Koroniarze wspominają: Sławomir Wojtasiński o wyjątkowym meczu z Legią, trenerach i cofniętych premiach
Sławomir Wojtasiński słynął z zaangażowania i wielkiej pracy wykonywanej na lewej stronie obrony. W Koronie Kielce występował od 1981 do 1992 roku. Były kapitan żółto-czerwonych wspomina swoją przygodę z klubem.
Korona to dla mnie…
- Cała młodość. Przeżyłem w niej swój najlepszy czas, będąc związanym z nią od 19. do 30. roku życia. Cały czas mam ją w sercu. Otwierając gazetę czy włączając radio, przede wszystkim patrzę na to, co słychać w Koronie.
Najbardziej pamiętny mecz:
- Chyba najbardziej w pamięci, zarówno mi, jak i kibicom, zapadło pucharowe starcie z Legią Warszawa zakończone wynikiem 3:4. Faworyt tego spotkania był jeden. Legia zawsze była marką. Pamiętam, że w Kielcach rozgrywano wtedy w tym samym momencie dwa mecze pucharowe. My mierzyliśmy się z Legią, a Błękitni grali z ówczesnym mistrzem Polski - Szombierkami Bytom. Kluby chyba nie mogły dogadać się odnośnie różnych dni czy choćby godzin rozpoczęcia spotkań. No i na mecz Błękitnych z mistrzem kraju przyszło 500-600 osób, a u nas zjawiło się jakieś 10 tysięcy. Stadion zapełnił się dwie godziny przed spotkaniem. Kibice zajęli wszystkie drzewa wokół stadionu. A trzeba podkreślić, że to była środa.
- Legia zaczęła z przytupem. Pierwszego gola strzelił Buncol. Goście mieli przewagę, ale w końcu zeszła z nas trema i też zaczęliśmy atakować. Wyrównał Leszek Wójcik, który pięknie przelobował Kazimierskiego. Dalej naciskaliśmy, ale przytrafiały się nam błędy w obronie. Legia prowadziła już 3:1. Skończyło się jej zwycięstwem 4:3. W międzyczasie nie wykorzystaliśmy karnego. Przegraliśmy, ale ludzie opuszczali stadion zadowoleni. Tak przynajmniej mi się wydaje. Ja kryłem w tym meczu Turowskiego, który chwilę później przeszedł z Legii do Eintrachtu Frankfurt. Bardzo szybki. Nie chcę się chwalić, ale akurat przy mnie za dużo nie pokazał. Trzeba też dodać, że my nie graliśmy w pełnym składzie. Nie wystąpił najlepszy zawodnik, z jakim kiedykolwiek dzieliłem szatnię - Mirosław Małolepszy. Ale chyba nie tylko on.
Czyli wybór najlepszego piłkarza, z jakim grał pan w Koronie, jest jasny?
- Był nim Mirek, nie mam wątpliwości. Dla mnie to jeden z najlepszych zawodników, jacy w ogóle kiedykolwiek grali w Koronie. Bardzo dużo widział na boisku, miał dobre podanie, krótką kiwkę i odejście od rywala. Nie dysponował wybitną szybkością, ale potrafił zrobić przewagę na tych kilku metrach. Poza tym był bardzo koleżeński. My mieliśmy po 20, 21 lat. On był o te kilka lat starszy. Podpora dla młodych zawodników. Uczył nas i sporo nam podpowiadał. Myślę, że nie tylko ja na tym skorzystałem, ale i Leszek Borycki, Robert Bąk, Zbyszek Dudek czy Leszek Wójcik.
Najlepszy/ulubiony trener, z którym pracował w Koronie:
- Antoni Hermanowicz. Nie był trenerem, który głaskał podopiecznych. Ze Zbyszkiem Dudkiem w wolne jeździliśmy czasami do Szprotawy. Szkoleniowiec strasznie wkurzał się, jak trochę spóźnialiśmy się z powrotem. Może nie zdarzało się to często, ale kilka razy tak. „Szprotawę będziecie oglądać teraz na widokówkach” - powtarzał tylko, rozstawiając nas z „Dudusiem” po obu stronach boiska i dając dobre biegowe manto. Chodziło o to, żeby wybić nam z głowy te spóźnienia.
- Bardzo niedocenianym trenerem był Józef Golla. Wykonywał naprawdę dobrą robotę. Został zwolniony po meczu z Bronią Radom. Za jego kadencji dogadaliśmy się z zarządem klubu w sprawie premii wynikających bezpośrednio ze zdobytej liczby punktów. Podstawowe wynagrodzenia mogły wzrosnąć wtedy razy trzy czy cztery. Działacze po siedmiu, ośmiu meczach, gdy zajmowaliśmy pierwsze miejsce w tabeli drugiej ligi, wycofali się z tego. Od tego momentu, zamiast w czubie, byliśmy w jej środku.
Najbardziej barwny zawodnik:
- Mirek Misiowiec. Lewoskrzydłowy. Wiadomo, co mówi się o bramkarzach i lewoskrzydłowych. Barwny zarówno na boisku, jak i poza nim. Miał tę swoją kiwkę. Zdarzało się, że po przejściu rywala, wracał i kiwał go drugi raz. Wesoły chłopak.
Najzabawniejsza sytuacja w szatni
- Mecz był w sobotę, nie pamiętam już z kim. Wygraliśmy i mieliśmy małą imprezę. Chłopaki zabalowali i w poniedziałek kilku z nich przyszło ostrzyżonych na zero. Typowe kolano. To było chyba za trenera Hermanowicza. „Co wy na Piaskach siedzieliście, czy co?” - wypytywał potem.
- Jeśli chodzi jeszcze o biedę w klubie… Pojechaliśmy na spotkanie do Zamościa. Zjawiliśmy się w hotelu na kolację. Kucharka rzuciła nam kawałek kaszanki. Taki duży plaster. I to była cała nasza kolacja.
Najbardziej żałuję, że…
- Żałuję, że za moich czasów Korona tak słabo stała pod względem finansowym. Nie mogliśmy przez to walczyć o wyższe cele. Rywalizowaliśmy w środku tabeli albo o utrzymanie. Biorąc pod uwagę jakość zespołu, myślę, że trzy razy mogliśmy awansować - za trenerów Hermanowicza, Golli i Palika, gdy była jedna grupa drugiej ligi. Naprawdę dobrze nam szło. Po pierwszej rundzie plasowaliśmy się chyba na piątym miejscu. Potem znowu wszystko się rozsypało.
Powrót do Ekstraklasy w przyszłym roku - tak czy nie?
- Bardzo bym chciał i życzę tego Koronie. Myślę jednak, że jak będzie w górnej połówce tabeli, to będę zadowolony. I liga nie jest łatwa. Nie jest powiedziane, że spadkowicze zaraz wrócą do Ekstraklasy. Zwłaszcza, że sytuacja finansowa wygląda, jak wygląda. Niestety cały czas kręcimy się wokół tych pieniędzy.
Więcej wspomnień i historii związanych z Koroną znajdziecie w książce „Koroniarze”.
Wasze komentarze