Nie spodziewałem się, że to potrwa tak długo. To ciężkie momenty dla każdego zawodnika
Blisko 2 miesiące zajął Adamowi Frączczakowi powrót do sprawności i składu Korony Kielce. Przypomnijmy, doświadczony snajper był zmuszony opuścić plac gry w meczu Pucharu Polski z Wisłą Płock, po feralnej sytuacji z 76. minuty. Napastnik stanął wtedy przed wyborną okazją do wyrównania wyniku rywalizacji na 2:2. Ostatecznie chybił z najbliższej odległości, a przy próbie oddania strzału poczuł dyskomfort w lewym udzie. Jak sam przyznał, kontuzja na pierwszy rzut oka nie zwiastowała tak długiego rozbratu z piłką.
– Nie spodziewałem się, że to potrwa tak długo. Oczywiście, upadając poczułem duży ból i wiedziałem, że to coś poważniejszego. W czasie rehabilitacji był taki moment, w którym czułem się dobrze i myślałem o powrocie na boisku, jednak wyszedłem na jeden z treningów i ponownie uraz dał o sobie znać. Nie chcieliśmy ryzykować. Czuję się młodo, ale mam już swój wiek i szkoda by było doprowadzić do stanu, w którym nie będę w stanie pomóc na boisku w tym roku – informuje.
Finalnie Adam Fraczczak wrócił, a Korona Kielce ponownie wygrała i zrobiła to w przekonujący sposób. Były gracz Pogoni Szczecin uporał się z urazem mięśnia czworogłowego i jest gotowy pomóc drużynie w czterech ostatnich spotkaniach bieżącego roku, co po ostatnich problemach drużyny ze Ściegiennego 8, może okazać się dla niej zbawienne.
34-latek zostawiał drużynę na 1. miejscu w tabeli. W czasie dwumiesięcznej rekonwalescencji ekipa byłego gracza Pogoni Szczecin zaliczyła duży regres pod względem formy sportowej, co przerodziło się na utratę miejsc gwarantujących bezpośredni awans. Jednym słowem nieobecność Adama Frączczak dała się we znaki podopiecznym Dominika Nowaka. - Ja tego tak nie odbieram. Nie jestem zbawcą drużyny, kimś bez kogo Korona nie może dobrze grać. Zdaję sobie sprawę, że jestem istotnym punktem w szatni, ale nie rozpatruje tego w kategoriach – Korona beze mnie nie wygra – uważa sam zainteresowany.
Wydaje się, że, pomimo powrotu doświadczonego snajpera do składu, na jego prawdziwe oblicze trzeba będzie poczekać do wznowienia rozgrywek na wiosnę. – Nie trenowałem dwa miesiące, wróciłem do treningu indywidualnego i zaledwie przez tydzień uczestniczyłem w zajęciach z drużyną. Jesteśmy w takim momencie sezonu, że te obciążenia nie są duże, które trenerzy muszą umiejętnie dozować, ze względu na liczne kontuzje. Więc treningów jakich ja potrzebuje, aby dość do pełnej formy nie było wiele. Natomiast jest to taki etap sezonu, że trzeba zaryzykować, nawet kosztem zdrowia – uważa.
W pierwszym starciu po powrocie do składu żółto-czerwonych Frączczak zaliczył na murawie Suzuki Areny 73. Minuty. – Byłem przygotowany na 90 minut, ale trzeba sobie powiedzieć jasno, że tempo tego meczu nie było wysokie. Trener wiedział, iż lepiej spokojnie wejść w pierwsze spotkanie, abym nabrał czucia boiskowego, dlatego te około 70 minut, to odpowiedni czas – przekonuje.
I dodaje. - Presja była, ale taka, którą sam sobie nakładam, aby wrócić jak najszybciej na murawę i pomóc drużynie. Uwielbiam grać, dlatego każda kontuzja powoduje u mnie frustracje. Na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Robię wszystko, żeby tych urazów było jak najmniej. To ciężkie momenty dla każdego zawodnika.
Już w środę, ze zdrowym Adamem Frączczakiem, Korona Kielce rozegra zaległy mecz 17. kolejki Fortuna 1. Ligi, podejmując na własnym boisku GKS Tychy. Początek spotkania o godz. 20:30.
fot. Grzegorz Ksel