Tych chwil nie zapomnę do końca życia. Dwa zwycięstwa i śmierć mojego ojca pomiędzy nimi...
W ciągu 45-letniej historii Korony Kielce przez szatnię i gabinety kieleckiego klubu przewinęło się wielu pracowników. Jednym z tych, o których w Kielcach nigdy się nie zapomni jest Leszek Ojrzyński. To pod jego wodzą żółto-czerwoni osiągnęli historyczne, piąte miejsce w Ekstraklasie. Szkoleniowiec do dziś nie ukrywa sentymentu do swoich lat spędzonych w Kielcach. Z okazji 45-lecia klubu poprosiliśmy go o krótki komentarz.
- Dużo można mówić... Chyba najważniejszą sprawą dla mnie osobiście jest angaż w Kielcach. Włodarze Korony dali mi szansę - to tutaj debiutowałem w Ekstraklasie. Mieliśmy sześć tygodni przygotowań, ale... to był trudny moment. Zawodnicy, którzy najlepiej się spisywali w drużynie, wkrótce odeszli z klubu: Edi - miał najwięcej asyst, Niedzielan - najwięcej bramek. Kilku zawodników musieliśmy pożegnać, z tego powodu, że w klubie "przecholowano" z paroma rzeczami. Trzeba było radzić sobie bez nich, zmienić trochę drużynę. Tak naprawdę wszyscy stanęli wówczas przed wyzwaniem, aby utrzymać dla Kielc ekstraklasę. Było dużo osłabień. W szatni mieliśmy kilku chłopaków z niższych lig, juniorów. A jak to się potoczyło? Byliśmy rewelacją. Pierwszy mecz przegraliśmy dopiero w dziesiątym spotkaniu na Lechu Poznań! To była najdłuższa seria w tamtym sezonie - 2011/12.
REKLAMA
Do końca życia zapamiętam pracę w Koronie, ludzi, z którymi było dane mi współpracować, ale przede wszystkim ten moment - to był 10 września 2011 roku i wygrana ze Śląskiem Wrocław 2:1. To był sezon, w którym wrocławianie zostali mistrzem Polski i przegrali tylko dwa mecze - oba z Koroną. Żadna inna drużyna tego nie dokonała. Po tym meczu zostaliśmy liderem i co oczywiste - bardzo się cieszyliśmy. W mojej głowie coś jednak zaświtało... Wróciłem do domu, pod Warszawę. Następnego dnia, 11 września, zmarł mój ojciec. Tego samego dnia rano jeszcze dzwonił do mnie, gratulował, że Korona jest liderem, że jest dumny... Dwie godziny później nie miałem już na tym świecie ojca. Dostałem drugi telefon o tym, że tata zmarł.
W ten sposób zapamiętałem to na całe życie - z jednej strony ogromna radość, ale nieokraszona jakąś imprezą. Pomimo tej ogromnej satysfakcji coś mnie poruszyło, żeby wracać do domu. To był "gong". Fantastycznie zachowali się zawodnicy oraz wszyscy pracownicy klubu, którzy przyjechali na pogrzeb, wspierali mnie, pocieszali. Za dwa dni wróciłem do Kielc. Czułem wsparcie kibiców, którzy przez cały ten czas byli ze mną, wyrażali to okrzykami. Drużyna pokazała, że jesteśmy jednością. W następnym meczu wybiegła na boisko i wygrała z Lechią Gdańsk 1:0. Po tym meczu dalej byliśmy liderem. Tych chwil - dwa zwycięstwa i śmierć mojego ojca pomiędzy tymi meczami - nie zapomnę do końca życia. W tym samym sezonie nawet dwie kolejki przed końcem cały czas mieliśmy matematyczne szanse na mistrzostwo Polski. Na ostatniej prostej wyłożyliśmy się, przegraliśmy z Widzewem oraz z Legią, finalnie zajęliśmy piąte miejsce. Do tej pory jest to największym sukcesem w historii Korony Kielce.
Ten sezon, ludzi, z którymi wówczas pracowałem wspominam najmilej. Później, następne rozgrywki i następne zmiany. Na początku trzeciego mojego sezonu w Kielcach, po trzeciej kolejce się pożegnałem. Były wzloty, były upadki, były piękne chwile. W tym czasie zbierałem pierwsze szlify jako trener. Do tej pory wracam do Kielc z dużym sentymentem. Mam tu dużo przyjaciół, wielu kibiców, którzy miło te czasy wspominają.
Mój syn także trenował w Koronie, zdobywał z nią mistrzostwo Polski, był kapitanem drużyny. To kolejne piękne chwile, z których się bardzo cieszę. Po swojej pracy w Koronie mam tutaj także chrześniaka, którego zawsze będę odwiedzał. Mały Fabian do dziś mieszka w Kielcach. Byliśmy sąsiadami w mieszkaniu, za stadionem, gdzie mieszkałem. W głowie zostało mi wiele pięknych chwil, ale największy kapitał to ludzie, których wtedy poznałem. Ta atmosfera, oddani piłkarze - tego nie da się zapomnieć. Wszyscy byli dumni z tych czasów. Teraz jednak jest nowa era i kolejne zmiany w klubie.
Od kilku lat w Kielcach jest podobna sytuacja - dużo zmian. W tym roku wygląda to jednak troszeczkę inaczej, bo nie ma zmiany trenera. Od mojej kadencji, co sezon, zmieniano szkoleniowca. Teraz na swoim stanowisku pozostał trener Lettieri, natomiast odeszło wielu kluczowych zawodników. Szeregi klubu opuścił oddany Koroniarz Jacek Kiełb, najlepszy strzelec drużyny Nika Kaczarawa, Aankour, Cvijanović - to byli znaczący zawodnicy dla tej drużyny. Z Kielc odszedł też Radek Dejmek, który swoje przez te kilka lat zagrał. To zawodnik, którego sam za swojej kadencji ściągałem do Kielc. Na pewno nie ma ludzi nie do zastąpienia. Ważne, że pozostał trener, jest ciągłość pracy, a także kilku zawodników, którzy grali już w poprzednim sezonie. Zawsze trzyma się kciuki za swoją byłą drużynę. W poprzednim sezonie Korona grała naprawdę dobrze, ale jako trener Arki troszeczkę pokrzyżowałem kielczanom plany. Korona miała chrapkę na Puchar Polski, była bardzo blisko, ale to my zagraliśmy na Narodowym. Takie są losy trenera, piłkarza. Czasem trzeba stanąć po drugiej stronie barykady.
Przed kolejnym sezonem znowu pojawiają się opinie, że Korona będzie miała problemy w Ekstraklasie, ale mnie to nie dziwi. Od 8-9 ostatnich lat jest podobnie, a zawsze klub stawał na wysokości zadania. Tym razem może być podobnie, ale zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Jedno jest pewne - na pewno będę trzymał za Koronę kciuki.
Leszek Ojrzyński
Wasze komentarze