Balansowanie Korony na cienkiej linie. Może się udać, ale… nie musi
Przy dźwiękach piosenki Hoziera „Take me to church” wyszedł na prezentację Korony Kielce trener Gino Lettieri. I cóż… Włochowi nie ma co się dziwić. Jeśli marazm transferowy w jego zespole zaraz się nie skończy, to szkoleniowcowi z pewnością pozostanie wyłącznie głęboka modlitwa. Obecnie w drużynie żółto-czerwonych mało jest rywalizacji na wysokim poziomie, a więcej pobożnych życzeń, żeby przypadkiem coś się komuś nie stało. Bo wtedy problem będzie rysował się w potężnych rozmiarach…
O Koronie nie można napisać, że ma słaby skład wyjściowy i jest zmuszona do trudnej walki o utrzymanie. Nie w tym rzecz. Czy którykolwiek kibic tej drużyny oglądając mecz w niedzielne popołudnie w Zabrzu czuł, że ci faceci są tutaj przez pomyłkę i to nie ma prawa się udać? Nie, wręcz przeciwnie – to właśnie kieleccy piłkarze mogli i powinni sięgnąć w tym spotkaniu po zwycięstwo.
REKLAMA
Pierwsza lampka kontrolna zapaliła się już jednak w 15. minucie. Kontuzja Djibrila Diawa, wchodzi Piotr Malarczyk. Senegalczyk prawdopodobnie dojdzie do siebie lada dzień i całe szczęście, ale co w przypadku, gdyby musiał pauzować jednak nieco dłużej? Lettieri byłby skazany na duet „Malara” z Adnanem Kovaceviciem, ewentualnie musiałby przesuwać Bartosza Rymaniaka z jego nominalnej pozycji, bo raczej nie zaufałby nieopierzonemu Piotrowi Pierzchale.
Jeden kwadrans sezonu i już widmo sporego problemu. Zresztą, oddajmy głos samemu trenerowi sprzed meczu z Górnikiem: - My się nie boimy o pierwszą jedenastkę, która wyjdzie na mecz w Zabrzu. Problem się zacznie wtedy, gdy kogoś z niej zabraknie, bo nie mamy szerokiej kadry.
Tylko tyle i aż tyle. Dopóki Korona się nie wzmocni, dopóty musi liczyć na pokłady wielkiego szczęścia. To cudownie, że na początku sezonu nikt jeszcze nie pauzuje za żółte kartki. Wspaniale byłoby również, gdyby wszyscy cieszyli się idealnym zdrowiem. Jednak niestety – piłka skonstruowana jest w ten sposób, że takiej obietnicy nikt złożyć nie może, a zabezpieczać trzeba się na wszystkie warianty.
W maju i czerwcu tradycyjnie już kielecka szatnia została mocno przewietrzona. Odeszło sporo ogranych w lidze piłkarzy, na których Lettieri często stawiał w poprzednim sezonie: Zlatan Alomerović, Radek Dejmek, Jacek Kiełb, Goran Cvijanović, Nabil Aankour czy Nika Kaczarawa.
Kto przyszedł w zamian? Maciej Górski, który de facto jest nową-starą twarzą w tej ekipie. A poza tym? No dobra, Wato Arweladze. Nie wydaje się jednak, że Gruzin w najbliższych tygodniach zacznie odgrywać w Koronie jakąkolwiek ważną rolę, gdyż musi jeszcze trochę minąć, zanim będzie gotowy do walki w Ekstraklasie m.in. pod kątem fizycznym. A tego nie zrobi się w dzień ani dwa.
A dalej? Może Oktawian Skrzecz, Kornel Kordas, Paweł Sokół, albo kilku włączony do kadry pierwszej drużyny juniorów? - Wiadomo było, że to piłkarze perspektywiczni, którzy potrzebują roku, aby wejść na określony poziom. Pytanie brzmi, czy to zrobią – Gino Lettieri nie pozostawia złudzeń tym, którzy liczyli, że może ta młoda krew okaże się lekarstwem na problemy Korony.
Zostają nam Maciej Firlej i Felicio Brown, ale na dzisiaj, na 23 lipca, nie ma o czym mówić. Obaj wciąż nie są zarejestrowani do gry w Ekstraklasie i o ile w przypadku Kostarykanina klub czeka na odpowiednie dokumenty, o tyle w przypadku Polaka po prostu musi wykonać przelew (WIĘCEJ). Chyba że król strzelców trzeciej ligi został pozyskany z powodu zbyt małej liczby zawodników potrzebnych do treningu…
Jest źle. Trzeba to podkreślić, zaznaczyć jasno i wyraźnie. Albo nieco lżej, inaczej: może być źle. Dopóki bowiem trwają pierwsze kolejki sezonu, a drużyna nie ma problemów z kartkami czy kontuzjami, to jakoś to będzie. Znajdzie się wąska kadra doświadczonych zawodników, którzy ten wózek pociągną.
W wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” trener Lettieri powiedział, że „teraz mówimy o małej katastrofie kadrowej” (WYWIAD). A co w przypadku, gdyby do tego doszły jeszcze odejścia? Jakuba Żubrowskiego, Adnana Kovacevicia czy Mateusza Możdżenia z pewnością widziałoby w swoich szeregach kilka innych ekip. „Wtedy trzeba byłoby mówić o wielkiej katastrofie” – przyznaje szkoleniowiec.
Mam nadzieję, że z pożytkiem dla Korony cała ta sytuacja jak najszybciej przybierze dobrego obrotu. Zgadzam się z Bartoszem Rymaniakiem, że „transfery muszą być przemyślane i nie możemy nagle brać ludzi z łapanki”. Stuprocentowa racja. Tym niemniej czas ucieka, a liga rozkręca się na dobre.
W zeszłym roku Goran Cvijanović doszedł nieco później, długo trzeba było czekać na pełne zdrowie Niki Kaczarawy – opłacało się. Wierzę, że teraz też jest sens w tym oczekiwaniu i za chwilę zobaczymy w Kielcach minimum trzy-cztery solidne wzmocnienia, które podniosą rywalizację w drużynie i zmniejszą strach przed nawet chwilową utratą kogokolwiek.
Póki co Korona balansuje na bardzo cienkiej linii. Oby los ją oszczędzał, a na koniec warto zacytować wypowiedź prezesa klubu, Krzysztofa Zająca, dla „Radia Kielce”: - Zawodnicy, których pozyskamy, będą prezentowali lepsze umiejętności od tych, których mamy. Tacy zawodnicy na pewno w klubie się pojawią.
REKLAMA
Trzymamy za słowo. Bo jeśli te wypowiedzi się zrealizują, a pierwsze kolejki nie zweryfikują negatywnie wąskiej kadry Lettieriego, to będzie naprawdę obiecująco.
fot. Maciej Urban
Wasze komentarze
Czyli dopiero w październiku mogą być efekty.
Zespol zostal zdekompletowany i oslabiony co bylo widac podczas meczu z juniorkami Gornika Zabrze.
Ludzie ogarnijcie się!
Piszesz, tak, jakby Zając z Burdenskim działali na szkodę Korony.
Dasz radę z obecnymi piłkarzami. Przecież to nie są jakieś ułomki.
Ja wiem ze nie od razu ale pierwszy lepszy przyklad: przed sezonem była gadka że nowi piłkarze są już obserwowani i dołącza przed obozem. Stało się tak? Ci ludzie rzucają słowa na wiatr, nie mają pojęcia o tym co się mówi w mediach, o kontakcie z kibicami. Bardzo słabo to wygląda
Już kiedyś wygadał się Gostomski w kulisach meczu w Korona TV ,że"Kielce to dobre miejsce do grania bo nie ma ciśnienia" i to jest puenta.
Media i kibice nie robią ciśnienia zarządowi i zawodnikom, to i zarząd się nie wysila i zawodnicy są zadowoleni z remisu, i nie ma problemu że nie awansowali do finału PP, i nic się nie stało że w rundzie finałowej zaliczyli 5 porażek.
Od taki prowincjonalny minimalizm.
Podsumowując, na zewnątrz musimy być jednością wobec wspólnego przeciwnika, ale wewnętrznie na naszym podwórku trzeba robić ciśnienie bo to jest czynnik napędzający postęp. Jak będziemy się głaskać to będziemy się cofać. W takim Poznaniu to jak zawodnik zagra słabo to wie że będzie musiał się tłumaczyć przed kibicami i mediami, jak trener popełni błàd to już na konferencji posypuje głowę popiołem.
A u nas luzik, bo nie ma ciśnienia.