić na parkiecie – mówiła po meczu ze Zgodą Marta Rosińska. - Ciężko jest powiedzieć na co stać KSS w tym sezonie. Myślę, że jeszcze nie jednej mocnej ekipie urwiemy punkty – stwierdziła z kolei Katarzyna Grabarczyk.
Zwycięstwo z piątą ekipą poprzedniego sezonu bardzo ucieszyło zawodniczki KSS-u. „Tygrysice” świadome są jednak, że jeszcze nie wszystko w ich ekipie funkcjonuje tak jak należy. - W pierwszej połowie popełniliśmy trochę błędów, ale po przerwie wyszliśmy na parkiet jeszcze bardziej zdeterminowane. Gosia Kawka bardzo pomogła nam w bramce, do tego dobrze ustawiłyśmy się w obronie, z czego poszło kilka dobrych kontr – powiedziała Grabarczyk.
- Presja pierwszego meczu w Lubinie, gdzie chciałyśmy się zaprezentować z jak najlepszej strony nie wpłynęła na nas tydzień temu zbyt korzystnie. Popełniłyśmy sporo młodzieżowych błędów, które nie mogą się przytrafiać, jeśli chcemy marzyć o dwóch punktach w każdej rywalizacji. Dzisiaj mimo wszystko miałyśmy sporo szczęścia. Mecz jest jednak wygrany, punkty pozostają w Kielcach i to jest najważniejsze. Dobrze zaczęliśmy sezon, ale musimy podchodzić do kolejnych spotkań mniej stresowo – oceniła Rosińska. Szczególnie nerwowo zrobiło się w końcówce spotkania, kiedy rezultat długo oscylował w okolicach remisu. - Zrobiłyśmy to specjalnie dla kibiców, żeby częściej przychodzili na nasze mecze (śmiech). Był duży stres, bo wynik cały czas był na styku. Wdarło się w nasze szeregi trochę nerwowości, ale na szczęście zdołaliśmy utrzymać prowadzenie do końcowej syreny – stwierdziła Grabarczyk.
Tydzień temu w Lubinie najskuteczniejszą zawodniczką była Marta Rosińska, która rzuciła 10 z 20 bramek KSS-u. W spotkaniu w hali przy ulicy Krakowskiej ciężar gry wzięły na swoje barki także inne szczypiornistki, co zaprocentowało pierwszym zwycięstwem w sezonie. - Wszystkie dziewczyny w meczu ze Zgodą nie zawiodły. Każda zawodniczka starała się coś wnosić do zespołu. Dzisiaj nie poszło mi tak dobrze jak w Lubinie, ale to nie chodzi o to, żebym ja rzucała bramki, ale żeby cały zespół wygrywał. W drużynie nie gra jedna zawodniczka, a cała siódemka – chwaliła swoje koleżanki Rosińska.
Mało udany poprzedni sezon bardzo zmobilizował kieleckie szczypiornistki. Widać, że ambicje naszych zawodniczek sięgają zdecydowanie wyżej niż tylko walka o utrzymanie. -Chciałyśmy udowodnić, że potrafimy grać. W zeszłych rozgrywkach byłyśmy przedostatnią drużyną w lidze, dlatego chcemy pokazać wszystkim ludziom, że warto przychodzić na mecze KSS-u. Mam nadzieję, że w kolejnych spotkaniach nie będziemy powodować takich palpitacji serca jak dzisiaj. Uważam, że jest w nas bardzo duży potencjał. Musimy go tylko z siebie wyrzucić na parkiecie i pokazać kibicom, sponsorom, zarządowi, a przede wszystkim trenerowi, że stać nas na bardzo dobre wyniki. Szkoleniowiec cały czas w nas bardzo wierzy i mobilizuje, dlatego chcemy mu się odwdzięczyć – mówi popularna „Owca”. Na co więc stać kieleckie „Tygrysice” w nowym sezonie? - Ciężko jest to stwierdzić. Będziemy chciały w każdym meczu pokazywać się z jak najlepszej strony i myślę, że jeszcze nie jednej mocnej ekipie urwiemy punkty – przewiduje Grabarczyk.
Zmagania „Tygrysic” obserwowała w sobotę liczna grupa kibiców. Wśród nich znaleźli się także… Holendrzy z rodzinnego miasta Bertusa Servaasa. I trzeba przyznać, że mieszanka polsko-holenderska na trybunach dobrze podziałała na kielczanki. - Starałyśmy się koncentrować tylko na meczu, ale nie dało się nie słyszeć naszych sympatyków, którzy bardzo dobrze nas dopingowali – mówiła zadowolona Grabarczyk. Ważne jednak, aby na każdej rywalizacji KSS-u zjawiała się duża liczba widzów. Szansa ku temu już w najbliższą sobotę w meczu z Samborem Tczew. - Apeluje do kibiców, żeby pojawiali się na naszych spotkaniach. Każde wsparcie jest dla nas bardzo ważne. My musimy się także nauczyć grać z kibicami, bo przecież to wszystko robione jest dla nich – zaprasza na mecz popularna „Owca”.