Jeśli będziemy grali z zaangażowaniem, w Polsce nie ma drużyny, która mogłaby nas pokonać
Do Korony Kielce trafił na specjalne życzenie trenera Gino Lettieriego. I nie ma w tym żadnego przypadku. Włoch wziął "swojego człowieka" - znanego, sprawdzonego i zaufanego zawodnika, z którym pracował już w dwóch klubach w Niemczech. W Koronie spotykają się już po raz trzeci. Zlatko Janjić do Kielc trafił w zimie ubiegłego roku, ale cały czas nie pokazał kibicom jeszcze pełni swoich umiejętności. Mimo wahań formy, doświadczony pomocnik jest cały czas bardzo ważnym ogniwem w układance Lettieriego.
Bośniak może liczyć na pewne miejsce w składzie i to właśnie od niego włoski szkoleniowiec często zaczyna ustalanie składu na następny mecz. 32-latek nie miał jednak łatwego wejścia do zespołu. W Koronie trafił pod skrzydła znanego szkoleniowca, ale wracał do sprawności po ciężkiej kontuzji, jaka wyłączyła go z gry na ponad pół roku. Dziś po urazie nie ma już jednak śladu, a - jak sam podkreśla- fizycznie czuje się doskonale. - Mój poziom sprawnościowy jest lepszy niż piętnastu innych zawodników w drużynie. Podczas obozu przygotowawczego byłem w pierwszej piątce - chwali się Bośniak.
REKLAMA
Ze Zlatko Janjiciem porozmawialiśmy dłużej w trakcie przerwy w rozgrywkach, podczas której swoje mecze rozgrywały reprezentacje narodowe. I jest to rozmowa wielowątkowa - nie tylko o Koronie, ale o całej piłkarskiej karierze 32-latka. A przede wszystkim zawiera odpowiedź na ważne pytanie - co takiego sprawia, że Bośniak jest tak ważną postacią w składzie włoskiego trenera Korony Kielce.
Z Gino Lettierim znacie się na wylot. Czy on w ogóle może cię czymś jeszcze dziś zaskoczyć?
- Zdecydowanie tak. Trener jest bardzo specyficzną osobą. Znam go bardzo dobrze, ponieważ pracujemy razem już osiem lat, a Korona jest trzecim klubem, w którym razem współpracujemy. Mimo to cały czas mnie zaskakuje.
Nas także. Bardzo trudno jest chociażby wytypować jedenastkę, jaką trener zestawi na następne spotkanie. Przywykłeś już do tak częstych rotacji w drużynie?
- To normalne dla niego. Tak było w każdym klubie, w którym z nim pracowałem. Trener zawsze patrzy na następny mecz i na rywala, z jakim gramy. Jeśli uważa, że ci piłkarze będą lepsi na dane spotkanie, nie ma obaw z dokonaniem zmian w składzie. Zawsze powtarza nam, że potrzebuje wszystkich zawodników, jakich ma w drużynie. Nie tylko podstawowej jedenastki, ale wszystkich. Nikt z nas nie może być pewny, że zagra, bez względu na to, czy poprzedni mecz wygraliśmy, czy przegraliśmy. To wszystko też po to, aby każdy walczył o miejsce w składzie, grał na wysokim poziomie i dawał z siebie sto procent każdego tygodnia. Gdyby nie było rywalizacji, mogło by tego brakować.
Kiedy Gino Lettieri przychodził do Korony, było sporo nieporozumień między nim, a piłkarzami. Potrzebowali trochę czasu, aby się porozumieć. A jak było, kiedy ty po raz pierwszy spotkałeś się z trenerem?
- Gino jest szkoleniowcem, który cały czas chce więcej i więcej. Nie zadowala się małymi sukcesami. Na pewno pojawienie się nowego szkoleniowca w drużynie nie było łatwe dla wszystkich obecnych tu wcześniej. Mnie nie było wtedy jeszcze w klubie, ale słyszałem od kolegów z zespołu. Lettieri przyszedł z Niemiec i być może był inny niż polski szkoleniowiec. Być może też chciał zmienić na raz zbyt wiele. To wpłynęło na nieporozumienia na początku ubiegłego sezonu.
Kiedy pierwszy raz spotkaliśmy się w Niemczech, zawsze powtarzał, że chce więcej i więcej. Zawsze zależało mu, abyśmy pracowali na sto procent, bo tylko wtedy będziemy mogli osiągać sukcesy. Jeśli tego nie robiłeś, nie grałeś.
Jak przez te wszystkie lata układała się Twoja współpraca z Lettierim? Co sprawiło, że pracujecie ze sobą już tak długo?
- Myślę, że trener wiedział, że może na mnie polegać. Pomagałem mu i to przełożyło się na to, że pracujemy razem także dziś w Koronie. Jestem uczciwym człowiekiem. Jeśli widzę jakiś problem w drużynie, zawsze o tym mówię bezpośrednio. Myślę, że to mogło być coś, czego potrzebował. Trener lubi styl, jaki prezentuję na boisku. Gdyby tego nie doceniał, dziś na pewno nie pracowałbym z nim w jednej drużynie.
Przeżyliście razem parę trudnych momentów. W wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego" opowiadałeś, że Lettieri zesłał cię w Niemczech za karę do drużyny rezerw.
- Rzeczywiście, ale nie wiem, czy to wyszło bezpośrednio od niego, czy od kogoś usytuowanego wyżej, na przykład dyrektora sportowego. To było siedem lat temu. Oczywiście, trener był zawiedziony, ale ja nie jestem człowiekiem, który cały czas by to rozpamiętywał i był zły. Każdy popełnia błędy, ważne, aby się na nich uczyć.
Zanim poznałeś się z Lettierim, przez wiele lat grałeś w Arminii Bielefeld. Tam też spełniłeś swoje marzenie o grze w Bundeslidze. To był twój najlepszy czas w karierze?
- Na pewno. Nie jest łatwo grać na tak wysokim poziomie, szczególnie, kiedy przeszedłem całą drogę od juniorów, przez rezerwy, aż do pierwszej drużyny grającej na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Niemczech. Kiedy trafiłem do pierwszego zespołu Arminii, graliśmy w 1. Bundeslidze. Trener dał mi szansę, a ja strzeliłem nawet jednego gola. Niestety, po sezonie spadliśmy do 2. Bundesligi. Mimo degradacji, zostałem w klubie na kolejny sezon. Bielefeld to moje miasto. Tam się wychowywałem, dorastałem, uczyłem. To było wielkie marzenie grać dla tego zespołu, w którym uczyłem się grać w piłkę.
W meczu z Karlsrue SC zanotowałeś prawdziwe wejście smoka. Na boisku pojawiłeś się w 84. minucie, a dwie minuty później strzeliłeś już swoją pierwszą - i jedyną jak na razie - bramkę w 1. Bundeslidze. Mogłeś poczuć się jak gwiazda.
- Tak, to było niesamowite. To najlepsze, co mogło mi się wydarzyć. Świetne uczucie, ponieważ ta bramka przesądziła o naszym zwycięstwie w tym spotkaniu. Pamiętam też kogo wtedy zmieniłem na boisku - to był polski napastnik, Artur Wichniarek.
Poziom w Bundeslidze jest bardzo wysoki. To jedna z najlepszych lig w Europie, gdzie gra wielu topowych zawodników. Wiele drużyn z Niemiec gra co roku w Lidze Mistrzów, w Lidze Europy. To najlepsza wizytówka dla kraju.
Dzisiaj w Koronie jest jeszcze jedna znana ci twarz z pobytu w Niemczech - Michał Gardawski. Miło było spotkać się razem w nowym miejscu?
- Zdecydowanie tak. To świetny człowiek i bardzo dobry kumpel. Każdego dnia spotykamy się poza klubem, spędzamy razem czas, robimy razem wiele rzeczy. Michał w ogóle nie zmienił się od tamtego czasu, gdy graliśmy razem w Wiesbaden. To ciągle ten sam gość.
Cały czas mieliśmy kontakt, nawet jeśli nasze drogi sportowe się rozdzieliły. Rozmawiałem z nim także przed moim transferem do Korony. Spotkaliśmy się w klinice, gdzie razem leczyliśmy kontuzje. Ja miałem problem z nogą, on z plecami. Byliśmy kontuzjowani w tym samym czasie i podczas długiego pobytu na rehabilitacji sporo rozmawialiśmy. Michał dużo opowiadał mi o Koronie, o Kielcach. Bardzo zachęcał mnie do przyjścia.
Z aklimatyzacją w Kielcach chyba nie miałeś najmniejszych problemów. Rozmawiasz po niemiecku i angielsku, a do tego w zespole jest wielu zawodników z Bałkanów, gdzie się urodziłeś.
- To prawda, było bardzo łatwo. Olbrzymie wsparcie dostałem też od polskich zawodników, co było dla mnie miłe. Pierwszy mecz, w którym pojawiłem się na boisku po przerwie zimowej, graliśmy w Niecieczy z Termaliką. Po tym spotkaniu poszliśmy do "Rymana". Bartek zaprosił mnie do siebie, posiedzieliśmy trochę. To było bardzo miłe z jego strony.
Urodziłeś się w Bośni i Hercegowinie, ale szybko wyemigrowałeś z całą rodziną do Niemiec. Uciekaliście przed wojną.
- To był powód, dla którego opuściliśmy Bośnię. W kraju nie było bezpiecznie, więc rodzice postanowili wyjechać na Zachód. W Niemczech mieliśmy rodzinę i z tego powodu było nam troszkę łatwiej. Rodzice zaopiekowali się mną oraz moją babcią. Chronili nas. Miałem wtedy sześć lat, byłem mały, więc nie pamiętam dokładnie tych wydarzeń.
Trudno było wam się odnaleźć w nowej rzeczywistości?
- Byłem dzieckiem, dlatego osobiście aż tak mocno tego nie odczułem. Poszedłem do niemieckiej szkoły, szybko nauczyłem się niemieckiego, poznałem nowych znajomych. Znacznie trudniej było rodzicom, którzy potrzebowali więcej czasu, aby poznać język, dostosować się do życia w nowym miejscu. Przez cały ten czas bardzo mnie wspierali.
Nie ukrywam jednak, mieliśmy chwile zwątpienia. Dużo słyszałem z opowieści taty. Rodzice mieli w Bośni bar i zarabiali dobre pieniądze. Do tego mój tata grał w piłkę. I wyobraź sobie - nagle z dnia na dzień musieli to wszystko zostawić i wyjechać... Było im bardzo trudno. W Niemczech tata musiał pracować jako normalny pracownik, jeden z wielu. Nie znał początkowo języka i wszystko było bardzo kłopotliwe. Miał momenty zwątpienia, chciał wracać do kraju. Miałem jednak to szczęście, że zostaliśmy. To właśnie rodzice dali mi szansę, aby zostać profesjonalnym piłkarzem.
Tata nauczył cię grać w piłkę?
- On jest moim największym krytykiem. Zawsze widzi więcej negatywnych rzeczy w mojej grze, niż pozytywnych. To coś, co sprawia, że cały czas muszę pracować, aby stawać się coraz lepszym. Jeśli klepałby mnie po ramieniu i mówiłby, że wszystko jest dobrze, być może stałbym w miejscu. A tak, cały czas muszę się rozwijać i dawać z siebie więcej. Tata ogląda wszystkie mecze Korony i zawsze po nich do mnie dzwoni. Kiedy zagram słaby mecz, pierwsze co słyszę, to krytyka. "Zagrałeś gównianie. Musisz więcej biegać, dawać z siebie więcej" - mówi do mnie.
To jednak nie tata nauczył mnie grać w piłkę. Pewnego dnia, dosłownie w drugim tygodniu naszego pobytu w Niemczech, przyszedł do naszego domu pewien gość. Był trenerem w małym klubie w Bielefeld. Przyszedł i po prostu zaproponował, że weźmie mnie na trening. Tak to się wszystko zaczęło.
Po 15 latach gry w Niemczech zdecydowałeś się na transfer do Polski. Decydującym czynnikiem była chęć zmiany otoczenia, czy może osoba trenera Lettieriego?
- Oba czynniki miały znaczenie. Myślałem o tym, że gram tak wiele lat w jednym kraju i chciałbym poznać, jak to wygląda gdzieś indziej. Ciekawiła mnie mentalność innych krajów, to jak wygląda piłka gdzieś indziej. Trafiła mi się szansa, bo Gino był w Polsce i chciał mnie w swojej drużynie. Podjąłem to wyzwanie.
W swojej bogatej karierze musiałeś się też mierzyć z kontuzjami. Szczególnie poważna była ta, z jaką zmagałeś się tuż przed swoim transferem do Korony. Z gry byłeś wyłączony przez pół roku. Nie załamałeś się?
- Wiedziałem, jak to jest, bo tą samą kontuzję miałem już dziesięć lat temu. Cały czas starałem się myśleć pozytywnie. Na świecie jest dużo gorszych rzeczy, niż kontuzja. Starałem się wyrzucić to z głowy i robić swoje. Po pół roku, kiedy wszystko jest już dobrze, z powrotem można wrócić do gry. Na świecie jest wiele więcej tragedii i smutku. Kontuzja to nie koniec świata. Nie jestem człowiekiem, który załamywał się tym i rozmyślał: "Jestem kontuzjowany, dlaczego ja, cholera, dlaczego ja...". Ludzie mają poważniejsze problemy.
Udało mi się wrócić szybko na boisko, ale po takiej kontuzji wszyscy mówią, że tyle, ile byłeś wyłączony z gry, tyle samo czasu potrzebujesz na powrót do formy sprzed kontuzji. To było właśnie to pierwsze pół roku w Koronie. Teraz dopiero nadszedł czas, w którym jestem na odpowiednim poziomie i mogę dać drużynie więcej.
Rzeczywiście. Pierwsze pół roku w Koronie nie było w twoim wykonaniu zbyt dobre.
- Na pewno. Ale Gino powiedział mi: "Nie stresuj się. Czekam na ciebie. Potrzebujesz czasu, a w następnym sezonie na pewno będziesz grał już lepiej". Miał rację. Uważam, że nowy sezon jest znacznie lepszy w moim wykonaniu. Strzeliłem bramkę, miałem dwie asysty. Przez cały ten czas czułem presję kibiców, którzy oczekiwali po mnie dużo więcej, ale jednocześnie miałem też duże wsparcie trenera. Jestem człowiekiem, który zawsze stara się być pozytywnym.
Teraz przepracowałeś już pełen okres przygotowawczy z Gino Lettierim. Czujesz się lepiej fizycznie?
- Zdecydowanie. Kiedy przejdzie się przez okres przygotowawczy, zawsze jest łatwiej. Gino zawsze przykłada do niego dużą uwagę, mamy sporo biegania i ciężkiej pracy. To wszystko po to, aby potem być w dobrej formie podczas sezonu.
Kibice sporo po Tobie oczekują, ale na razie masz duże wahania formy. Lepsze mecze przeplatasz słabszymi.
- Nie wiem dlaczego tak jest. Mam tak przez całą karierę - zagram dwa, trzy lepsze mecze, a potem jeden słaby. To jest dla mnie trudne, ale nie umiem z tym walczyć. Dodatkowym kłopotem dla mnie jest to, że u Gino gram na wielu różnych pozycjach i być może brakuje mi stabilizacji. Czasem jestem ustawiany jako numer sześć, czasem osiem, innym razem na klasycznej dziesiątce. Grałem też jako napastnik i na obu bokach pomocy. Ciężko jest to wszystko pogodzić.
Jak na to reagujesz?
- To normalne u Gino. Kiedy byłem młody, grałem na wielu różnych pozycjach. Trenerzy mówili mi zawsze, że mogę grać w wielu różnych miejscach na boisku, a teraz to samo robi teraz Gino Lettieri. Osobiście najbardziej lubię grać na dziesiątce, albo nieco głębiej, jako numer osiem. Tam czuję się najbardziej komfortowo. Ale jeśli trener mówi mi, że chce, żebym zagrał gdzieś indziej... co mam zrobić, akceptuję to. Jeżeli trener uważa, że mogę pomóc na danej pozycji, staram się to robić.
Za tobą nie przemawiają też statystyki. 23 mecze i tylko jedna bramka oraz dwie asysty. Dobrą wiadomością jest ta, że cały ten dorobek wypracowałeś w 11 spotkaniach tego sezonu.
- Na pewno będzie jeszcze lepszy. Ale prawdę mówiąc, nie wiem jak to dokładnie jest zliczane. Kiedy "Góral" strzelił bramkę, piłka także przyszła ode mnie, a nie zaliczono mi asysty. Myślę, że powinienem mieć jedną więcej. To jednak dopiero początek. Na razie te statystyki nie są złe, ale jestem pewien, że zdobędę jeszcze więcej bramek.
Ostatnie dni to spora mieszanka nastrojów w Koronie Kielce. Najpierw wspaniałe zwycięstwo z Wisłą w Krakowie, a parę dni później wpadka w Pucharze Polski. Ciężko było wam wyrzucić to z głowy? Z “Jagą” zremisowaliście, ale zagraliście bardzo dobre spotkanie.
- W Pucharze zagraliśmy kompletnie innym składem niż z Wisłą, czy Jagiellonią. Czasem zdarzają się takie wpadki, tak samo w Niemczech. Nie raz zdarzało się, że drużyna z 1. Bundesligi przegrywała z czwartoligowcem. Puchar rządzi się swoimi prawami. To jest tylko jeden mecz i mniejsze kluby robią wszystko, aby wykorzystać tę okazję. Jest im łatwiej, nie czują presji, bo nikt na nich nie liczy. W tym meczu nie zagraliśmy na miarę swoich możliwości, nie daliśmy z siebie stu procent. Jesteśmy takim zespołem, że jeśli w pełni się nie zaangażujemy, zawsze będziemy mieli problemy, bez względu na to, z kim gramy. Jeśli natomiast damy z siebie sto procent, to inni mają kłopot, aby z nami wygrać.
Widać to w trakcie sezonu. Do tej pory w lidze zawsze dawaliśmy z siebie wszystko, dlatego przegraliśmy tylko dwa mecze. Porażka z Legią u siebie była bardzo pechowa, bo straciliśmy gola po strzale z 35 metrów. Z Lechią natomiast graliśmy dużo lepiej od rywali, ale przegraliśmy. Uważam, że jeśli tylko będziemy wychodzić w mecze z takim zaangażowaniem jak dotychczas, w Polsce nie ma drużyny, która mogłaby z nami wygrać.
Dla ciebie to nie pierwsza taka wpadka w rozgrywkach pucharowych. W 2009 roku jako piłkarz Arminii Bielefeld strzeliłeś dwa gole w meczu z Eintracht Trier, ale i tak odpadliście po dogrywce. To był rywal z… czwartej ligi.
- Dokładnie, to był Puchar Niemiec. To kompletnie inne rozgrywki niż starcia w lidze. W meczach pucharowych mniejsze drużyny dają z siebie po sto dwadzieścia procent, bo to dla nich wielka szansa. Na co dzień ich mecze nie są transmitowane w telewizji, nie ogląda ich tak wielu kibiców. To okazja, aby pokazać się szerszemu gronu odbiorców, zrobić niespodziankę. Powinniśmy rozstrzygnąć ten mecz w regulaminowych 90 minutach. Nie zrobiliśmy tego, więc potem mieliśmy problemy i odpadliśmy.
Kibice liczyli na powtórkę pięknej przygody Korony w pucharze sprzed roku, a tymczasem szybko zostaliście sprowadzeni na ziemię. Jest żal, że się nie udało?
- Na pewno, liczyliśmy na to samo. To była świetna okazja zagrać w półfinale rozgrywek i byliśmy naprawdę o włos od finału. Każdy z nas chciał walczyć o to samo w także w tym roku. Ale piłka pisze różne scenariusze. Nie zawsze wszystko układa się po myśli. Musieliśmy szybko wyrzucić to z głowy i nie patrzeć za siebie. Kilka dni po meczu w Sandomierzu graliśmy w lidze z Jagiellonią i musieliśmy skupić się na tym meczu. To nam się udało, bo zagraliśmy niezłe spotkanie. Jak na razie utrzymujemy się w czołówce i jeśli na koniec rozgrywek zajmiemy miejsce w pierwszej "ósemce", będzie to dla nas dobry sezon.
Nie chcecie powalczyć o coś więcej?
- Naszym pierwszym celem jest awans do "ósemki", tak jak w poprzednim roku. Słyszałem od kolegów z zespołu, co mówi się w polskich mediach. Co roku powtarzają, że w tym sezonie Korona na pewno spadnie z ligi. Na razie udawało nam się robić swoje i unikać degradacji. Jesteśmy małym klubem, nie mamy tyle pieniędzy co inne zespoły. Z tego powodu awans do "ósemki" ponownie byłby dla nas wielkim sukcesem.
Jak oceniasz potencjał zespołu w tym sezonie? Jesteście mocniejsi, niż w ubiegłych rozgrywkach?
- Dużo się zmieniło, ale ciężko powiedzieć, czy jesteśmy mocniejsi. Na pewno cały czas mamy tego samego ducha w drużynie, wszyscy chcemy wygrywać, dawać z siebie sto procent. Odeszło do nas kilku naprawdę dobrych zawodników, ale ci, którzy przyszli, także dają dużą jakość. Matej Pučko to świetny zawodnik, który robi bardzo dużą różnicę na boisku. To samo mogę powiedzieć o Ivanie Marquezie, który razem ze Słoweńcem świetnie wprowadził się do zespołu, weszli do niego praktycznie od razu, z miejsca. Jeśli miałbym stwierdzić, myślę, że jesteśmy na tym samym poziomie, co w zeszłym sezonie, a może nawet troszeczkę wyżej. Ale to zobaczymy dopiero na koniec sezonu.
W zespole jest też wielu młodych graczy. Mogą się sporo od Ciebie nauczyć.
- Nie mam z tym najmniejszego problemu. Jeśli tylko pytają, albo chcą żebym im coś pokazał, doradził, zawsze jestem otwarty do pomocy. Miałem taką samą sytuację, kiedy ja zaczynałem grać w piłkę. Zawsze szukałem wsparcia u starszych kolegów, od których można było się czegoś nauczyć, coś podpatrzeć. Jako młody zawodnik zawsze warto patrzeć na kolegów z drużyny, bo oni, jako bardziej doświadczeni, mogą ci tylko pomóc.
Grając w 3. Bundeslidze potrafiłeś strzelić 15, a nawet 19 bramek w sezonie. Najlepsze lata gry w piłkę masz już za sobą, czy może poziom polskiej ekstraklasy jest wyższy?
- Polska Ekstraklasa jest bez dwóch zdań lepsza niż niemiecka trzecia liga. To najwyższa klasa rozgrywkowa w Polsce, drużyny grają w kwalifikacjach do europejskich pucharów. Mimo wszystko to ciężka liga, jest zdecydowanie bardziej fizyczna niż niemiecka.
Od dwóch lat nie mamy przedstawiciela w Europie.
- To prawda, ale inne ligi za granicą także się rozwijają i są coraz mocniejsze. Szczerze mówiąc byłem bardzo zaskoczony, że Legia odpadła z eliminacji w starciu z Dudelange. Nie spodziewałem się tego.
Twój kontrakt z Koroną wygasa 30 czerwca. Myślisz już nad swoją przyszłością?
- Nie, jeszcze się nad tym zupełnie nie zastanawiałem. Mam ważny kontrakt do końca sezonu, a co będzie potem? Zobaczymy. Czuję się tu bardzo dobrze. Lubię drużynę, kolegów z zespołu i wszystko układa się naprawdę fajnie. To mały klub, ale wszyscy w Koronie są szczerzy, pomocni. Jesteśmy jak rodzina i właśnie to mnie się najbardziej podoba. Na tę chwilę nie umiem powiedzieć, czy zostanę w Koronie na dłużej po zakończeniu tego kontraktu. Mam 32 lata, a mojej rodziny nie ma ze mną w Kielcach. Zadecyduję, kiedy nadejdzie właściwy moment.
Myślałeś o tym, co chciałbyś robić po zakończeniu kariery?
- Skończyłem studia, na które chodziłem jeszcze grając w piłkę w Niemczech. Mam też inne możliwości - np. zostać menedżerem. Agencja, w której jestem obecnie pytała mnie już, czy nie chciałbym po zakończeniu kariery dla nich pracować. Ale to jeszcze odległe czasy. Na razie zbyt bardzo lubię futbol, żeby tak szybko z niego rezygnować.
Ile lat chciałbyś jeszcze kopać piłkę?
- Jeżeli tylko nie będę miał poważniejszych kontuzji... Na tę chwilę czuję się znakomicie. Podczas okresu przygotowawczego miałem jedne z najlepszych wyników w całej drużynie. Byłem w pierwszej piątce. Czuję się świetnie i myślę, że jestem w dobrej kondycji fizycznej. Mam 32 lata, ale to nie ma dla mnie znaczenia, bo wiek to tylko liczba. Czuję się, jakbym miał dwa albo trzy lata mniej. Mój poziom sprawnościowy jest lepszy niż piętnastu innych zawodników w drużynie, więc jeśli tylko to utrzymam przez kolejny okres czasu, dalej będę grał w piłkę. To najlepsze, co mogę robić.
Być może jesteś jak Cristiano Ronaldo! On jest jeszcze starszy od ciebie, ale jego wiek biologiczny to zaledwie 23 lata!
- Dokładnie, to niesamowite! To wszystko zależy od tego, jak pracujesz nad sobą. Jeśli dbasz o siebie, o swoje ciało, dobrze się odżywiasz, to wszystko jest w twoim zasięgu. Podobnie Zlatan Ibrahimović, który ma 37 lat, a cały czas gra na niesamowitym poziomie. To wszystko zależy od ciebie samego. Jeśli zależy ci na tym i dla gry w piłkę zrobisz wszystko, możesz grać naprawdę długo. W Duisburgu mam kolegę, który karierę zakończył dopiero przed tym sezonem. Miał 38 lat! To doskonały przykład na to, że wszystko jest możliwe.
Rozmawiał Mateusz Kaleta
fot: Anna Benicewicz-Miazga, Maciej Urban, Grzegorz Ksel
Wasze komentarze
Graj u nas jak najdłużej, bo dajesz jakość drużynie.
Arweladze nie biorę pod uwagę , bo to "mister chaos".