Brało się rower i się jechało – niezależnie od wiatru, deszczu… Teraz się z tego śmieję
Grzegorz Szymusik doskonale wie, czym jest spokojne i zrównoważone kroczenie w drodze do celu. 21-latek pokonywał kolejne szczeble ligowe aż doszedł do momentu, w którym swoją wartość spróbuje pokazać w Ekstraklasie. – Musiałem to wszystko budować i udowadniać swoją wartość. Zapracowałem na to, gdzie obecnie jestem – mówi nam w dłuższej rozmowie prawy obrońca Korony Kielce, który może pełnić funkcję młodzieżowca.
POLECAMY: Koniec sagi z udziałem Bartosza Rymaniaka!
W poniższym wywiadzie piłkarz pochodzący z Zachodniego Pomorza odniósł się m.in. do pokonywania kolejnych szczebli w drodze do najwyższej ligi, dobrego roku spędzonego na wypożyczeniu do Warty Poznań, czy wdrażania się w systemy taktyczne trenera Gino Lettieriego.
REKLAMA
Jeżeli ktoś rozgrywa mecz ligowy w swoje osiemnaste urodziny, to jest to przeznaczenie i musi zostać zawodowym piłkarzem?
- Może to jednak zbieg okoliczności, że w moją osiemnastkę wypadł ostatni mecz sezonu. Rozegrałem tylko 45 minut, ale to zawsze budowało, zwłaszcza w wieku, w jakim byłem. No i mogłem zagrać w urodziny! Mieliśmy domowy mecz z Legionovią Legionowo i akurat po ostatnim gwizdku szybko musiałem się zbierać, bo organizowałem małą imprezę dla rodziny. Dla kolegów z drużyny było coś innym razem.
Masz poczucie, że patrząc na twoją karierę widać, że ciągła praca i podwyższanie poprzeczki doprowadzają do coraz wyższych celów?
- Rozwój tego wszystkiego w największym stopniu poparty jest ciężką pracą. To dzięki niej doprowadziłem do tego, że w tym momencie gram w Koronie Kielce. W Polsce idę po kolejnych szczeblach coraz wyżej każdego roku.
Krąży o tobie historia w Internecie, że zimą dojeżdżałeś do Stargardu na treningi rowerem, mimo że nieraz sypało, wiało, padało…
- Były takie sytuacje. Akurat u mnie w rodzinie wtedy jeszcze nikt nie miał prawa jazdy. Rodzice nie mogli mnie podwozić, starszy brat też. Czasami brakowało autobusów, żeby dojechać do Stargardu na treningi z wioski, w której mieszkałem. Brało się więc rower między nogi i się jechało, niezależnie od fatalnej pogody, wiatru czy deszczu.
I teraz, jak już jesteś piłkarzem klubu Ekstraklasy, siadasz sobie i myślisz: „Kurde, warto było wsiadać na ten rower nawet w ulewę”?
- Oj, na pewno! Teraz się z tego wszystkiego śmieję. Zapracowałem na to, gdzie obecnie jestem.
Myślę, że inaczej odbierają to wychowankowie klubów Ekstraklasy, którzy mogą liczyć na świetną organizację od samego początku, a inaczej tacy zawodnicy jak ty, pnący się wyżej z dużo niższych pułapów.
- Ja musiałem to wszystko budować i udowadniać swoją wartość. Bardzo dużo dawało mi to, że miałem wsparcie u trenerów. Dawali mi minuty na boisku i dzięki temu z roku na rok mogłem trafiać do wyższej ligi.
Tak naprawdę w każdym miejscu, w którym do tej pory byłeś, zbierałeś pochwały. Mniejsze i większe, ale pochwały. Potrafisz zachować dystans?
- Umiem zachować chłodną głowę. To, co mam zrobić na boisku, staram się wykonać. Nie wychylam się jakoś, robię to, czego oczekują ode mnie trenerzy i koledzy z zespołu.
Powiedz jak to było z zainteresowaniem Korony w zeszłym roku. Kiedy klub odezwał się do ciebie po raz pierwszy?
- To było tak, że trenowałem z Wartą Poznań. Klub miał jednak kiepski okres finansowy, można powiedzieć, że prawie się rozpadł. Menadżer mi wtedy powiedział, że istnieje możliwość pojechania do ekstraklasowego klubu i sprawdzenia się. Potem ostatecznie i tak trafiłem na wypożyczenie do Warty. Z II ligi do Ekstraklasy przeskok byłby większy niż z II do I ligi. Na pewno wypożyczenie dużo mi dało pod względem piłkarskim, bo rozegrałem tam dużo meczów.
Wspomniałeś o swoim agencie. Jak wielka jest jego rola w życiu młodego piłkarza, który dopiero zaczyna karierę?
- Menadżer jest bardzo potrzebny. Utrzymuje u zawodnika chłodną głowę, aby ten się nie podpalał i nie myślał, że chcą go jakieś większe kluby. Tonuje wszystko i bardzo pomaga swoim doświadczeniem. Warto mieć taką osobę. Ja dopiero wchodzę w wielką piłkę i mogę liczyć na wielką pomoc ze strony menadżera. Wspiera mnie we wszystkim, powie dobre słowo. To potrzebna instytucja.
REKLAMA
Agent był dla ciebie osobą zaufaną czy poznałeś go dopiero podpisując umowę o współpracę?
- Zapoznałem się z nim przez kolegę z zespołu w Błękitnych Stargard. Odbyliśmy dwa czy trzy spotkania, porozmawialiśmy, powiedział mi też, jak on to wszystko widzi i czego ode mnie oczekuje. Doszedłem do wniosku, że warto z tym człowiekiem podpisać umowę i współpracować.
Do takiej osoby musisz czuć pełne zaufanie, to ona programuje kolejne lata kariery.
- Tak, zgadza się. Z rozmów wywnioskowałem, że menadżer może mnie poprowadzić na szczyt moich możliwości, krok po kroku, no i zaufałem. Wszystko idzie zgodnie z planem.
Wróćmy na boisko. Jesteś obrońcą, ale bramkostrzelnym. Piłka cię jakoś szuka w polu karnym rywali.
- To prawda, w dwóch w pełni rozegranych sezonach w Błękitnych najpierw strzeliłem pięć goli, potem cztery, a w Warcie trzy. Rundę jesienną w Poznaniu przetrwałem, rozegrałem się, a wiosenną traktuję jako bardzo udaną. Wiedziałem już, jak się zachowywać, poznałem schematy trenera i wagę I ligi. Te gole udało się zdobyć właśnie w drugiej części sezonu.
Jeżeli chodzi o prawą obronę Korony to historycznie masz się z kim zmierzyć. Na przykład Paweł Golański bardzo lubił zdobywać bramki.
- Niedawno oglądałem kulisy niektórych meczów Korony i widziałem, że Paweł… pan Paweł Golański był bramkostrzelnym obrońcą. Strzelał rzuty karne, potrafił uderzyć z dystansu. Ja na pewno ze swojej strony zrobię wszystko, że go godnie zastąpić i się pokazać.
A z twoimi bramkami jak to jest – bardziej piłka spada ci pod nogi w zamieszaniu, czy może jednak potrafisz przymierzyć z daleka?
- W Warcie trzy gole zdobyłem po stałych fragmentach gry – dwa po rzutach rożnych, jednego po rzucie wolnym. Dwa głową, jednego nogą. Szuka mnie piłka, a że zawsze dobrze grałem głową, więc…
A wykonywanie stałych fragmentów? Podchodziłeś w swoich drużynach do egzekwowania na przykład rzutów wolnych?
- Nie, zostawiałem to osobom bardziej doświadczonym w hierarchii drużyny. Nie wychylałem się. Jako boczny obrońca dużo pracuję jednak nad jakością dośrodkowań, bo to na mojej pozycji podstawa. Z treningu na trening wygląda to o wiele lepiej.
Ustaliliśmy zatem, że z bramkami jest u ciebie dobrze. A jak wygląda kwestia asyst?
- Jest ich może troszkę mniej, ale lepiej to wygląda w przypadku asyst drugiego stopnia. Dobrze rozprowadzałem akcje czy szybko wznawiałem grę, na przykład ze wrzutu z autu. Wygląda to lepiej niż z bezpośrednimi asystami.
Te asysty bezpośrednie według mnie bywają „oszukane”. Ile razy może być tak, że podasz koledze na nos, a on strzeli w kosmos.
- Oczywiście, to nie zależy tylko od ciebie. Ja skupiam się na tym, żeby po prostu dogrywać jak najlepiej.
Przed sezonem 2019/2020 wprowadzono przepis o konieczności gry w Ekstraklasie młodzieżowca, potem poszerzono go o twój rocznik – 1998. Wiadomo, że stawia cię to w uprzywilejowanej pozycji, ale tak szczerze to nie sądzisz, że 21-letni młodzieżowiec to trochę zbyt szerokie pojmowanie tej funkcji?
- Oczywiście, że bardzo się z tego cieszę, dla mnie to świetna sprawa. Nie wiem, czy dla trenerów jest lepiej, że mogą korzystać z tych młodzieżowców starszych, bardziej rozegranych. Pozostawiam tę kwestię szkoleniowcom, niech oni to komentują i oceniają.
Zastanawiam się po prostu, czy rozszerzenie przepisu mającego ułatwić wejście do seniorskiej piłki juniorom o jeszcze nieco starszych zawodników, nie jest wyolbrzymieniem.
- Z jednej strony na pewno ci młodsi zawodnicy są trochę wkurzeni faktem, że funkcję młodzieżowca może spełniać dodatkowy rocznik. Ale czy to wyolbrzymienie? Nie mam większego zdania. Dla tych nieco starszych młodzieżowców, jak ja, zachowanie PZPN-u jest po prostu szczęściem.
Jak rozszerzyli ten przepis, to Koronie zapewne spadł kamień z serca. Wiedziała, że ma ciebie na wypożyczeniu w niższej lidze i będzie miała młodzieżowca ogranego, gotowego do występów.
- Przed zeszłym sezonem Korona nie wiedziała, że ten przepis wejdzie w życie. Potem zapewne bardzo się z tego ucieszyła.
REKLAMA
A będąc w Warcie kiedy dostałeś sygnał z Kielc, że klub chce cię z powrotem i ma cię w planach na sezon 2019/2020?
- Już w połowie rundy wiosennej rozmawiałem z menadżerem i usłyszałem, że Korona się z nim kontaktowała. Przekaz z Kielc był taki, że klub chce, abym został. Pytały o mnie niektóre zespoły, ale Korona nie chciała wysłuchiwać ofert i postanowiła zostawić mnie na nowy sezon u siebie.
Widzę, że twardo stąpasz po ziemi. Więc jak się dowiedziałeś, że trafisz do Ekstraklasy, to pewnie nie brakowało ci motywacji do samego końca, aby grać w I lidze?
- Dostałem jeszcze większego kopa! Żeby pracować jeszcze ciężej, no i żeby Korona się nie rozmyśliła (śmiech). Strzeliłem też te trzy bramki, a to nie jest zły wynik jak na bocznego obrońcę. To również mnie zmotywowało, żeby krok po kroku wspinać się po kolejnych szczeblach.
Kończąc wątek wspomnień z Poznania zapytam jeszcze o kontuzję w rundzie rewanżowej. Kibice Korony na chwilę się przestraszyli, bo z boiska musiał cię zwieźć ambulans.
- To było tak, że na stadionie w Głogowie zderzyłem się głową z zawodnikiem Chrobrego, Kamilem Pestką. Próbowałem kontynuować grę, ale miałem takie zawroty, że nie mogłem nawet skojarzyć, gdzie jestem. Lepiej dla mojego zdrowia było zejść z boiska i pojechać na badania. Już na następny mecz byłem jednak gotowy do gry. Co prawda na tabletkach przeciwbólowych, ale dałem radę.
O schematach taktycznych Gino Lettieriego krążą niemalże legendy. Trenerzy innych klubów potrafią powiedzieć, że odpuszczają szerszą analizę Korony, bo i tak nie mają pojęcia, kto zagra. Trudno ci się odnaleźć u tak wymagającego szkoleniowca?
- Nowy trener, nowa taktyka… Na początku na pewno ciężko było się w to wkomponować. Uwidoczniało się to w sparingach. Trener lubił zmienić w przerwie ustawienie, zawodników. Sugerował się drużyną przeciwników i żebyśmy na jej tle wyglądali jak najlepiej.
Podoba ci się takie podejście czy wolałbyś mieć jedną, żelazną formację niezależnie od okoliczności?
- Na pewno jest trudniej, gdy trener rotuje taktykami. My jesteśmy jednak zawodnikami na poziomie Ekstraklasy, zatem powinniśmy umieć wkomponować się w każdą formację, której wymaga od nas szkoleniowiec. Chcemy być gotowi na sezon w różnych scenariuszach – tak, żeby to nie przeciwnicy zaskakiwali nas, ale my przeciwników.
No i można powiedzieć, że nawet jeśli przy zmianach ustawień jest trudniej, to gdy piłkarz to pojmie, zdecydowanie bardziej się rozwinie.
- Zgadza się, to duży plus. Wtedy jeśli trafiłoby się do innego klubu, w którym występuję odmienna taktyka, wiedziałoby się już jak poruszać się po boisku.
Jesteś prawym obrońcą z krwi i kości w czteroosobowym bloku defensywnym, czy na wahadle też się potrafisz odnaleźć?
- W juniorach grywałem na środku obrony, dopiero potem w Błękitnych trener Kapuściński przestawił mnie na bok obrony. Spodobała mi się ta pozycja i nie miałbym problemów z grą na wahadle. Ode mnie wymaga się dużo biegania, a ja lubię to robić. Nie stwarza mi to problemów.
A gdyby z braku laku trener chciał cię wystawić jako stopera?
- Na pewno starałbym się zagrać jak najlepiej. To nie byłby dla mnie duży problem, aby wejść na tę pozycję.
Można powiedzieć, że przychodzisz tu za kapitana – Bartosza Rymaniaka. Spore wyzwanie do udźwignięcia.
- To mega wyzwanie. Tak jak słyszałem czy widziałem w prasie, Bartek Rymaniak był ostoją obrony. Może spaść na mnie duży ciężar, żeby go zastąpić. Rok temu trenowałem w Koronie przez półtora tygodnia i mogłem go nieco poznać. Jest wodzem zespołu, chce dla niego robić jak najlepiej i w jak największym stopniu.
REKLAMA
Karierę rozwijasz regularnie, krok po kroku. Na pierwszy sezon w Ekstraklasie stawiasz sobie jakieś cele, na przykład co do liczby występów?
- Nie mam konkretnych celów. Chcę po prostu rozegrać jak najwięcej minut i obyć się z Ekstraklasą. Będę się starał w Koronie spędzić jak najwięcej czasu na boisku i pomóc klubowi w osiągnięciu wyznaczonych celów.
ZOBACZ TAKŻE: Atrakcyjni sparingpartnerzy Korony II Kielce! W tym m. in. młodzieżowy zespół byłego mistrza Anglii
II liga, I liga, Ekstraklasa. Następny krok to zagranica?
- Wszystko jest możliwe, nie mówię „nie” (śmiech). Na razie skupiam się na tym, co będzie w Koronie. A zagranicznych lig póki co nie brałem pod uwagę. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość.
Rozmawiał Marcin Długosz
fot. Mateusz Kaleta
Wasze komentarze