Powiedzieli, że nie mają za co mnie zwolnić, ale muszą coś zrobić dla dobra Korony
Mirosław Smyła po raz pierwszy po zwolnieniu z Korony Kielce podzielił się swoimi emocjami dotyczącymi półrocznej pracy w kieleckim klubie i kulisami odejścia. Był gościem podcastu „Krew, pot i sport” Michała Knury. – Przeżywałem to. Wróciłem do domu rozbity, rozdrażniony. Zaskoczyła mnie ta decyzja, ale takie jest prawo prezesów i właścicieli, mogą zrobić, co chcą – powiedział były trener Korony Kielce.
51-letni szkoleniowiec nie ma jednak żalu do kieleckiego klubu. – Żegnając mnie powiedzieli, ze nie za bardzo mają mnie za co zwolnić, ale muszą coś zrobić dla dobra klubu. Zgodziłem się z tym. Stwierdziłem, że jeśli misja utrzymania klubu w ekstraklasie ma się powieść, to chcę być jej składową. Niestety nie udało się, dlatego czuję się za to odpowiedzialny. Te pół roku pracy w Ekstraklasie zawsze będę wspominał z rozrzewnieniem. To był jeden z najciekawszych momentów w moim życiu – podkreślił Smyła.
- Myślę, że Korona wróci na swoje miejsce. Stadion, kibice, miasto, klimat - wszystko temu sprzyja. Kwestia czasu – podkreślił.
Były trener żółto-czerwonych powiedział o doświadczeniach, jakie nabył dzięki pracy w ekstraklasie. – Pierwsze to duża medialność tej ligi. Kiedy się szkoliłem do pracy trenera, brakowało mi nauki w tym zakresie pracy z mediami, radzenia sobie z porażką i zwycięstwami. Druga to międzynarodowa szatnia. Korona Kielce była taką wieżą Babel. Doliczyłem się w niej dwunastu nacji. Wiadomo, jaka jest opinia o piłkarzach z zagranicy. Mówi się o nich bardzo brzydko, że to „szrot”, że piłkarze z Bałkanów to lenie. To półroczne doświadczenie zupełnie zmieniło moje podejście. W Koronie nie mogę wskazać żadnego zawodnika, który zasłużyłby na takie miano. Byli bardzo lojalni. W dniu, kiedy zostałem zwolniony z Korony, drużyna zorganizowała uroczystą kolację. Podziękowali mi za to, co przez pół roku zrobiłem, żałowali, że dalej nie możemy pracować. Zawodnicy zachowali się bardzo profesjonalnie, nikt z nich nie psioczył, nie „nagadywał” do prezesów. Byłem wzruszony. Na tym spotkaniu pojawiły się łzy, coś co mnie wcześniej nie spotkało – wspomniał Smyła.
Odniósł się także do polityki transferowej klubu. - Do zamknięcia zimowego okienka i jeszcze długo, długo potem nie mogliśmy sobie pozwolić na żaden transfer. Zawodnicy, których chciałem wtedy w drużynie, a teraz grają z powodzeniem w ekstraklasie i strzelają bramki, chcieli do nas przyjść. Niestety nie było na to zgody właścicieli ani środków finansowych. Cecarić grał u nas za śmieszne pieniądze jak na poziom ekstraklasy. Był jedyną opcją napastnika, który mógłby cokolwiek dać tej drużynie. Wszystkie nazwiska były poza naszymi możliwościami finansowymi. Mieliśmy małe sukcesy, ale zabrakło nam odrobiny szczęścia, rasowego napastnika, trochę jakości, umiejętności i czasu. Ale to nie ich wina, że ci zawodnicy pojawili się w Koronie Kielce – nie ukrywał 51-latek.
Odniósł się też do eksplozji talentu Daniela Szelągowskiego, który pod wodzą Mirosława Smyły nie grał jeszcze w pierwszej drużynie Korony. - Jego wdrażanie do drużyny na siłę było bezcelowe. Miał kontuzję, która zablokowała pewne rzeczy. Musiał pograć w trzeciej lidze. Był nawet temat wypożyczenia go do niższej ligi, aby wrócił ograny i przygotowany i do dyspozycji pierwszego zespołu. Porównałbym go do Michała Żyry, który był wtedy w klubie. Miał za sobą wiele sukcesów, ale i kontuzje, musiał odejść do pierwszoligowej Stali Mielec, był bardzo z tego tytułu rozżalony. Powiedziałem mu, że czasami warto cofnąć się o duży krok, aby się rozpędzić i wyskoczyć w górę. Po pół roku Korona jest w pierwszej lidze, a on awansował do Ekstraklasy. Tak samo Daniel Szelągowski - wyjaśnił.
Obecnie Mirosław Smyła nie trenuje żadnej drużyny. Angażuje się w pomoc Szkole Mistrzostwa Sportowego w rodzinnym Radzionkowie i ze spokojem czeka na nowe zawodowe wyzwanie. Zaznacza, że chciałby poprowadzić klub na spokojnych warunkach, a nie podejmować się kolejnej roli „strażaka”. – Mogę sobie pozwolić na to, że ten czas oczekiwania na nową propozycję będzie wydłużony. Być może jeszcze ktoś mi zaufa– skwitował Mirosław Smyła.
fot: Mateusz Kaleta
Wasze komentarze
Na tt lata już od co najmniej 2 tygodni.
Lub brak doswiadczenia i brak widocznej poprawy?
Z calym szacunkiem dla trenera i jego checi pomocy ale ratunku nie przyniosl.
Jeśli od marca 2019 roku większościowy udziałowiec chciał podnieść kapitał spółki, aby świadomie wzmocnić zespół lepszymi zawodnikami (czyli droższymi), a mniejszościowy udziałowiec miał to w głębokim poważaniu, zwlekając z dokapitalizowaniem własnej spółki i ostatecznie składając w listopadzie 2019 roku jakieś wydumane zawiadomienie do prokuratury (która ostatecznie umorzyła śledztwo w sprawie nieprawidłowości przy sprzedaży Korony Kielce w 2017 roku), to czego @Uwagi oczekiwałeś po takiej sytuacji?
Mało tego, większościowy udziałowiec zwrócił się o dokumenty ws. zawiadomienia do mniejszościowego udziałowca, a ten go odesłał do Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu. Powiedz @Uwagi, czy tak mają się zachowywać wspólnicy?
Teraz Klub jest w 100% (kiedyś) mniejszościowego udziałowca. Co nas czeka w przyszłości - dopowiedz sobie sam.
Wenta to ma zadłużonego bankruta w spadku po Lubawskim i Niemcach!
I chyba mu nie do śmiechu ze wszedł w takie gówno!
Wenta to ma zadłużonego bankruta w spadku po Lubawskim i Niemcach!
I chyba mu nie do śmiechu ze wszedł w takie gówno!
A potrzebny był trener z pozycją co by ściągnął zawodników nie na pieniądze a na autorytet.