W Wieczystej czuję się jak w Ekstraklasie. Do prezesa Korony chyba każdy ma jakieś "ale"
Na bardzo nietypowy ruch zdecydował się odchodząc latem zeszłego roku z Korony Kielce Michał Miśkiewicz. Doświadczony golkiper porzucił Ekstraklasę na rzecz grającej w Lidze Okręgowej Wieczystej Kraków, gdzie w minioną środę rozpoczął już drugi sezon na szóstym poziomie rozgrywkowym. Z bliska obserwuje, jak pod Wawelem rośnie klub, który wkrótce, zgodnie ze słowami właściciela, Wojciecha Kwietnia, właściciela sieci aptek "Słoneczna", ma stać się trzecią - po Wiśle i Cracovii - siłą Krakowa.
Miśkiewicz w Koronie nie był postacią pierwszoplanową. Przez jeden sezon zagrał raptem osiem spotkań, ale i tak zdołał zaskarbić sobie szacunek i sympatię kibiców. Zrobił to przede wszystkim dobrymi występami na linii bramkowej. Ale potem... coś się popsuło. Po sezonie opuścił Kielce, a dziś nie ukrywa, że wraca do tych wydarzeń z żalem. Tego wątku nie zabrakło też w naszej rozmowie.
31-letniego golkipera odwiedziliśmy na pierwszym, inauguracyjnym meczu Wieczystej Kraków w nowym sezonie małopolskiej Ligi Okręgowej grupy II. Ekipa prowadzona przez Przemysława Cecherza, w której składzie jest wielu zawodników z ekstraklasowym i pierwszoligowym doświadczeniem, pokonała na swoim stadionie 3:0 rezerwy Hutnika Kraków. To był wyjątkowy dzień dla całego klubu. Na trybunach zasiadło ponad tysiąc widzów, którzy nie pomieścili się na krzesełkach na nowo wybudowanej trybunie. W trakcie całego meczu fani mieli powody do zadowolenia. Dwie z bramek zdobył debiutujący w nowych barwach Sławomir Peszko, którego zejście z boiska w doliczonym czasie gry fani swkitowali gromkimi brawami. A po spotkaniu "Peszkin" został i rozdawał autografy, pozował do zdjęć. Solidne spotkanie rozegrał też Miśkiewicz, który kilka razy uchronił swój zespół przed stratą bramki - dokładnie tak, jak jeszcze rok temu robił to w Koronie.
Choć było to tylko spotkanie Ligi Okręgowej, można było naprawdę poczuć się, jak w Ekstraklasie. Po meczu złapaliśmy na chwilę byłego piłkarza Korony Kielce. Z Michałem Miśkiewiczem porozmawialiśmy o Wieczystej, ale i o zespole żółto-czerwonych, o którym 31-latek wciąż pamięta. Z jednej strony dlatego, bo Kielce przez rok gry w tym mieście po prostu stały mu się bliskie. A z drugiej, ponieważ pewne sprawy z tamtego okresu zakończyły się nie tak, jak powinny.
Ale ten czas szybko leci. Właśnie rozpoczyna pan drugi sezon w barwach Wieczystej Kraków w Lidze Okręgowej. A jeszcze rok temu była Ekstraklasa.
- Faktycznie, bardzo szybko. Fajnie zaczęliśmy, bo od efektownego zwycięstwa na inaugurację. Graliśmy co prawda z rezerwami Hutnika, ale z racji, że odwołany został sparing pierwszej drużyny, to przyjechali do nas praktycznie wszyscy zawodnicy z "jedynki". Można powiedzieć, że graliśmy dziś z drugoligowym Hutnikiem. Wynik pozytywny, a myślę, że gra też mogła się podobać, bo było kilka fajnych okazji. Rywalom pomógł trochę bramkarz, ale u nas atak i obrona funkcjonowały bardzo dobrze. Pierwsze koty za płoty.
W pierwszej połowie nie miał pan za wiele pracy, ale w drugiej rywale zatrudnili już pana do interwencji.
- Można się przyczepić, że trochę ospale weszliśmy w tą drugą połowę. Rywale ruszyli i trochę nas tym stłoczyli do defensywy. Koniec końców udało się nic nie stracić żadnej bramki i dorzucić jeszcze jedną z przodu. Myślę, że gdybyśmy w tych pierwszych minutach po przerwie stracili bramkę, to mogłoby się to jeszcze różnie potoczyć. Ale jest dobrze.
Parę razy mocno zdenerwował się pan na kolegów z drużyny.
- Na większych stadionach, w Ekstrakalsie, tego nie słychać (śmiech). Taki jestem, że zawsze krzyczę na kolegów, podpowiadam im. A tutaj może jeszcze bardziej się do tego poczuwam, bo mocno się w ten projekt zaangażowałem.
Grając w Lidze Okręgowej można mówić jeszcze o jakimkolwiek stresie?
- Raczej nie, tutaj chodzi o coś innego. Są to takie mecze, w których taki zawodnik jak ja, albo takiego kalibru jak Sławek Peszko, schodzący z wyższej klasy rozgrywkowej, może dużo stracić. Jakaś jedna niefortunna interwencja, jedno nieczyste zagranie i od razu wszyscy będą na ciebie buczeć i huczeć. Z tego powodu trzeba cały czas być maksymalnie skoncentrowanym - szczególnie w takim meczu, jak dzisiaj. Czasami zdarzają się takie spotkania, że jest przestój i jedna, druga piłka wywalona przez obrońców i tyle pracy. Taka specyfika tej ligi, szczególnie z taką drużyną, jaką my mamy. Bardziej tu chodzi o zachowanie koncentracji, niż jakikolwiek stres.
W centrum wydarzeń był oczywiście debiut Sławomira Peszki. Można było poczuć atmosferę piłkarskiego święta.
- Myślę, że taki też był zamiar. Wiadomo, jaki jest Sławek. W porównaniu do mnie, czy innych chłopaków, którzy tu przychodzą, jest osobą bardzo mocno medialną i ma opinię fajnego, pozytywnego chłopaka. Wszyscy zawsze go życzliwie przyjmują. Czasami niektórym coś nie pasuje, ale ludzie najzwyczajniej w świecie go lubią. A to przekłada się na stronę marketingową, której nasz klub potrzebuje. Ta otoczka nie jest budowana od zera, bo klub ma swoją historię, istnieje od 1942 roku, ale teraz jesteśmy świadkami jego nowożytniej historii, czegoś, czego wcześniej tu nie było. Aby przyciągnąć kibiców do oglądania naszych meczów, potrzebny jest każdy impuls PR-owy. I mam tu na myśli nie tylko samą osobę Sławka, ale samą grę, jaką prezentujemy. Przy Chałupnika 16 rodzi się kolejna opcja dla ludzi z Krakowa, gdzie można przychodzić na mecze. Na razie co prawda w niższej klasie rozgrywkowej, ale plany klubu są znacznie większe. I to widać, bo progres jest z tygodnia na tydzień. To nie jest tylko puste gadanie.
Jak żyje się w takiej ekstraklasowej szatni w Lidze Okręgowej?
- To nie tylko ja, czy Sławek, ale jest wielu chłopaków, którzy mają obycie w wyższych ligach. Mamy fajną ekipę. Szczerze mówiąc, jeśli wyłączyć samą klasę rozgrywkową, w jakiej gramy, to ja się czuję, jak w Ekstraklasie. Powstał nowy budynek klubowy, trybuna dla kibiców, nowe boiska, które są na najwyższym poziomie. Infrastruktura robi wrażenie. Treningi także są bardzo jakościowe. Kiedy wychodzimy na trening z trenerem Przemysławem Cecherzem, albo z trenerem bramkarzy Krzysztofem Wajdą, wszystko jest na poziomie ekstraklasowym. Byt mamy zapewniony na półce ekstraklasowej. To jest ewenement, bo przecież gramy w Lidze Okręgowej.
Mając Sławka Peszkę... będziecie świętować pierwsze zwycięstwo?
- (śmiech). Do tego to nam akurat Sławek nie był potrzebny, bo drużyna zawsze sobie nieźle radzi (śmiech). Coś może delikatnie będzie, ale bez szału, bo za dwa dni mamy następny mecz (rozmawialiśmy w środę - przyp, red.). A trzeba się skupić na każdym spotkaniu, nawet ze słabszym przeciwnikiem, żeby nie tracić głupich punktów, jak to było na jesieni tamtego roku.
Nie ma co ukrywać - radość w szatni była duża. Nawet muzyka poleciała - i to ta sama "nuta", co z pana czasów w Koronie.
- Oczywiście, cieszymy się, bo graliśmy z Hutnikiem i to był nasz pierwszy mecz. Były różne podteksty i każdy chciał się pokazać z jak najlepszej strony. Myślę, że będziemy tak budować drużynę, aby radość była po każdym meczu - czy wygranym więcej, czy mniej, czy z przeciwnikiem lepszym, czy gorszym. Chcemy, żeby rozwijała się nie tylko infrastruktura, ale też drużyna, jej jakość piłkarska i atmosfera.
Sporym zaskoczeniem było to, że w wieku 30 lat porzucił pan Ekstraklasę na rzecz Ligi Okręgowej.
- I muszę przyznać, że naprawdę się z tym miejscem związuję. Kiedy przychodziłem tutaj we wrześniu poprzedniego roku, był spory przeskok. Wtedy jeszcze nic tutaj nie było robione i tak naprawdę musiałem uwierzyć na słowo prezesa, aby przejść z Korony, z Ekstraklasy, do szóstej ligi. Ja w to uwierzyłem i nie żałuję. Ludzie są słowni, a za tymi słowami od razu idą czyny. A co będzie dalej? Zobaczymy. Mam nadzieję, że ludzie w klubie są ze mnie zadowoleni i oprócz jakości w meczach, daję też coś poza nimi.
Ale oferty z innych klubów były, aby pograć gdzieś wyżej.
- Były, ale już wcześniej dałem słowo, że przyjdę do Wieczystej.
Odchodząc z Korony?
- (Chwila ciszy). To zawiły temat.
Minął już rok.
- Nie jestem taki, żeby pewne rzeczy wywlekać. To, że się tak potoczyło, że też wypadkowa różnych rzeczy. Nie chcę o tym dzisiaj mówić. Czasami człowiek mocno ufa ludziom, którzy podpowiadają... Finalnie wszystko się dobrze skończyło, dlatego nie chcę do tego wracać. Oferty były, nawet jeszcze w momencie, kiedy dostałem trzy dni na zastanowienie się przed podpisaniem kontraktu z Wieczystą. Prezes przedstawił mi ofertę, plany klubu. Jeszcze wtedy pojawiały się zapytania, ale odmawiałem, bo dałem słowo w Wieczystej. No i się toczy.
Ma pan żal do Korony?
- Sporo wypadkowych się na to wszystko złożyło. Szczerze mówiąc, tak, wielka szkoda, że tak to się potoczyło. Jest mi żal, bo dostaje się dwa, trzy słowa od - byłego już - prezesa klubu (Krzysztof Zając zapowiedział dymisję, ale jeszcze nie odszedł - przyp. red.), który zapewnia, że będą podejmowane ze mną rozmowy na temat nowego kontraktu i żebym za niczym się w styczniu, grudniu nie rozglądał, a potem wszystko się rozpływa. Zmieniają się zdania, robi się co innego. Ja nie lubię czegoś takiego. Lubię, jak ktoś powie ci to prosto w oczy. Jak ktoś przychodzi, woła, gwarantuje, że będą rozmowy o przedłużeniu kontraktu, to potem przyszedłby jeszcze raz i powiedział: słuchaj, jednak nie, przemyśleliśmy to i jednak tak nie będzie... Jestem takim człowiekiem, że cenię sobie szczerość. A potem wychodzi, jak wychodzi... Dzisiaj chyba każdy do byłego prezesa Korony ma jakieś "ale". Niestety. Ale skoro już go nie ma...
Mam nadzieję, że w Koronie wszystko się poukłada. Kielce i całe świętokrzyskie potrzebują klubu w Ekstraklasie. Mówię to, będąc z Krakowa. Mam duży sentyment do tego miasta i klubu. W Koronie była fajna grupa chłopaków i kibice zasługują, aby ich klub grał dalej na najwyższym szczeblu. Cały czas obserwuję, co się dzieje. Nie jest tak, że nie czytam, że się zupełnie odciąłem. Wiem, że miasto przejęło znów klub i jest nadzieja, że Korona pójdzie do przodu. Mam natomiast nadzieję, że jeśli miasto znów zdecyduje się oddać komuś klub, to że będą to poważni ludzie, który zapewnią Koronie rozwój. Świętokrzyskie nie ma takiego miejsca, które dorównałoby Koronie. Jest KSZO, ale Kielce to inna półka. Mam nadzieję, że trener Bartoszek odbuduje ten klub i przede wszystkim atmosferę. Poznałem w tam wielu fajnych ludzi.
Ma pan jeszcze z kimś kontakt?
- Sporadyczny. Niby od mojego odejścia minął tylko rok, ale w Koronie się bardzo pozmieniało. Osoby, które funkcjonowały tam za moich czasów, były bardzo wartościowe. I mówię tu nie tylko o piłkarzach, ale też o pracownikach - takich jak były rzecznik prasowy Paweł Jańczyk, czy "Siejo". Dawali Koronie naprawdę dużo i mam nadzieję, że jeszcze wrócą i będą pomagać przy tym projekcie, aby Korona wróciła na właściwe tory.
Nie jest pan jedynym, który odszedł z Korony w niezbyt przyjemnej atmosferze.
- Z racji, że nie rozegrałem wielu meczów i nie byłem znaczącą postacią, nikt się w to mocniej nie zagłębiał i nie interesował. Ja to zawsze zachowuję dla siebie, bo sporadycznie rozmawiam z mediami i udzielam wywiadów.
Kibice pana cenili.
- Wiem też, o co mogli mieć do mnie żal. To te dwa mecze - z Zagłębiem Sosnowiec (1:4) i Wisłą Kraków (2:6). To drugie spotkanie kompletnie nam nie wyszło - to ważny mecz dla kibiców, a ja byłem w tym umoczony. Podkreślałem po tym spotkaniu, że biorę za to odpowiedzialność. To była wypadkowa kolejnych sytuacji. Mecz z Zagłębiem był już sygnałem, że wypadałoby coś zmienić. Nie zrobiono tego.
Jak układała się panu współpraca z Gino Lettierim?
- Powiem tak - kontakt, mimo wszystko, mieliśmy dobry. Uważam go za bardzo dobrego trenera. Naprawdę. Tylko problem jest w tym, że jeśli ktoś jest bardzo dobrym trenerem i zna się na treningu, to nie zawsze idzie to w parze z osobowością pozaboiskową. Stąd brały się te jego dziwne decyzje. Gdyby to wyeliminował i czasami decydował inaczej, to myślę, że mógłby pracować w Koronie jeszcze dłużej. Był charakterny. Chłopaki też potwierdzą, że treningi były bardzo fajne. Ale ta osobowość, charakter, to, co wewnątrz szatni... Za byciem dobrym trenerem musi też iść człowieczeństwo. Czasami warto pomyśleć, jak ktoś inny poczuje się w danej sytuacji.
Lettieri stracił szatnię?
- To już zaczęło się dziać przy tych dwóch meczach - z Zagłębiem i Wisłą. Potem udało nam się zrobić jeszcze jakieś punkty, ale to już nie było to samo, co na początku sezonu, czy tego następnego, kiedy już odszedłem z klubu. Sporo o tym rozmawialiśmy z chłopakami. Konsekwencją tego były kolejne problemy - słaby początek sezonu, zwolnienie trenera Lettieriego, zatrudnienie Mirosława Smyły, co też nie do końca się sprawdziło. Może jakby trochę wcześniej miał miejsce powrót trenera Bartoszka, byłoby inaczej. Nie znam go osobiście, więc trudno mi się wypowiadać, ale wiem, że został entuzjastycznie przyjęty. Myślę, że Korona miała jakość, a już na pewno taką, aby nie spaść z ligi. Gdyby tylko szła za tym jeszcze atmosfera. Z tego co słyszałem, to trener Bartoszek jest osobą, która bardzo dobrze buduje szatnię i atmosferę w drużynie. Teraz pojawiła się też w Koronie młodzież i szkoda tylko, że tak późno. Ale człowiek uczy się na błędach. Mam nadzieję, że Korona nauczy się na tych błędach i w nowym sezonie postawi na chłopaków, którzy się wyróżniają.
Spędził pan w Koronie tylko rok i wiele meczów pan nie zagrał, a wypowiada się o klubie bardzo miło.
- Oczywiście, a dlaczego nie? Oprócz kilku przypadków, w których ktoś mi zaszedł za skórę, to mam bardzo miłe wspomnienia i nigdy nie przekreśla to ogólnego punktu widzenia. W Koronie czułem się bardzo dobrze i mówię, jak jest.
Grając w Wieczystej zerka pan jeszcze na wyższe ligi?
- Oczywiście! Jak tylko gra Ekstraklasa to mecze, których nigdy nie opuszczę, to spotkania Wisły Kraków i Korony Kielce. No chyba, że kolidują ze sobą, to przełączam po programach lub oglądam skróty. Wisła - to wiadomo, jestem z Krakowa, grałem w tym klubie i jestem z nim związany. W Koronie z kolei czułem się bardzo dobrze. Szanuję ten klub i mu kibicuję.
Wisła też miała swoje turbulencje.
- Też miała i z nich wychodzi. Mam nadzieję, że już niedługo na prostą. To nie jest klub, który powinien - tak jak Korona - grać w pierwszej lidze. Jej miejsce jest w Ekstraklasie. Problemy są, jakie są, ale mam nadzieję, że grupa ratunkowa na czele z Kubą Błaszczykowskim da radę. Na to potrzeba dużo czasu - albo na znalezienie inwestora, albo systematycznej, ciężkiej pracy, wiary w ludzi i kibiców. Wisła powinna bić się o czołowe miejsca, bo byłoby to z korzyścią dla całej ligi.
Taki inwestor i ludzie są w Wieczystej. Zobaczymy pana jeszcze gdzieś na wyższym poziomie, czy chce pan zakończyć karierę w rodzinnym mieście?
- Jestem jeszcze młody, ale zaufałem ludziom w Wieczystej. Na razie jestem tutaj dogadany, a co będzie, zobaczymy.
Rozmawiał: Mateusz Kaleta
Wasze komentarze
Nikt mi nie wmówi że to przypadkowe bramki były, że jako bramkarz nie zawinił przy nich.
Może więcej obiektywizmu?