Najłatwiej winić trenera. To przecież nie on zapomniał, jak gra się w piłkę
- W naszych boiskowych poczynaniach musi być więcej optymizmu. W takiej chwili jest o niego bardzo ciężko, ale trzeba nam to poukładać w środku. Musimy sobie z tym poradzić i posprzątać ten bałagan - mówił po czwartej z rzędu porażce jednej z najbardziej doświadczonych graczy Korony, Bartosz Rymaniak. Nieczęsto bowiem zdarza się, że ktokolwiek w piłkarskiej Ekstraklasie zalicza aż tak niechlubną serię. Faktem jednak jest, że prowadzony przez Tomasza Wilmana zespół nie tyle traci punkty, co wręcz z łatwością oddaje je rywalom.
Pierwsze kolejki tegorocznych rozgrywek - pomijając oczywiście fatalną inaugurację w Lubinie - nie wróżyły nadejścia aż tak czarnej serii. Można było bowiem się spodziewać, że kielczanie spuszczą trochę z tonu, ale trudno było przepuszczać, że ostatnie cztery pojedynki przegrają tracąc w nich aż czternaście bramek.
Praktycznie od 2. kolejki Lotto Ekstraklasy i zremisowanego starcia z Pogonią w drużynie złocisto - krwistych widoczny był progres. Do skrajnego wręcz, proponowanego przez Marcina Brosza pragmatyzmu stopniowo dodawane były elementy piłkarskie. Gra - szczególnie w ofensywie - zaczęła się zazębiać. Wysoko wygrany mecz z Lechem potwierdził, że Wilman powoli odchodzi od murowania bramki i skrajnie ascetycznego stylu gry. Widać było pomysł na rozegranie akcji, sprawne przejście z fazy obronnej do ataku i niekonwencjonalne rozegranie.
Ostatnie kolejki pokazały tylko, że mozolnie tworzona konstrukcja okazała się kolos na cienkich nogach. Pozbawiona determinacji i woli walki szybko rozbita została przez Górnika Łęczna. Patrząc z boku na to, co w ostatnim czasie dzieję się z Koroną nie trudno nie znaleźć analogii z piłkarską reprezentacją Polski. Po szczęśliwym zwycięstwie z Armenią kapitan biało - czerwonych, Robert Lewandowski w rozmowie ze sport.pl mówił - Zawsze musimy grać na sto procent, a nie na 90 czy 95. Bez walki i zaangażowania nie da się wygrać spotkania. Nie mamy takich umiejętności, by grać spokojnie.
Paradoksalnie napastnik Bayernu Monachium diagnozując problemy kadry Adama Nawałki dotknął też tego, co - zdaniem wielu, w tym również Tomasza Wilmana - trapi Koronę. Rozbudzone apetyty serią trzech zwycięstw i pewnego rodzaju poczucie zaspokojenia i pewności w zestawieniu z postawionymi celami ostudziło trochę zapędy piłkarzy. Kto bowiem spodziewał się, że Korona po 7. kolejkach będzie w czubie tabeli. - Jesteśmy naprawdę mocni, świetnie realizujemy zadania - mogli pomyśleć niektórzy.
Zdaje się to również dostrzegać Wilman. - My musimy natomiast zejść na ziemię. Tam jest nasze miejsce. Po kilku wygranych, które zanotowaliśmy dawno temu, wydawało nam się, że jesteśmy w niebiosach. Moja drużyna dała się ponieść emocjom i teraz zbiera za to zasłużoną lekcję. Nie możemy zadowolić się obecną zdobyczą punktową. Musimy biegać, walczyć i dokładać do tego piłkarską jakość - mówił po meczu z Cracovią, a kontynuował po porażce ze Śląskiem: - Chłopcy muszą wiedzieć, że nie realizują na boisku tego, nad czym pracujemy na treningach. Trzeba powiedzieć brutalnie, że musimy wrócić do gry, która dawała nam punkty.
Łatwo teraz uderzać w niedoświadczonego trenera, bo - prawdą jest - że to on własną posadą odpowiada za wyniki zespołu. Pytanie tylko, czy wszystko jest jego winą. Szkoleniowiec wprost na pomeczowych konferencjach mówi o tym, że piłkarze nie realizują jego założeń. Można oczywiście odeprzeć to populistycznym stwierdzeniem, że winą trenera jest brak posłuchu wśród zawodników. Trudno nie oprzeć się jednak stwierdzeniu, że kluczową rolą zakontraktowanych piłkarzy - oprócz oczywiście determinacji i woli walki - jest realizowanie poleceń przełożonego.
Przed Wilmanem najcięższy kryzys w dotychczasowej, bardzo krótkiej przygodzie na ławce trenerskiej. Nie jest wykluczone, że sobie z nim nie poradzi. Porażka trenera będzie jednak również klęską zawodników, w dużej mierze doświadczonych i ogranych w Ekstraklasie. Nigdy bowiem nie przychodzi łatwo zrozumienie, jak piłkarze w ciągu kilku dni zapominają o kanonach futbolowego rzemiosła.
Grając w Koronie i bijąc się o przedłużenie egzystencji klubu nie można bowiem pozwolić sobie na jakiekolwiek odstawianie nogi. Kilku zawodników obrosło w piórka, nadal żyją zachłyśnięci kilkoma zwycięstwami. Występującym w polskiej lidze piłkarzom niezwykle łatwo przychodzi zaspokojenie i przekonanie o własnej wielkości. Pewnie tak też jest w Koronie, co zapewne widzi Wilman. Łatwo mówić oczywiście o tym, że rolą szkoleniowca jest odpowiednie zainspirowanie zespołu, ale czy przychodzący co miesiąc opiewający na ogromne sumy przelew nie jest wystarczająca motywacją?
Ładnie oczywiście brzmią przedmeczowe zapewnienia o „powrocie do zapieprzania” i wielkim zaangażowaniu. Czas jednak pokazać to wszystko na boisku. Nigdy przez klawiaturę bowiem nie przejdzie mi zdanie poddające w wątpliwości umiejętności i chęci Wilmana. Każdy bowiem może przyjść na trening, zobaczyć, co stara się przekazać swoim graczom i z jakim zacięciem to robi. Szkoda tylko, że potem trudno zobaczyć efekty tej pracy na treningu. Pozostaje tylko pytanie, czy wina w tym wszystkim jest tylko samego sztabu szkoleniowego?
Wojciech Staniec
fot. Maciej Urban
Wasze komentarze
Eksperyment z trenerem Wilmanem jako opiekunem tej drużyny nie przebiega zbyt pomyślnie. Wielkiej piłki nie było nigdy a gdy odeszło szczęście i pojawiły się problemy kadrowe (Diaw, Sekulski) przyszły katastrofalne wyniki i temu trener nie potrafi przeciwdziałać. Jeżeli ktoś w drużynie nie chce czy nie potrafi realizować pomysłów trenera to już po Cracovii powinien być odesłany do rezerw. Odesłano bramkarza, który był chyba najmniej winien blamażu w Krakowie.
Wczorajszy mecz pokazał, że dwa tygodnie przerwy nie przyniosły żadnego pozytywnego efektu, nadzieja że kolejny tydzień pracy tego składu trenersko - zawodniczego coś odmieni jest bardzo nikła. Wymiana znaczącej ilości zawodników w obecnej fazie rozgrywek i przy sytuacji ekonomicznej klubu nie wchodzi w grę - a coś trzeba zmienić.
Im szanse chcieli dac Tarasiewicz i Bros. A nasz pseldo trener tylko wciaz do znudzenia serwuje ten sam sklad. Z obroncow robi pomocnikow, a z pomocnikow napastnikow z zalosnym efektem
Po stracie piłki przez Grzelaka poszła akcja Śląska, po której padła bramka na 1-2.
To niestety pacynka.
Gdyby się postawił Paprockiemu i zablokował odejście Jovki,to pewnie nie byłoby tego całego kryzysu.
Ale on widział tylko swój stołek.
Paprocki i Wilman ,Wam już dziękujemy.
ŻENADA I WSZYSTKO NA TEN TEMAT