Idziemy na Legię? Niech to hasło w końcu przejdzie w Kielcach do lamusa
Nie zaskakują mnie opinie kibiców, mówiące o znużeniu, które odczuwali oglądając wczorajszą potyczkę Korony z Zagłębiem Lubin. Sam niejednokrotnie ziewnąłem, patrząc na boiskowe wydarzenia. Nie było wyjątkowe widowisko, zapomnimy o nim dość szybko. Szczególnie, że niestety żółto-czerwoni – co jest w tym wszystkim najważniejsze - trzech punktów z boiska nie podnieśli. Ale, mimo to, i tak kieleccy kibice prawo mieć powody do satysfakcji.
I wcale nie o jeden punkt wywalczony na lubińskim boisku tutaj chodzi. Choć ten bez wątpienia szanować należy. Pamiętajmy, że Korona na terenie Zagłębia grać nie cierpi. Nie licząc październikowej wygranej w Pucharze Polski, zwyciężyła tam tylko raz, częściej mecze kończył się remisami. A zazwyczaj po komplet punktów sięgali gospodarze.
REKLAMA
Wczoraj do tego nie doszło. Co więcej, zdecydowanie bliżsi wygranej byli żółto-czerwoni. To oni prezentowali ciekawszy futbol. To goście z Kielc naciskali na osłabionych, po czerwonej kartce Adama Matuszczyka, „Miedziowych”, chcąc w końcówce spotkania zdobyć zwycięską bramkę. To w końcu oni schodzili z boiska w zdecydowanie gorszych nastrojach, bo tego celu nie udało się osiągnąć.
Tymczasem – pomijając już wątek „czterech ścian”, które powinny być i z pewnością były atutem gospodarzy – Korona grała wczoraj z drużyną, w której pierwsze skrzypce grają dwaj świeżo upieczeni reprezentanci Polski – Jakub Świerczok i Jarosław Jach. Gdzie pieniędzy nie brakuje, akademia piłkarska jest szeroko rozwinięta, trenera Piotr Stokowca powszechnie szanuje całe środowisko, a ławka rezerwowych jest imponująca nie mniej, niż podstawowy skład drużyny.
Mimo to, Zagłębie westchnęło z ulgą, gdy wywalczyło bezbramkowy remis z Koroną. I mówimy o Zagłębiu, które w ostatnich dniach otrzymało reprymendę od władz klubu (o czym pisaliśmy tutaj) za postawę w poprzednich kolejkach (zajmując przy tym, dość wysokie przecież, 7. miejsce w tabeli). Ich mobilizacja na mecz z Koroną była podwójna. A mimo to, gdy opuszczali murawę, odetchnęli. Kto pomyślałby przed sezonem, że tak będzie wyglądała niedaleka przyszłość?
Nie da się wygrywać wszystkich spotkań i raczej każdy, trzeźwo myślący, kibic zdaje sobie z tego sprawę. Daleki jestem też od pisania, że piłkarze poczuli się zbyt pewni siebie. Patrząc na zawodników Korony, dostrzegam wiele, ale z pewnością nie jest to ani samozachwyt, ani poczucie wyższości nad innymi.
Nawet gdyby tak się stało, jest ktoś, kto szybko sprowadziłby ich na ziemię. Byłem, a w zasadzie wciąż jestem pod wrażeniem słów, jakie wypowiedział Gino Lettieri w trakcie reportażu Canal+ Sport do programu „Ekstraklasa po godzinach” (do obejrzenia tutaj).
"W tej chwili powiedziałbym, że gramy powyżej naszego limitu" – stwierdził w nim włoski szkoleniowiec, zapytany o obecną dyspozycję zespołu.
Dotąd nie spotkałem się z tym (ale nie zdziwię się, jeśli wkrótce to nastąpi), by ktoś zarzucił Lettieremu, że umniejsza umiejętności swoich piłkarzy. Cieszy mnie to, bo musiałbym wejść w słowny spór. Bo, co dla niektórych może być zbyt surową, niezasłużoną oceną, dla mnie jest obiektywnym spojrzeniem na rzeczywistość.
Nie dowierzał Włoch, obserwując z jaką łatwością rozprawiają się z Lechią Gdańsk jego zawodnicy. W jak prosty sposób ogrywają na własnym stadionie zespół Śląska Wrocław. Jak, mimo wielkich problemów kadrowych, wzmożonych dodatkowo przez kolejne urazy w trakcie spotkania, wygrywają w PP na terenie Zagłębia. Lettieri zdawał sobie sprawę, że piłkarze robią znacznie więcej, niż on może od nich oczekiwać.
Jestem pewien (a raczej daleko mi do naiwności), że nie była elementem gry z mediami, a co za tym idzie opinią publiczną, postawa Włocha, gdy w ostatnich dniach tonował nastroje. Lettieri wiedział, że ta świetna, zwycięska passa długo nie potrwa. Wyszło na jego, choć nie wolno przy tym zapominać, że od kilku tygodni Korona wciąż pozostaje niepokonana. I to jest równie wielkie osiągnięcie.
Nie zmienia to faktu, że proces rozbudowy kieleckiej drużyny należy kontynuować. Słabsze jednostki oddawać innym, wzmacniać skład lepszymi zawodnikami. I szukać następców, bo chyba mało kto wierzy, że już zimą do siedziby klubu nie dotrą atrakcyjne (może nawet - nie do odrzucenia) oferty transferowe. Wiemy chociażby, że o Adnana Kovacevicia pytają naprawdę mocne, europejskie marki. Najbliższe tygodnie mogą wyłącznie zwiększyć intensywność zainteresowania menedżerów zza zachodniej czy wschodniej granicy. Bo o sygnałach docierających z Rosji też już w ostatnich dniach z wiarygodnych źródeł słyszałem.
Wracając jednak do tego, co wydarzy się jeszcze w tym tygodniu: całe szczęście, że bilety na sobotni mecz z Legią zostały wcześniej praktycznie wyprzedane. Pewnie część osób, po tym nudnym, bezbarwnym i bezbramkowym remisie z Zagłębiem, zrezygnowałaby z udziału w sobotnim widowisku na Kolporter Arenie. Mając jednak bilet w dłoni i świadomość wydanych nań pieniędzy, pójdą na stadion.
Pójdą i... żałować nie będą. Jestem przekonany o tym, że za cztery dni czeka nas prawdziwy spektakl. Widowisko przez duże „W”. Kto wie, może będzie to spotkanie podobne do tego z 2006 roku, gdy Łukasz Fabiański nie powstrzymał naporu Korony, która wygrała 3:1. Może przypomni nam się mecz z 2011 roku, gdy po kapitalnym dośrodkowaniu Aleksandara Vukovicia, piłkę głową do siatki wpakował Maciej Korzym, zapewniając tym samym gospodarzom wygraną 1:0.
Albo będzie tak, jak było jeszcze wcześniej, w 2005 roku, kiedy to żółto-czerwoni pokonali, wręcz ośmieszyli, na stadionie przy ul. Szczepaniaka "Wojskowych" 3:0. W trudnych warunkach, zimną, marcową porą, zwyciężyli po dogrywce i bramkach Arkadiusza Bilskiego, Krzysztofa Gajtkowskiego i Grzegorza Piechny. Było to o tyle istotne, że dzięki temu awansowali do półfinału Pucharu Polski. Wcześniej, w Warszawie, legioniści wygrali 2:0 i byli już niemal jedną nogą w kolejnej rundzie. Cios zadany przez złocisto-krwistych bolał podwójnie, a twarze legionistów, schodzących wtedy z boiska, wspominam do dzisiaj.
Pamiętacie te wszystkie spotkania?
Historia meczów Korony z Legią w Kielcach jest już całkiem pokaźna i – co widać – dużymi fragmentami niezwykle pomyślna. Jednak ostatnie zwycięstwo nad gośćmi z Warszawy udało się osiągnąć w 2013 roku. Dawno, prawda? Tym bardziej to idealny moment, żeby do tej historii dopisać kolejny, równie pogodny rozdział.
Legia jest mistrzem Polski, liderem ekstraklasy i zespołem, który w ostatnich pięciu kolejek zanotował komplet zwycięstw. U mnie jednak remis Korony w Lubinie ani o jotę nie zmienił poglądu na sobotni pojedynek. I na pewno nie odważałbym się dziś wskazać, że to Legia jest faworytem najbliższej potyczki. Ale też rozsądek zabrania mi mówić, że Korona po wygraną sięgnie z łatwością. O to trzeba będzie stoczyć twardy bój.
Czy potrzebna jest lepsza rekomendacja do tego, by w sobotę pójść na Kolporter Arenę i z całych sił wspierać zespół w walce o trzy punkty? Komplet na trybunach i sama obecność sprawy bowiem nie załatwią. To dobra pora, by udowodnić, że w Kielcach ekstraklasa jest nie tylko na boisku. Oczekujemy klasy od piłkarzy na murawie – pokażmy sami klasę na każdym sektorze.
Nie wolno zapomnieć też o jednym: to tylko Legia. Jeden mecz. Z punktu widzenia czysto sportowego, zdecydowanie ważniejszy pojedynek czeka nas w kolejną środę. Korona rozegra tego dnia z Zagłębiem rewanżowe spotkanie Pucharu Polski. Stawka niebagatelna: awans do półfinału i wielki krok zbliżający do gry w finale na Stadionie Narodowym.
Życzyłbym sobie, piłkarzom i Wam wszystkim, by i wtedy, po raz kolejny, udało pobić się wynik dwucyfrowy na trybunach. By hasło „idziemy na Koronę?” stało się rzeczywistością, a to drugie – znacznie gorsze, rzekłbym zawstydzające, ale jednak od lat funkcjonujące – „idziemy na Legię?” przeszło do lamusa.
fot. Krzysztof Porębski / PressFocus
Wasze komentarze
- Idziesz na Legię?
Prawidłowa odpowiedź:
- Nie! Idę na KORONĘ!!!
Trzeba zatem zmienić niektórym myślenie na:
„Idziemy na Koronę, niezależnie kto do nas przyjeżdża!!!”
Dlatego bardzo dobrze, że CKSPORT już w tytule pisze, o haśle które musi przejść kategorycznie do lamusa!
Poza tym Bartek Rymaniak też się ostatnio wypowiadał w podobnym tonie.