Piłkarz i tłumacz w jednym. Daniel Dziwniel przez Koronę chce trafić do reprezentacji
W swojej karierze dwukrotnie otarł się o wielki sukces: awans do Ligi Europy oraz na młodzieżowe mistrzostwa Europy. Po dwóch ciężkich kontuzjach nie poddał się i dziś dalej chce walczyć o spełnienie wielkiego marzenia, jakim jest gra w reprezentacji Polski. Pomóc mają w tym dobre występy w Koronie Kielce.
ZOBACZ TAKŻE: Jacek Kiełb Sandecji Nowy Sącz. Tak się życie ułożyło
Daniel Dziwniel - bo o nim mowa - w ubiegły piątek podpisał z kieleckim klubem dwuletni kontrakt, a już następnego dnia wyjechał z drużyną na zgrupowanie do Opalenicy. W nowym sezonie wzmocni rywalizację na lewej obronie kieleckiej defensywy.
REKLAMA
Z 26-letnim obrońcą spotkaliśmy się podczas zgrupowania Korony w Wielkopolsce. Porozmawialiśmy o wielu tematach - jego dotychczasowej karierze oraz wrażeniach po pierwszych dniach w kieleckim zespole. I jak się okazuje - to zawodnik idealnie skrojony do tej drużyny, bo - o dziwo - ma z Koroną więcej wspólnego, niż mogło by się wydawać na pierwszy rzut oka.
Jak twoje pierwsze wrażenia w Koronie Kielce?
- Bardzo pozytywne. Osobiście nie znałem w drużynie zbyt wielu osób, jedynie kojarzyłem ich z boisk Ekstraklasy, ale wszyscy mnie dobrze przyjęli. Mamy fajną atmosferę, więc łatwo było się wprowadzić do nowego zespołu. Teraz ciężko trenujemy, ale nie jest to dla mnie zaskoczeniem, bo taka jest naturalna kolej rzeczy podczas okresu przygotowawczego.
Pół żartem pół serio można powiedzieć, że to dla ciebie klub idealny. Wychowałeś się w Niemczech, a w Koronie jest niemiecki właściciel i trener mówiący w tym języku.
- Na pewno to dla mnie duży plus. Dzięki znajomości niemieckiego łatwo przychodzi mi zrozumienie wszystkiego, co trener ma nam do przekazania. Wychowałem się w Niemczech, więc niemiecki to mój pierwszy język i nie mam z nim problemu. Z tego powodu staram się pomagać innym zawodnikom, tłumaczyć, mówić im co trener od nas wymaga.
Jak to się w ogóle stało, że w piłkę zacząłeś grać za naszą zachodnią granicą?
- Urodziłem się w Frankfurcie nad Menem. Rodzice wyjechali z Polski i żyją tam już od wielu lat, tak samo jak moja siostra. Ja opuściłem Niemcy ze względu na piłkę dopiero po maturze. Trochę po Europie pojeździłem.
Nie kusiło cię nigdy, żeby tropem rodzinnych tradycji założyć łyżwy?
- Mama kilka razy zabrała mnie na lodowisko, ale to było wszystko. Myślę, że to ciężki sport, głównie wydolnościowy. Chyba nigdy nie sprawiało mi to takiej przyjemności jak piłka nożna. Postawiłem na piłkę, ale sportowe geny na pewno zostały. Chęć do pracy jest.
Grając w drużynach młodzieżowych Eintrachtu Frankfurt na pewno marzyłeś o pierwszej drużynie.
- Na pewno. Każdy pamięta swoje pierwsze kroki i miejsce, w którym zaczyna się jako dziecko. Eintracht nie był moim pierwszym klubem, bo trafiłem tam z niemieckiej okręgówki, ale zdecydowanie tam się wychowałem. Celem każdego piłkarza jest, żeby zagrać w pierwszej drużynie. To było moje miasto, ale o grę było bardzo ciężko. Wtedy przepływ zawodników do pierwszego zespołu był zupełnie inny, niż to wygląda obecnie. Wychowankowie mieli wtedy pod górę, niewielu się przebijało. Poszedłem inną drogą. W piłce czasami trzeba podejmować takie decyzje.
Dziś chyba wiele polskich klubów może patrzeć na niemieckie kluby i brać przykład z tego, jak szkolą swoich piłkarzy.
Kiedy zaczynałem treningi, już wtedy mieliśmy świetne warunki, a to cały czas w Niemczech idzie do przodu. Mieliśmy dobrych trenerów, dobrą bazę i to dawało pozytywne efekty. Razem ze mną szkoliło się wtedy wielu zawodników. W Niemczech kładziono także duży nacisk, aby ukończyć szkołę, a nie tylko oddawać się piłce. Z perspektywy czasu bardzo to doceniam.
Twoja piłkarska kariera wiodła cię m. in. niższe ligi niemieckie.
Wiedziałem, że odchodząc do Kickers Offenbach będę na zapleczu, ale bardzo blisko pierwszej drużyny. Tak naprawdę stało się to bardzo szybko po tym transferze. Trafiłem do kadry pierwszego zespołu, gdzie grało wielu dobrych zawodników. Trzecia liga niemiecka zaczynała być wtedy już profesjonalna, na mecze chodziło bardzo dużo kibiców.
Po paru latach zdecydowałeś się jednak wyjechać z Niemiec. Pierwszy raz przyjechałeś do Polski.
- Na pewno był to ruch nad którym bardzo długo się zastanawiałem. Zdałem maturę, po raz pierwszy opuściłem rodzinny dom. Na pewno bardzo pomogło mi to, że znałem język i mam rodzinę z Elbląga, na którą mogłem liczyć. Ta decyzja była też trochę wymuszona. Z Kickers Offenbach spadliśmy z ligi, nie dostaliśmy licencji na grę w trzeciej lidze. To stworzyło mi możliwość wyjazdu. Myślę, że gdybyśmy się utrzymali, przedłużyłbym kontrakt z klubem. Grałem już wtedy w reprezentacji U-21, więc nie mogłem sobie pozwolić na to, aby grać na czwartym poziomie rozgrywkowym. Otworzyła się szansa. Trener kadry doradził mi, żebym wrócił do Polski i muszę powiedzieć, że wyszło to bardzo dobrze. Trafiłem do Ruchu Chorzów i zagraliśmy naprawdę udany sezon, a o mały włos byśmy awansowali do fazy grupowej Ligi Europy.
Przeszkodziły wam w tym... sędziowskie kontrowersje.
Dostaliśmy karnego w doliczonym czasie dogrywki w meczu z Metalistem Charków. To był silny zespół, grało w nim wielu Brazylijczyków. Byliśmy załamani, bo dla klubu i wielu z nas mógł to być wielki krok. Gra w Lidze Europy marzy się wielu zawodnikom i zespołom w Polsce.
A jak sportowo oceniasz przeskok pomiędzy trzecią ligą niemiecką a Ekstraklasą? W poprzednich latach z tego kierunku przychodziło do Korony Kielce kilku piłkarzy, stamtąd trafił też trener Gino Lettieri.
- Poziom trzeciej ligi niemieckiej na pewno jest wysoki. Kiedy wyjeżdżałem z Niemiec, orientowałem w Ekstraklasie, znałem piłkarzy z reprezentacji U-21, którzy tu grali. Polska liga trochę się różni. Jest tu więcej zespołów, które próbują grać w piłkę, a niemiecka trzecia liga jest bardzo siłowa. Trenerzy bardzo stawiają tam na motorykę. Ekstraklasa to z kolei najwyższy szczebel w kraju, więc samo to chętnie przyciąga tu zawodników.
Miałeś możliwość wyboru, czy chcesz grać dla Polski, czy dla Niemiec?
- Wychowałem się w domu jako Polak i rodzice zawsze rozmawiali ze mną po polsku. Jestem szczęśliwy, bo żyjąc w Niemczech często jeździliśmy do Polski do rodziny na święta, czy na ferie. Czułem się Polakiem, choć na pewno jest we mnie też taka cząstka "niemiecka". Tam się wychowałem i na pewno ma to też dla mnie znaczenie. Więzi rodzinne sprawiały jednak, że zawsze chciałem grać dla Polski. Dalej moim celem jest to, aby zadebiutować w pierwszej reprezentacji. Grając w Niemczech byłem co prawda zapraszany na różne konsultacje, ale pewnie musiałbym dostać się jeszcze do wyższej ligi, aby tam zaistnieć Grając w trzeciej było ciężko dostać awans do niemieckiej młodzieżówki.
W reprezentacji Polski U-21 spotkałeś się m. in. z Michałem Żyrą, z którym dziś dzielisz szatnię w Koronie. Kolejny raz w twojej karierze byłeś o włos wielkiego sukcesu - awansu na młodzieżowe mistrzostwa Europy.
- Ten pamiętny mecz z Grecją siedzi mi nadal w głowie. Miałem wtedy problemy zdrowotne, do ostatniej chwili nie byłem pewien, czy zagram. Ostatecznie wytrwałem na boisku 80 minut. Gdy schodziłem z boiska, mieliśmy jeszcze awans, więc tym bardziej było to bolesne siedząc na ławce. Wtedy nie ma się już na nic wpływu, a jak się za dziesięć minut okazało, awans przeszedł obok nas.
Drużynowo był to wielki zawód, ale ty dzięki dobrej grze w Ruchu i reprezentacji zapracowałeś na wyjazd zagraniczny do Szwajcarii.
- Myślę, że z perspektywy czasu to był dobry ruch. Wróciłem do państwa, w którym nie miałem bariery językowej. Dominował niemiecki, radziłem sobie też po angielsku. Niestety, przytrafiła mi się kontuzja zerwania więzadeł, która przeszkodziła mi w dalszym rozwoju.
Później grając w Zagłębiu Lubin po raz drugi zerwałeś więzadło w kolanie. Jak to jest wrócić na boisko po dwóch tak poważnych kontuzjach?
- Na pewno nie jest to łatwe. Wielu piłkarzy mówiło mi o tym, że pojawia się taka bariera: jeden zły ruch, niebezpieczny pojedynek i cała ta historia może wrócić. Na szczęście ja jej nie mam. Być może jest to związane z tym, że obie te kontuzje przytrafiły mi się po ostrych faulach rywali, a nie w sytuacjach bezkontaktowych. Taki jest sport, trzeba liczyć się z tym, że takie rzeczy w życiu piłkarza mogą się zdarzać. Ja ze swojej strony zrobiłem podczas rehabilitacji wszystko, co tylko mogłem i dziś dalej gram w piłkę. Myślę, że to wszystko sprawia, że teraz wychodzę na boisko z czystą głową i czystym sumieniem.
Jak w ogóle wspominasz swoje drugie podejście w Polsce w barwach Zagłębia Lubin?
- Szwajcarzy nie chcieli, żebym odchodził, miałem tam długi kontrakt. Przyszedł jednak nowy trener, który ściągnął rywala na moją pozycję. Kiedy wróciłem do pełnej dyspozycji chcieli dać mi szansę, chcieli żebym się pokazał. Tak naprawdę nie wiem, co zdecydowało o powrocie do Polski. Być może to, że Zagłębie bardziej chciało mnie w drużynie. Czułem wsparcie trenera Stokowca. Ta zmiana otoczenia była dobrą decyzją. Szwajcarzy dali mi tą możliwość, puścili mnie bez większych problemów.
Trener Stokowiec, kielczanin.
O trenerze Stokowcu nie mogę powiedzieć złego słowa. Dużo wymaga od piłkarzy, ciężko się u niego pracuje, ale ma swoją filozofię gry. Jest mocno zaangażowany zespół, wkłada w niego wiele pracy. Jego styl bardzo przypadł mi do gustu.
A jak żyło ci się w Lubinie? Bartek Rymaniak wspominał anegdotycznie, że kibice zarzucali mu w tym mieście chodzenie po imprezach. Zawsze odpowiadał, że... w Lubinie nie ma nawet żadnego klubu.
- To prawda. Miasto nowoczesne, bardzo poukładane. Zagłębie ma świetną bazę, ale jeśli chodzi o miasto, to za wiele się tam nie dzieje.
W Zagłębiu spędziłeś trzy sezony, z czego najlepszy był ten pierwszy. W ostatnim byłeś natomiast głównie rezerwowym.
- Początek był niezły. Za trenera Lewandowskiego występowałem regularnie, miałem pewne miejsce w składzie. Potem nastały gorsze czasy, mieliśmy gorsze wyniki, przyszedł nowy trener. Nie do końca pasował mu mój profil zawodnika, więc było wiadomo, że się rozstaniemy.
Długo zastanawiałeś się nad ofertą Korony?
- Klub kontaktował się ze mną już wcześniej. Kiedy przeszliśmy do konkretów, to tak naprawdę długo się nie zastanawiałem. Jestem przekonany, że to jest dobre miejsce. Cieszę się, że będę mógł pomóc drużynie, ale też zrobić kolejny krok naprzód w mojej karierze.
W drużynie jesteś jednym z dwunastu nowych zawodników. Na co dzień daje się odczuć, że w zespole jest tak dużo nowych twarzy?
- Każdy z każdym potrafi się porozumieć, myślę, że poza boiskiem wszystko gra. Mimo tego, że w klubie jest wiele narodowości, nie mamy problemów z komunikacją. Jak poza boiskiem jest dobrze, to na nim też musi być dobrze. Obóz w Opalenicy temu sprzyja. Mamy jeszcze chwilkę czasu i na pewno do siebie dotrzemy. U każdego widać chęć, zaangażowanie i apetyt na sukces w tym sezonie.
POLECAMY: Być jak Paweł... pan Paweł Golański. Zrobię wszystko, aby go godnie zastąpić
Zasięgałeś opinii na temat trenera Gino Lettieriego? W przeszłości nie każdy się z nim dogadywał.
- Wiedziałem, jakim typem trenera jest Włoch. To dało się odczuć już podczas samej rozmowy ze szkoleniowcem. Nie było żadnego problemu, a wręcz odebrałem go bardzo pozytywnie.
Rozmawialiście między sobą już o celach na ten sezon?
- Jestem w klubie dopiero od soboty i trafiłem bezpośrednio na obóz. Z tego powodu codziennie mocno pracujemy, a takich rozmów konkretnie jeszcze nie było. W zespole, u trenera czuć, że będziemy chcieli każdy mecz wygrywać i patrzeć przed siebie. Myślę, że każdy zespół ma prawo celować przed sezonem w górną ósemkę.
Opracował: Mateusz Kaleta
fot: Mateusz Kaleta, Paula Duda
Wasze komentarze