Lettieri nie traktuje wszystkich tak samo. Nie można tak jechać po zespole w takim momencie
Radek Dejmek był w centrum szatni Korony Kielce przez pięć ostatnich sezonów. Spotkał się z różnymi trenerami, wieloma sytuacjami i jak mało kto może opowiedzieć, jak klub wyglądał od środka w poprzednich latach i miesiącach. Wygasający kontrakt Czecha nie został przedłużony decyzją trenera Gino Lettieriego, a sam piłkarz w obszernej rozmowie z naszym portalem opowiedział nie tylko o trudnych relacjach z włoskim szkoleniowcem, ale także o wielu innych aspektach, z którymi spotkał się przez długi czas spędzony przy Ściegiennego.
- Wiedzieliśmy, że nie jest idealnie. Czy mecz był wygrany czy przegrany, to wchodziliśmy do szatni, każdy brał prysznic i do domu – w ten sposób były już kapitan żółto-czerwonych opisuje atmosferę w zespole w ostatnich tygodniach poprzedniego sezonu, w których kielczanie notowali bardzo kiepskie wyniki.
Skupiając się na tym temacie, ale także na szeregu innych, zapraszamy na spędzenie kilkudziesięciu minut z Radkiem Dejmkiem!
REKLAMA
Jesteśmy teraz w centrum Kielc, mamy piękny, słoneczny dzień. Mieszkałeś tu pięć lat. Ogarnia cię nostalgia?
- Już jak jechałem do Kielc to tak sobie myślałem, że to być może jedna z ostatnich takich podróży. To dziwne uczucie. Przyjeżdżałem tu przez pięć lat i byłem przyzwyczajony do powrotów, no ale takie jest życie. Zobaczę, gdzie zaprowadzi mnie moja kolejna droga, bo jeszcze nie wiadomo.
A zaprowadzi raczej do Polski czy do innego kraju?
- Trudno powiedzieć, bo coś się dzieje jeżeli chodzi o kluby zagraniczne, ale są także ofert stąd. Nie ma jednak jeszcze nic na papierze.
Chciałbyś spróbować czegoś nowego, czy jednak przyzwyczaiłeś się już do Polski i chcesz zostać?
- Wolałbym zostać. Ze względu na to, że mam blisko do domu i znam ligę, cały klimat. Wszystko mi się podoba i może faktycznie chciałbym tu grać dalej.
Zanim przejdziemy do wątku twojego pożegnania z Koroną, wróćmy do początków. Podpisałeś kontrakt, trochę potrenowałeś i kibice wpadli na boisko chcąc „obronić” trenera Ojrzyńskiego. Nie miałeś dziwnych myśli?
- Nie, nie. Raczej spodobało mi się, że kibice są za „Ojrzynem” i żyją sytuacją w klubie, stoją za trenerem. Odebrałem to pozytywnie, nie przestraszyłem się czy coś.
Wtedy tę decyzję o zwolnieniu podjął Tomasz Chojnowski, jeden z trzech prezesów, z którymi spotkałeś się w klubie. Jako go wspominasz?
- Jak byłem nowym zawodnikiem, to spotykaliśmy się rzadko. Może raz przy podpisaniu kontraktu, a potem jeszcze z raz, ale to niedużo.
Łapałeś się za głowę, jak wychodziły kolejne informacje o tym, czego się dopuszczał?
- Nie czytałem wtedy jeszcze zbyt dużo gazet i nie wiedziałem, co się dzieje. Do teraz mogę mówić, że to mnie raczej ominęło.
To może częściej rozmawiałeś z dyrektorem Andrzejem Kobylańskim?
- Byłem tu nowy i starałem się po prostu trenować. Na inne rzeczy nie było czasu.
Kolejnym prezesem był Marek Paprocki. Z nim najwięcej do czynienia miałeś chyba latem 2015… [wówczas Dejmek był już jedną nogą poza klubem, ale w ostatniej chwili dogadał się w sprawie nowego kontraktu i został w Koronie – red.]
- Powiem, że może początek nie był najłatwiejszy (śmiech). Potem się jednak wszystko poukładało i było dobrze.
To jak to było z tym twoim niedoszłym odejściem trzy lata temu?
- Wyjaśniliśmy sobie, że to nie chodziło o mnie, tylko bardziej o mojego menedżera. Nie było w tym żadnej mojej winy i nie wiedziałem, co miałem robić w tej sytuacji. Trener Brosz i chłopaki z szatni wtedy się za mną wstawili i powiedzieli, że nie ma sensu tworzyć problemów o jedną osobę, skoro nikt nic nie miał do mnie.
Tym bardziej, że w zasadzie podczas całego swojego pobytu w Koronie byłeś jej podstawowym zawodnikiem.
- Jak przyszedł trener „Pacheta” to od razu zacząłem grać, ale w sparingu naderwałem więzadła. To była moja pierwsza poważniejsza kontuzja. Wypadłem z gry na ponad miesiąc, a potem, gdy wracałem, to zespół dobrze punktował i trzeba było czekać na swoją szansę.
Dobrze wspominasz Hiszpana? Powiedzmy, że to twój pierwszy trener w Koronie, bo u Ojrzyńskiego nie zagrałeś nawet minuty.
- Świetnie, bo bardzo pomagał nam, obrońcom. On też przecież grał na tej pozycji i zaliczył ponad 300 meczów w Primera Division. To chyba się znał na piłce, nie (śmiech)? Potrafił wytłumaczyć obronie poszczególne zachowania. Nauczyłem się od niego dużo rzeczy.
Wydawało się, że „Pacheta” chciał postawić na Krzysztofa Kiercza, ale ten doznał drugiej poważnej kontuzji. Trudno wtedy podejść do kolegi w takiej sytuacji?
- To było na obozie w Hiszpanii. Naprawdę, aż człowiek nie wie, co może powiedzieć. Współczuję takiej kontuzji każdemu zawodnikowi, obojętnie komu by się ona przydarzyła. A gdy coś takiego się dodatkowo powtórzy w momencie, kiedy wracasz i pracujesz, to naprawdę ciężka sprawa… Dobrze, że Krzysiek się nie poddał i wrócił, a teraz jest kapitanem Stali Mielec.
Jak już tak lecimy chronologiczne z trenerami, to później był Ryszard Tarasiewicz. To taka osoba, u której mieliście największy „pozytywny luz”? Wiadomo było, że nikogo nie zdejmie w 30. minucie jak Gino Lettieri, tylko będzie ufał i czekał.
- To doświadczony trener i zupełnie inny typ. Wierzył w to, co robili jego zawodnicy. Nie chciał robić tego, co widzieliśmy w poprzednim sezonie. A przecież mieliśmy fatalny początek: jeden punkt w siedmiu meczach. Mimo to zawsze nam mówił, że spokojnie, że to się obróci, że damy radę.
Zgodzisz się, że to był bardziej „boss”? Obserwował, analizował, a nie zarządzał tak bardzo bezpośrednio. Wiele pracy zostawiał swojemu sztabowi.
- Może i faktycznie, ale wiedział też, kiedy trzeba przyjść i powiedzieć coś ważnego. Miał inne podejście, ale dlatego wybrał sobie taki sztab szkoleniowy, że pracował tak, jak mu to pasuje.
A teraz patrzymy na sukcesy Marcina Brosza w Górniku Zabrze. Dziwi cię to w jakikolwiek sposób?
Czy dziwi… On odniósł sukces także z Piastem Gliwice. Awansował do Ekstraklasy i od razu wszedł do pucharów, tak że ma jakiś pomysł na zespół. U nas też wszystko poukładał i nie musieliśmy się bać o utrzymanie. Zabrakło nam chyba raptem trzech punktów nawet do pierwszej ósemki, czyli spokojnie daliśmy radę.
Kolejny trener – Tomasz Wilman. Sporo się wtedy działo poza boiskiem. Trudniej ci było sprostać pewnym rzeczom tuż po tym, jak zostałeś kapitanem?
- Nie zaczęliśmy tego sezonu idealnie (śmiech). Na początek wyszedł filmik, który chcieliśmy od razu odbić dobrym wynikiem. To nie było nic złego, po prostu wkupne drużyny, na które mieliśmy pozwolenie. Tylko że akurat odbywało się po nieudanym sparingu…
No i po chwili 0:4 do przerwy w Lubinie.
- No i nie odbiliśmy tego filmiku (śmiech). Do przerwy dostaliśmy takie ciosy, że ja w to nie wierzyłem, że tak zaczynamy. Później się to jednak jakoś obróciło. Znów było dobrze, ale falami. A potem z tego dołku już nie wyszliśmy.
Porażki były dość spektakularne: kilka razy po 0:4, było 0:6…
- Traciliśmy jedną bramkę i mieliśmy problem, żeby uwierzyć, że cokolwiek można jeszcze osiągnąć.
A jakbyś się odniósł do sławnej legendy pomiaru tkanki tłuszczowej?
- To była taka mega dziwna dla nas wszystkich historia. Ja grałem w klubie czwarty sezon i zawsze mieliśmy pomiary na jednej i tej samej wadze. Jest na niej tryb „athletic” i „normal”. Cały czas ważyliśmy się na tym pierwszym i tkanka była w normie. Może skakała o 1-2%, ale to maksimum. I nagle jak nie było wyników na boisku, to podjęto decyzję, że idziemy na inną wagę i na tryb „normal”. Później sprawdzaliśmy się na naszej wadze w szatni na tym trybie i każdemu tkanka nagle skoczyła do góry dwukrotnie.
Czyli obstajesz przy tym, że całe to zamieszanie było winą wagi?
- Na pewno, bo gdy sprawdzaliśmy się na naszej wadze w szatni na trybie „athletic”, to ta tkanka nie była wyższa. Dla mnie to było mega dziwne. Tak, jakby był poszukiwany jakikolwiek powód, dlaczego mamy ten kryzys.
To zahaczmy tutaj o twoich partnerów ze środka obrony, których w ostatnich latach przewinęło się sporo. Z tą wagą problemów nie miał Dmitrij Wierchowcow?
- Nie no, nie będę się wypowiadał na ten temat (śmiech). To sprawa indywidualna dla każdego. Może był jakiś przypadek, że ta tkanka zwiększyła wartość, ale na pewno nie u większości zespołu. To dotyczyło paru osób, a nie przeważającej części drużyny.
REKLAMA
Przed naszą rozmową napisałem na Twitterze, czy kibice mają może do ciebie jakieś pytania. Jedna osoba się zapytała, kto był najlepszym środkowym obrońcą w czasie twojego pobytu w klubie i dlaczego Moussa Ouattara?
- (śmiech)… Nieee… To był taki specjalny gość! Ciężko się było spodziewać, co zrobi na boisku i trudno się przygotowywało na jego zagrania.
Nie dziwiliście się z tygodnia na tydzień, że znowu on jest szykowany do gry?
- Dziwiliśmy się! No ale to jest piłka nożna, taka była decyzja i co zrobić - tylko próbować grać najlepiej… Potem się to zmieniło.
Ostatnim trenerem Korony przed tym obecnym był Maciej Bartoszek. Co on takiego zrobił, że tak was poskładał po serii tych sześciu porażek z rzędu i fatalnej otoczce wokół klubu?
- Na mnie zrobił wrażenie tym, że od pierwszego momentu wiedział, czego chce. Biła od niego wielka energia i powiedział nam w szatni sporo takich rzeczy, że tylko siedzieliśmy i słuchaliśmy. Podpompował nas. Zapowiedział, że nikt nie będzie nam tu rządził na boisku. Bartoszek był energiczny, pozytywny i cały zespół za nim poszedł. Dodatkowo pomogło to, że wygraliśmy pierwsze dwa mecze za jego kadencji.
To był pierwszy trener w Koronie za twoich czasów, który miał takie podejście, że w ogóle nie stoicie z tyłu, tylko rzucacie się na rywali?
- W aż takim stopniu to chyba tak. Miał swój pomysł, że rządzimy na boisku, a nie cofamy się i czekamy, co się wydarzy.
Myślisz, że mimo zmian personalnych, to w Koronie Lettieriego jest jeszcze jakiś pierwiastek Korony Bartoszka?
- Na początku sezonu na pewno coś w tym było. Nie chcę mówić, że te wyniki odnosiliśmy bardziej na fali poprzedniego trenera, ale widzieliśmy, że później nasza gra nie wyglądała już tak zdecydowanie jak wcześniej w pierwszej rundzie. Nie wiem, dlaczego, ale myślę, że może faktycznie w głowach pozostało takie przeświadczenie, że mamy ruszać na przeciwników i tyle.
No to powiedzmy, że doszliśmy płynnie do Gino Lettieriego. Zestaw go jako trenera i jako człowieka.
- Powiem szczerze, że jako trener ma super pomysły taktyczne, dba o przygotowanie fizyczne. To dobry szkoleniowiec, potrafi wytłumaczyć poszczególne sytuacje i wyjaśnić, czego oczekuje od zawodnika. Nie przeszkadza mi, że jest wymagający, bo potem wszystko procentuje. Jego pomysł na grę naprawdę trzeba docenić.
Musimy jednak dołożyć do tego fakt, że trzeba być przy tym wszystkim człowiekiem. Dobry trener musi być dobrym psychologiem. W mojej opinii trochę tego zabrakło.
Masz do niego pretensje o styl rozstania z Koroną?
- Prezes zaprosił mnie na spotkanie i powiedział, że decyzją trenera klub nie przedłuży ze mną kontraktu. W tym dniu akurat było wolne. Na drugi dzień trenowaliśmy i myślałem, że trener coś mi powie, ale nie odezwał się ani słowem. Dziennikarze później się mnie pytali, czy rozmawiałem z trenerem, to odpowiadałem szczerze, że nie. I dopiero jak to wyszło w gazetach to mieliśmy spotkanie, ale już delikatnie za późno, skoro wszystko wyszło.
Oczekiwałem po prostu jakiegokolwiek zachowania, a ono nie przyszło. To nie tak, że mam żal. Nie chodzi o decyzję – ja ją szanuję i kompletnie się do niej nie odnoszę, bo to naturalne, że trener chce danego zawodnika lub nie chce. No ale ten styl mógł być trochę inny…
W ostatnich tygodniach byłeś już pewnie przekonany, że Korona z tobą kontraktu nie przedłuży. A wcześniej wierzyłeś, że będzie inaczej?
- Na pewno chciałem powalczyć od tej przerwy zimowej. Po długim czasie mogłem normalnie przepracować okres przygotowawczy. Zagrałem w pierwszych czterech meczach, nie przegraliśmy ani razu i pomyślałem, że to wszystko zmierza w dobrym kierunku. I nagle dostałem cios od trenera, bo nie wziął mnie na kolejny mecz nawet do osiemnastki. To było po wyjazdowym remisie z Wisłą Kraków w lutym.
Lettieri jakoś argumentował swoją decyzję?
- W ogóle. To dla mnie dziwne zachowanie. Byłem podstawowym zawodnikiem, nie przegrywaliśmy meczów i nagle wyleciałem na trybuny.
Ten trener ma w ogóle w zwyczaju wyjaśniać zawodnikom swoje decyzje?
- Powiem tak: z niektórymi lubi porozmawiać, z innymi nie. Nie chcę, żeby to zabrzmiało źle, ale nie traktuje wszystkich tak samo.
W Koronie są Polacy, ale też zawodnicy ściągnięci z Niemiec czy sporo graczy z Bałkanów. Siłą rzeczy w szatni potworzyły się grupki?
- Siłą rzeczy tak, ale nie było takiego problemu, żeby ludzie się ze sobą kłócili czy nie szanowali nawzajem. Staraliśmy się ponownie stworzyć tę szatnię, aby ona jakoś wyglądała, ale z drugiej strony było o to ciężko. Działy się rzeczy, które… Powiedzmy w ten sposób: przy herbatce tej szatni nie zrobisz. Jeżeli ktoś po wygranym meczu nie pozwala ci nawet usiąść z piwkiem, to nie wiem, jak sobie wyobraża stworzenie atmosfery.
Jak są wyniki, no to idzie dobrze. Gdy jednak przyjdzie mniejszy czy większy kryzys, to wszystko wychodzi.
Na wiosnę przyszły słabsze wyniki. Myślisz, że Gino Lettieriego zgubiło w tym mocne, restrykcyjne podejście do drużyny?
- Wyjaśniliśmy sobie sprawy, które się nie podobały trenerowi i zespół robił wszystko, aby on był zadowolony. Naprawdę. No ale wiedzieliśmy, że nie jest idealnie. Czy mecz był wygrany czy przegrany, to wchodziliśmy do szatni, każdy brał prysznic i do domu.
Byłeś kapitanem tej drużyny, więc pewnie zależało ci podwójnie, żeby na przykład z Bartkiem Rymaniakiem czy Jackiem Kiełbem jakoś to wszystko poukładać, scalić.
- Było bardzo ciężko nawet spróbować coś pogadać. Jedziesz na mecz wyjazdowy, chcesz się zatrzymać na kawę i nie możesz. Ja nie chcę płakać, ale to są ważne detale.
Zdradzisz jakąś absurdalną sytuację z podróży, która wydarzyła się w tym sezonie?
- Dla mnie był pewien absurd (śmiech). Po historycznej wygranej w Poznaniu nie mogliśmy się zatrzymać na żadnej stacji. Chcieliśmy sobie kupić coś do jedzenia, przecież każdy by widział, jakby ktoś kupował piwa. No ale trener był nieugięty, jedziemy pięć godzin do Kielc i koniec.
Oczywiście zjedliśmy w szatni, ale po wygranym meczu fajnie jest zrobić sobie taką „nagrodę”, na przykład w postaci hot-doga. Taka historia mnie bardzo zdziwiła.
Zamykając już temat szatni i atmosfery w niej – takim najtrudniejszym elementem do scalenia był Fabian Burdenski?
- Co ja mogę powiedzieć…
Rozmawialiście przy nim swobodnie?
- Na początku na pewno nie. Każdy uważał, bo to po prostu syn właściciela. On zawsze nam powtarzał, że nie ma szans, żeby coś wygadał, bo przecież będzie pierwszym podejrzanym. Wydawało mi się, że jako człowiek jest w porządku. Ale wiadomo, że zwłaszcza na początku się uważało. Nie mogliśmy zaufać od razu.
A jego umiejętności piłkarskie?
- Nie będę nikogo oceniał. Nie chcę.
No dobra, to teraz pogadajmy o rewanżu Pucharu Polski z Arką Gdynia. Po nim sezon Korony się rozpadł, zakończył?
- Nie chcę używać takich słów. Wiadomo, że każdy marzył o tym finale… No ale to są właśnie momenty, kiedy wychodzi cała atmosfera i to, czy ona funkcjonuje. Wszyscy byliśmy załamani, bo wiedzieliśmy, że każdy z nas chciał pojechać do Warszawy. Kibice również.
Oglądaliście potem ten finał Legia – Arka?
- Nie, bo akurat mieliśmy zaplanowany trening. Może specjalnie (śmiech).
Mateusz Możdżeń po meczu w Gdyni dość bezpośrednio skrytykował taktykę, jaką na to spotkanie obrał Gino Lettieri. Zgadzasz się ze słowami kolegi?
- Wydaje mi się, że Mateusz nie powiedział nic złego. Po prostu przedstawił, jakie zadania dostała drużyna i to, co było ustalone. To wszystko. Ktoś to odebrał źle, ktoś dobrze, ale on powiedział prawdę i tyle.
REKLAMA
Zdziwiłeś się, jak Lettieri chciał bronić tego kruchego 2:1?
- Każdy wie, że obrona takiego wyniku to mega ryzyko. Najgorzej stracić bramkę właśnie tak jak my, w 85. minucie. Może lepiej było zagrać otwarty mecz, ale teraz, po tym spotkaniu, każdy jest bogatszy o doświadczenia. Z drugiej strony jakbyśmy wytrzymali z tym 0:0 to każdy by nas chwalił, że zagraliśmy dobrze asekuracyjnie.
No dobra, ale jak dowiedziałeś się, że macie bronić, to już przed meczem nie pomyślałeś sobie: „Kurde, to się może nie udać”?
- Jak już się tego dowiedzieliśmy, to miałem tylko nadzieję, że strzelimy bramkę i będzie po sprawie. Oby nie bronić tego remisu w końcówce, bo każdy wiedział, że Arka w tym sezonie to laga po wszystkich rzutach wolnych czy autach. Czasami ta piłka się gdzieś odbije i ciężko wszystko obronić, zwłaszcza w takim meczu, gdy decyduje jeden gol.
Ze swojego pięcioletniego pobytu w Koronie najbardziej żałujesz błędu w meczu z Arką w Kielcach?
- Oczywiście. Od razu mi przeszło przez głowę, że mogłem to zrobić kiedykolwiek, ale nie w tym meczu… Z drugiej strony ja nie chciałem czynić jakichś rewelacji, tylko po prostu przyjąć piłkę. Zdarza się to lepszym piłkarzom, że piłka przeleje się przez nogę.
Czułem już wtedy, że to raczej mój ostatni sezon w Koronie. Chciałem zakończyć go występem na Narodowym…
Miałeś ciężką noc?
- Bardzo… Nie czytam każdego wywiadu czy artykułu, ale jak wszyscy dzwonią i mówią, co na ten temat powiedział trener, to człowiek jest załamany.
Po tym 2:1 stypa w szatni była chyba większa niż po jakiejś porażce.
To prawda. Nie wiem, jak to opisać. Czuliśmy, jakbyśmy przegrali. Oczywiście chłopaki próbowali motywować, że wygraliśmy i trzeba walczyć, ale atmosfera z konferencji prasowej od razu przeszła do szatni.
Nieważne, kto popełnił jakiś błąd, ale nie można tak jechać po zespole w takim momencie, bo to nie zadziała dobrze na atmosferę. Potem w Gdyni trener powiedział, że w zasadzie przegraliśmy już w Kielcach.
W tamtej chwili stracił zespół?
- Reakcja nie była pozytywna. Inaczej byłoby dziwnie, prawda? Widzieliśmy, co zrobił bramkarz Liverpoolu w finale Ligi Mistrzów, a co powiedział Klopp. Postawił się za piłkarzem. Pomylił się nie tylko Dejmek w półfinale Pucharu Polski, ale i dużo lepsi zawodnicy w najważniejszych meczach popełniają babole. To po prostu piłka nożna, gdyby nie błędy, to nie padałyby bramki.
Zostawiając na bok komentarze Lettieriego z konferencji, to po tej sytuacji porozmawiał z tobą także twarzą w twarz?
- Nie. Ja tylko przeczytałem sobie tę konferencję. Pomyślałem, że jak ma jakieś pretensje to może przyjść i powiedzieć. No ale dobra, nie chcę się tutaj żalić. Takie było zachowanie i ja je przyjąłem, bo przecież wiedziałem, jakie są reakcje trenera przez cały rok.
Miałeś kilka takich spektakularnych błędów, na przykład samobój z Wisłą po zderzeniu z Cerniauskasem.
- Zdarzały się, oczywiście, nie mówię, że nie. Czasami naprawdę duże (śmiech).
Kibice często się obawiają, że jak przychodzi piłkarz z innego kraju, to nie będzie umierał za klub. Ty chyba byłeś zupełnie innym przykładem.
- Zdarzało mi się grać z bólem. Gdy już przestałem, to nie dało się wytrzymać. Ja nie mam takiego charakteru, żeby odpuścić, bo potem nie czułbym się z tym dobrze. Nie potrafiłbym odmówić gry z błahego powodu. Nie ma takiej możliwości.
Za trenera Bartoszka długo grałem z kontuzją kolana i mecz w Niecieczy kończyłem z takim bólem, że na drugi dzień nie mogłem stać. Pierwszy zabieg miałem za trenera Tarasiewicza i wierzyłem, że załatwiłem sprawę i wszystko będzie w porządku. Potem u trenerów Brosza, Wilmana i Bartoszka cały czas to czułem, aż w końcu kolano nie wytrzymało.
Ponownie pojechałem na zabieg i ponownie nie został on przeprowadzony idealnie, bo mi nie pomógł. Wróciłem do treningów, pierwsze zderzenie, no i przede mną była kolejna operacja. Zdecydowałem się już na inną klinikę i od tej pory nie miałem problemu. Żałuję, że nie podjąłem takiej decyzji wcześniej, ale też się nie znałem na doktorach i po prostu zaufałem klubowi. Może to akurat przypadek, ale mi te zabiegi nie pomogły.
Potem przez kolegów załatwiłem sobie innego doktora i on stanął na wysokości zadania.
Jacek Kiełb na odchodne z Korony powiedział, że klub ściąga teraz zawodników, którzy nawet nie wiedzą, gdzie Kielce leżą na mapie, ale taka jest polityka i jemu nic do tego. Zgadzasz się?
- Tak to wygląda. Nie chodzi tu o mnie, ale wydaje mi się, że będzie problem, bo zabraknie piłkarzy, którzy spędzili w tym klubie więcej czasu. Ja trafiając do Kielc spotkałem się z wieloma ludźmi, którzy żyli Koroną. Od nich się dowiadywałem, jak to wszystko funkcjonuje. Chciałem być w środku tej ekipy i żyć tym klubem tak samo jak ona.
Jeśli w klubie będzie rewolucja co pół roku czy co rok, to może powstać problem. Przyjdzie moment, w którym należy pokazać charakter i pojawia kłopot. Oby było dobrze, ale kto wie.
Razem z „Rybą” zostaliście pożegnani przed meczem z Zagłębiem. Co byś powiedział o stylu, w jakim się to odbyło?
- (śmiech) Co mogę powiedzieć… Dla mnie to było zakończenie w takim stylu, jak wyglądał mój ostatni miesiąc w klubie. Właśnie tak się pożegnaliśmy. To mogło wyglądać inaczej, gdyby odbyło się w przerwie czy w jakimkolwiek innym momencie, gdy kibice byli na swoich miejscach.
Było ci przykro?
- Koledzy kibice mówili mi, że przyszli 5 minut przed meczem i pytali, kiedy to pożegnanie, a tutaj już się odbyło (śmiech). O 17:00, na godzinę przed meczem, dostaliśmy informację, że 25 minut przed początkiem mamy stać przygotowani przy wyjściu na boisko. To wszystko, co dowiedzieliśmy się z klubu. Nie chcę tu płakać, ale można było to zrobić normalnie.
Myślisz, że Korona pod wodzą Dietera Burdenskiego może być takim klubem, który będzie chciał sprowadzać zawodników z niższych lig zagranicznych, promować i sprzedawać, w ogóle nie skupiając się na innych wartościach?
- Nie wiem, trudno powiedzieć. To pytanie do właściciela, prezesa, może trenera. Ja nie odpowiem, jaki jest ich pomysł. Już tego lata sporo chłopaków odchodzi, także będzie trzeba zrobić jakieś transfery.
Z samym Dieterem Burdenskim miałeś jakiś kontakt?
- Po ostatnim meczu złapał mnie i powiedział, że to nie jego decyzja, że odchodzę. Nie wiem, co chciał przez to przekazać, ale tak stwierdził. Nie mam pojęcia, czy to miało dla niego mniejsze czy większe znaczenie.
REKLAMA
W Koronie nigdy nie narzekałeś na nudę na klubowych korytarzach. Pieniądze z miasta, zmiana właściciela, różne spekulacje... To chyba nie jest dobre dla piłkarza.
- No nie, ale jeśli jest zdrowa szatnia i dobra atmosfera, to chłopaki się tym nie przejmują. Do tej pory zawsze funkcjonowało to dobrze. Nawet w trudnych momentach czy przy kłopotach finansowych nikt by nie wpadł na pomysł, że nie wychodzimy na trening czy coś w tym stylu. Każdy chciał poczuć tę atmosferę. Nikt się nie przejmował tym, co dzieje się na korytarzach.
To co cię tak zafascynowało w Koronie Kielce, że postanowiłeś spędzić w niej aż pięć lat?
- Ogólnie spodobała mi się cała polska piłka nożna. Sposób jej prowadzenia w porównaniu do tej w Czechach. Kielce też przypadły mi do gustu, bo nie lubię bardzo dużych miast. Mieszkałem przez pięć lat w Pradze, a potem przeprowadziłem się do dużo mniejszego Liberca, więc też lubię spokojniejsze klimaty. W Belgii żyłem w niewielkim miasteczku, spotkałem się tam z piłką na wyższym poziomie. To tak jak tutaj – sporo ludzi na trybunach, oglądalność, stadiony. Zrobiło wrażenie. Ludzie przychodzą na mecze, cały czas śpiewają. Chciałem od razu się tu znaleźć i spodobało mi się w Kielcach od pierwszego momentu.
Twój związek z Koroną pozostanie żywy? Będziesz oglądał jej mecze nawet jeśli chłopaki, z którymi tu grałeś, w dużej mierze też odejdą?
- Oczywiście! To w końcu pięć lat. To nie tak, że odejdę i nie będę wiedział, co się dzieje z Koroną. Śledzę poczynania nawet tego małego zespołu z Belgii, w którym spędziłem rok. Liberec, Slavia Praga… Te drużyny też wspominam. Na pewno będę sprawdzał, jak sobie radzi Korona.
Chcesz coś powiedzieć na odchodne kibicom?
- Dziękuję im bardzo za te pięć lat. To była naprawdę przyjemność tutaj grać i szkoda, że to się kończy, no ale takie jest życie. Ja im życzę, aby byli dumni z Korony i mogli się cieszyć z tego, jak ona gra. Oby było sporo sukcesów.
A twoje „Mosa, mosa” usłyszymy w jakiejś innej szatni?
- Nie ma takiej opcji, żeby to przeszło gdzieś dalej! Ja już mówiłem, że to powstało w Koronie i tutaj musi zostać.
Rozmawiał Marcin Długosz
fot. Paula Duda, Maciej Urban
Wasze komentarze
PS
Panie Dejmek, skoro -niby- we wcześniejszych latach ciągle grał pan z kontuzją i bólem to jak to o panu świadczy? Przecież to jawne osłabianie drużyny, sabotaż. Wystarczyło grać na cierpiącego Dejmka i pozoranta Gabovsa i sukces gotowy.
Sam sie kompromitujesz i nie obrażaj Dejmka.
Dejmek ma prawo oficjalnie reflektowac całą karierę w Koronie.
BASTA!
zebrastreifenblog.wordpress.com/2014/05/22/gino-lettieri-kennenlernen/
Brawo Wy
P.S.: ładna pogoda dzisiaj w całej Polsce. Idzie się lepiej opalać
Niemniej jednak za całokształt w Koronie należy się Dejmkowi szacunek. Mimo kilku spektakularnych błędów i nie zawsze imponującej formy fizycznej, w mojej opinii nieźle w ciągu tych pięciu lat przysłużył się drużynie na boisku i w szatni. Ma również prawo do własnej oceny sytuacji w klubie i osób w nim pracujących.
Uważam, że ten stan trwał będzie jakiś czas, bo właściciel i władze Korony wierzą w słusznie obraną drogę, ale w którymś momencie wrzód pęknie, ale już będzie za późno.
Na takie eksperymenty na dłuższą metę mogą sobie pozwolić kluby, które śpią na kasie, a nie tak biedne jak Korona. W biednych klubach trzeba uważać, żeby nie zniszczyć tego, co się mozolnie budowało, bo odbudować to jest szalenie ciężko.
Do pewnego momentu piłkarzy z Kielc wiązali z klubem koledzy i to co wokół. Od jakiegoś momentu wiążą ich tylko kontrakty. Klub jest jakby na dalszym planie. Piłkarz powie, po co mam grać dla Korony, jeśli po ewentualnym spadku, przeniosę się do innego miasta mającego ekstraklasę?
To trener pozbywa się pseudo piłkarzy, a nie odwrotnie.
Lettieri z Zającem i Burdenskim pokazują, że można zwolnić nawet 10 obiboków, a nie trenera.
I muszę przyznać , że to mi się bardzo podoba.
Prawda leży po środku. Radek super giscy, ale nie wirtuoz. Gino niczym Napoleon lub nasz Jarosław. Historia pokazuje, że czasami takie podejście się sprawdza. Następny sezon to zweryfikuje, póki co Gino ma mój kredyt zaufania. Dyscyplina nie zaszkodzi, gdy jest umiejętnie prowadzona
O bobolach aż wstyd wspominać!
Środkowy obrońca musi być PEWNY i mieć zaufanie u trenera.
Widocznie tak nie było, czemu się nie dziwię i przyszła pora na rozstanie.
Grunt,że w "sezonie ogórkowym" jest o czym pisać.....Tak jak co roku od niepamiętnych czasów!
bylo 5 miejsce w zeszlym sezonie, w tymjest 8 gdzie ten profesjonalizm??? hahaha
to juz wiemu kto zawalil drugi mecz z arka i kto zepsol atmosfere w szatni hahaha
Gino pora konczyc przygode w Kielcach hahaha
Ciekawy gość.
Gino nie jest wybitnym trenerem. Dlatego trenuje słabych kopaczy piłki, w biednym klubie w bardzo słabej lidze, Ale rolą tych kopaczy mieniących się zawodowcami jest wywiązywanie się z umowy jak w każdym innym zawodzie. Lubie czasem oglądać treningi i nigdy nie zauważyłem by po zakończeniu obowiązkowych zajęć, jakiś pan kopacz został godzinkę by doskonalić to czego jeszcze nie zdążył sie nauczyć. Hm....ale brak hot doga w autokarze przeszkadza.
A po tekstach, że nie pozwolił napić się piwka padłem. Racja, wielka tragedia - przyzwyczajeni do polskiej myśli szkoleniowej, gdzie czy się stoi czy się leży browar się należy są oburzeni. Owszem na zachodzie tez piją, ale jak jest wolne! Cały profesjonalizm...
Teraz będą tylko wywiady z Kiełbem i Dejmkiem jakie to legendy i jak źle ich potraktowano. To może podnieść ceny biletów, żeby tylko te legendy zatrzymać?
Panie Długosz to bardzo nie fair tak manipulować kibicami. Szczególnie że niektórzy wierzą we wszystko co Pan tu napiszesz.
Na szczęście w klubie przy ulicy Ściegiennego za sprawą Pana prezesa Zająca i Pana trenera Lettieriego wprowadzane są nowe standardy rodem z Bundesligi, które sukcesywnie zmienią na lepsze obraz futbolu w Kielcach i ziemi świętokrzyskiej. Ich zasługi w zakresie budowania właściwej mentalności wśród piłkarzy są nieocenione. Żaden zawodnik nie może być ważniejszy niż trener i klub, przekonał się o tym Palanca, przekonał Kiełb, przekonał Dejmek. Piłka nożna to sport kolektywny, gdzie liczy się dobro zespołu i lokalnej społeczności, która ten zespół dopinguje niezależnie od okoliczności.
Piszesz banialuki. W Polsce nigdy i nigdzie nie będzie tak samo jak w bundeslidze z bardzo prostego powodu. Polacy i Niemcy to dwa różne typy ludzi inne kultury inne podejście do pewnych spraw, inne stosunki międzyludzkie i Lettieri a także Burdenski połamią sobie zęby na tym.
Nie będzie w żadnym klubie polskim profesjonalizmu made in germany, bo w Polsce żeby stworzyć zespół ludzi, trzeba im cos dać ludzkiego.
Piłka nożna to sport zespołowy (kolektywny) i właśnie akurat w Polsce zamieszkałej głównie przez Słowian, zespołu dobrze się rozumiejącego, bez pewnych detali nie zbudujesz. Chyba, ze właściciel klubu ma pieniędzy masę i mógłby nimi przekonać piłkarzy do stworzenia zespołu. A on ich tyle nie ma.
"Reakcja nie była pozytywna. Inaczej byłoby dziwnie, prawda? Widzieliśmy, co zrobił bramkarz Liverpoolu w finale Ligi Mistrzów, a co powiedział Klopp. Postawił się za piłkarzem."
Postawił i kolejnego dnia zaczął szukać nowego bramkarza. Hahahaha
Już użycie tego nicku z tej niemieckiej historii Lettieriego jest na starcie fajnym żartem.
Sam coś wczoraj napisałem też pod tym nickiem, może nawet zainspirowałem dzisiejszego Prima 111, ale zgrabnie podtrzymuje klakierską narracje. Gratuluję.
Jesteś dorosłym człowiekiem, a trener to szef. Skoro wiesz, że popełniałeś błąd, to zakończ na przyznaniu się i będzie gitara. Kibice wybaczają, bo nikt nie jest idealny. A dużo oddałeś dla Koronki.
Ale po co ta wstawka z trenerem?
Gdy zawaliłem projekt w pracy to nie oczekiwałem wsparcia, tylko pracowałem po 12h na spinie, żeby pokazać szefowi, że to był jednorazowy babol.
Po tygodniu na rozmowie mi powiedział, że takiej reakcji oczekiwał, a nie mało znaczących przeprosin, czy załamywania rąk.
PS. A sprawa z piwkiem i hot dogami to tylko jeden z przykładów, że piłkarze ligowi w Polsce nie są skłonni do poświęceń, do których zdolna jest połowa amatorów siłowni, którzy robią to dla zdrowia i wyglądu. Nie zwracają uwagi na detale, bo nie chcą gonić zachodu.
Masz rację CI z Senegalu byli by zdecydowanie lepsi!
Orzeszki ziemne były by do piwa na stadionie GRATIS!
Bo to oni i Jakub Meresiński, a ostatnio już "Jakub M." walili drzwiami i oknami by kupić wspaniale działający klub, bez długów i przerostów zatrudnienia, stale walczący o....utrzymanie! Do tego w polskiej lidze której wartość sportowa i marketingowa na tle Europy jest żadna.
A co do narodowości właścicieli klubów ...Polakom władającym Ruchem Chorzów, Bytovią Bytów czy Bruk Betem z Niecieczy idzie zaś SUPER!
Ale Real to zwycięzca Lgi mistrzów a Korona to klub środka tabeli ekstraklasy. I nie ma tu co porównywać.
Oczywiście sama forma piłkarza, ale też taktyka trenera, która jest błędna, partnerzy w zespole, którzy też przecież mogli się w danej chwili zachować i by nie doszło do sytuacji groźnej, sędziowanie, no i postawa rywali.
W pewnych przypadkach mogą też być zakłady bukmacherskie.
A porównywanie Realu do Korony to tak jakby porównywać budżet USA do budżetu Polski. USA mogą sobie pozwolić na wiele, Polska musi oglądać każdą złotówkę zanim ją wyda.
A Korona zachowuje się tak, jakby miała plan awaryjny w tej sytuacji. Trwa demolka, ale nie wiadomo co ma być po jej zakończeniu i czy ją na to stać. Bo Real było by stać.