Ekstraklasowe podejście trzecioligowych pasjonatów. Tam, gdzie hobby to wszystko…
Bardzo często w każdym aspekcie życia jest tak, że po pewnym czasie popadamy w rutynę i wiele rzeczy robimy już z automatu nawet się nad nimi nie zastanawiając. Nie inaczej sprawa ta ma się w futbolu. Są jednak momenty, kiedy można zobaczyć, jak robią coś inni i się tym zainspirować. Korona we wtorek grała mecz Pucharu Polski z Wdą Świecie i chociaż rywal ten na pewno nie był z najwyższej półki, to, pod pewnymi względami, jak najbardziej może imponować.
To miasteczko, w którym zagrali kielczanie, leży w województwie kujawsko-pomorskim i liczy sobie niecałe 30 tysięcy mieszkańców. To miasteczko, chociaż, jak podkreślali mieszkańcy – „My jesteśmy z wioski”. Z wioski na pewno nie są, ale te słowa obrazują pewną kwestię. Bynajmniej nie w negatywnym tego słowa znaczeniu dla Wdy.
Podjeżdżając pod budynek klubowy na półtorej godziny przed meczem można było zobaczyć gospodarzy, którzy dopiero się szykują na mecz z Koroną Kielce. Tą Koroną. Ekstraklasową. Oni nie patrzyli przez pryzmat tego, w jakim składzie przyjechali rywale, czy to jest Ekstraklasa tylko z nazwy czy w praktyce również. Świecianie mieli swoje święto, bo – dzięki ogromnym wyrzeczeniom, o których za chwilę – wielu z nich mogło spełnić swoje marzenie.
Jesteśmy we właściwym miejscu?
Pierwsza myśl po dojechaniu na stadion – nic szczególnego. Owszem, może jak na III ligę obiekt całkiem w porządku, ale patrząc przez pryzmat obiektów Ekstraklasy oczywiście nie mógł zrobić żadnego wrażenia. – Witamy, jesteśmy z Kielc, gdzie są miejsca dla dziennikarzy? – pytamy z kolegami z Biura Prasowego Korony pana za biurkiem w pokoju stanowiącym chyba klubowy sekretariat. – Już panów prowadzę, sekundka. Nikt nie wchodzi za darmo! Kobiety i dzieci po 5 złotych, inni po 10! – wspomniany pan krzyczy jeszcze do szeregu swoich współpracowników, po czym zaprowadza nas we wskazane miejsce.
- Jeśli panowie nie potrzebują prądu, to możecie usiąść na dole, pod budynkiem, tam jest cień. Tutaj, w budynku, mamy gniazdka, jest wi-fi. Także proszę się rozgościć – informuje „szef” po wejściu na pięterko w budynku klubowym.
Pierwsze wrażenie: chyba coś pomyliliśmy. Czy aby na pewno przyjechaliśmy na stadion trzecioligowca, na którym rezerwowa Korona bez większych emocji ma odbębnić obowiązek awansu? Stoły zastawione jedzeniem, liczenie liczby gości, mnóstwo wszystkiego – przecież na to musiały pójść tysiące! Skąd ten mały klub miał na to pieniądze?! Tego się dopiero mieliśmy dowiedzieć.
W każdym razie ulokowaliśmy się w owej salce, która, jak się okazała, była miejscem przygotowanym dla lokalnych VIP-ów. Stąd te wszystkie udogodnienia. – Powiedzcie na kogo z tych chłopaków warto zwrócić uwagę? Kto się u was wyróżnia? – zapytał nas jakiś facet w średnim wieku machając przed nosem kartką ze składem Wdy. – My jesteśmy z Kielc, nie mamy pojęcia – odparliśmy. – Aaaa, to szkoda, z Kielc to znam – rzucił tajemniczy obserwator i opuścił salkę. Później żałowaliśmy, że nie wskazaliśmy bez namysłu kilku nazwisk. A może któryś z tych chłopaków dostałby szansę w wyższej lidze?
Odwołane święta
- Nie afiszuj się, że jesteśmy z Kielc, zaraz eksplodują – mówię do kolegi siedzącego obok mnie. Mecz już się kończy, Korona prowadzi po dwóch karnych, z czego jednym wykorzystanym, a Wda właśnie wyrównała. Sęk w tym, że sędzia nie uznał bramki z powodu spalonego. Chyba nie muszę tutaj wiele opisywać – niewielka salka dosłownie przypominała wulkan. To dla mnie niewyjaśnione, że po trzech sekundach cudownej radości, bo w końcu udało się strzelić na 1:1 drużynie z Ekstraklasy, odebranie tej ekstazy nie spowodowało, że w ruch poszły talerze, szklanki, filiżanki i co tam jeszcze wszyscy miejscowi mieli pod ręką. Siedzimy więc sobie, piszemy, notujemy, ale jednocześnie mamy świadomość – tym ludziom odwołano Boże Narodzenie. Chociaż za oknem żar leje się z nieba, to dla całego Świecia właśnie zabrakło pierwszej gwiazdki na niebie. Sędzia kończy mecz, Korona pokonuje Wdę.
Stoimy przed budynkiem klubowym, nagrywamy wypowiedzi piłkarzy i trenerów. – Panie, ale nieźle było, co? Z Ekstraklasą, panie! – podchodzi i mówi jeden z chyba najstarszych stażem kibiców Wdy. Widać, że bije od niego duma. W końcu jego trzecioligowy zespół tak długo walczył z Koroną Kielce, tą Koroną, którą na co dzień można oglądać w telewizji.
- Wśród zespołów z niższych lig w takich pojedynkach często bywa tak, że na trybuny przychodzi sporo osób, w mieście panuje święto i gra się ciężko – mówi Krzysztof Kiercz. Ma rację. Na stadion przyszło mnóstwo osób. Ludzie siedzieli klasycznie, na trybunach, ale też na trawniku, chodniku i na wszystkim innym, na czym się tylko dało. To było wydarzenie sezonu.
„Żadnych wymówek!”
- Panowie, tylko piszcie dobrze, uczciwie! – prosi czy może raczej wydaje rozporządzenie jeden z miejscowych działaczy patrząc, jak zamieniamy w teksty wypowiedzi trenerów i zawodników. – Panowie, no już, zapraszamy, dajcie spokój, wszystko napisaliście. No ile można siedzieć przy tym komputerze, patrzcie, ile jedzenia, chodźcie na dół, pogadamy, zapraszamy! No już, chodźcie! – tym razem zjawił się drugi z działaczy. – Dziękujemy, ale naprawdę nie bardzo możemy. Mamy jeszcze trochę roboty, a potem musimy wrócić do Kielc, to spory kawałek – informujemy. Byliśmy naiwni, jeśli sądziliśmy, że to wystarczy. W pewnym momencie doszło wręcz do negocjacji. – Pół godzinki i jesteście na dole, nie ma żadnych wymówek! – rzucił ostatecznie gospodarz klubu i się oddalił. A my zintensyfikowaliśmy swoje działania, żeby potem nie doszło do ponownych negocjacji.
Ponownych negocjacji? Tu też byliśmy naiwni. 10 minut później: - Panowie, już, już, chodźcie na dół, jest pełno wszystkiego, nikt was nie ugości, jak my, musicie przyjść! – szef wrócił w dobrej formie. – Tak jak mówiliśmy, szefie, 20 minut i jesteśmy, ale tylko na chwilkę, bo mamy długą podróż do domu – odpowiadamy. – No dobra, dobra, ale czekamy – rzucił miejscowy i poszedł na dół. Choć nie liczyłem, że nie wróci przed upływem ustalonego czasu, to jednak tym razem okazał się cierpliwy.
„To jest trzecia liga! Trzecia liga!”
- Szerokiej drogi, panowie, dzięki za wizytę! – na dole pożegnaniem wita nas pan, który kilkanaście minut wcześniej pytał jakieś 697 razy o to, czy aby na pewno w ostatniej akcji był spalony. – Nie, nieeee, to nasi goście! – do gry wkracza gospodarz. – Wiecie co? My to się naprawdę musieliśmy tu napracować, żeby was ugościć. Tyle tu wszystkiego, jesteście naszymi gośćmi! – na scenie pojawia się drugi z klubowych włodarzy. – Pokaż im szatnię, niech zobaczą! – mówi inny szef.
Pomyśleliśmy, że to nie będzie nic szczególnego, w końcu widzieliśmy szatnię przyznaną Koronie, najzwyczajniejsza w świecie. No ale tak gościnnym gospodarzom nie wypada odmówić, więc grzecznie zgadzamy się na wizytację szatni gospodarzy. – Tylko żeby wam się… - włodarz nie dokończył, tylko ostrzegawczo machnął palcem i otworzył budynek.
Zdecydowanie oczekiwano od nas reakcji w postaci zachwytu, ale wcale nie musieliśmy udawać. Trzy pomieszczenia, kompletne warunki sanitarne, mnóstwo sprzętu sportowego… Prawie połowa stadionów Ekstraklasy ma gorsze szatnie. Z nieskrywanym podziwem gratulujemy gospodarzom, którzy cały czas podkreślają: - To jest trzecia liga! Trzecia liga! A my nic na tym nie zarabiamy, to pasja, wolontariat!
- Miałem tego nie mówić, ale powiem. Musieliśmy się zapożyczyć, żeby to zorganizować. Kupić nowe piłki za 2 tysiące, bo tak mówi regulamin. Cała ta organizacja, catering. Zapożyczyliśmy się, żeby wszystkich ugościć! – przedstawia „drugi szef”. I mówi, że klub ma ciężkie relacje z miastem, ale dzięki wsparciu lokalnych sponsorów i pasji takich ludzi jak on, zespół ma szansę funkcjonować.
Zapożyczony wioskowy klub
Po niecodziennej wizytacji wchodzimy do pomieszczenia, gdzie poczęstowano nas posiłkiem. Tam dalej toczy się historia o biednym klubie i jak co drugie słowo podkreślają gospodarze – ze wsi – ale z wielką pasją. – To koniecznie musicie znowu wygrać okręgowy puchar, może wpadniemy na siebie za rok – mówię. – My byśmy chcieli… - odpiera zafrasowany gospodarz.
- My się naprawdę cieszymy, że tu przyjechaliście. Że może gdzieś pokażecie, jak u nas jest. Naprawdę miło było was gościć – mówi w końcu szef po tym, jak – na oko – kilka tysięcy razy odmówiliśmy toastów argumentując, że naprawdę mamy długą drogę, a już bardzo późno. – Nawet pan nie wie, jak nam się podobało. Jesteście pod pewnymi względami lepiej zorganizowani niż kilka klubów Ekstraklasy. Brawa – mówimy naprawdę nie siląc się na jakiekolwiek kurtuazje. Mamy świadomość, że na co dzień tak to nie wygląda, ale na tym konkretnym meczu wszystko było dopięte na ostatni guzik.
Wydanie tylu tysięcy na catering nie było potrzebne. Podejrzewam, że VIP-y na domowych meczach Korony mogą liczyć na słabszą gościnę, niż zgotowaną na pucharowym spotkaniu miały tamtejsze poważane persony. – My za to nie bierzemy pieniędzy, my się zapożyczamy, żeby was gościć. Trzymajcie się! Chociaż moim zdaniem to sędzia powinien zarządzić karne, a nie tak kończyć ten mecz… – zaznaczył gospodarz obiektu, wymienił uściski i odprowadził nas na parking.
Tam weszliśmy do samochodów i opuściliśmy obiekt Wdy Świecie. Klubu, który – ja się nie zgadzam, ale miejscowi podkreślili to milion razy – ze wsi, bez wielkich pieniędzy, ale z wielkimi sercami i ludźmi spełniającymi pasję – za wszelką cenę. Jak dobrze, że takie miejsca w świecie futbolu też istnieją. To nie był zwyczajny wyjazd!
Marcin Długosz
Wasze komentarze
Wniosek jest jeden:
WSPANIALI LUDZIE
Poczułem się przez chwilę jak w świecie
(Świeciu) magii.
natomiast gospodarze? Co za szczera,az do bolu ,polska oscinnosc...
Miłego dnia.
Skąd wy jesteście "wolontariusze" chyba nie ze Świecia, że się wsiokami nazywacie. Szok, kretyni z bożej łaski. Zacznijcie szanować mieszkańców CSW, a nie padacie do nóżek jakiejś tam drużynie, która ekstraklapą się zwie, Toż nasza piłka krajowa na tym poziomie co kielecka to dno mułem pokryte dlatego nie ma większej różnicy poziomu między tymi ligami. Tylko wygórowane żądania o kasę i nic więcej.
Pozdro