Trener GKS-u załamany. Tarasiewicz: Nie jest im lekko
- Powiedziałem zawodnikom, że musimy grać – nawet jeśli wynik będzie niekorzystny dla GKS-u – spokojnie, z wyrachowaniem – relacjonował po meczu z GKS-em trener Korony, Ryszard Tarasiewicz. Wyraźnie załamany był za to opiekun gospodarzy. – Zamykamy nasz rozdział w ekstraklasie – stwierdził.
Ryszard Tarasiewicz (trener Korony): – Na pewno nie jest to przyjemna sytuacja dla GKS-u Bełchatów. Wiedzieliśmy, i to nie była żadna kurtuazja ani zapobiegliwość z naszej strony, że ten ostatni wynik GKS-u [porażka 1:4 z Zawiszą – red.] nie oddawał przebiegu tego meczu. Gospodarze liczyli dziś na zwycięstwo. Powiedziałem zawodnikom, że musimy grać – nawet jeśli wynik będzie niekorzystny dla GKS-u – spokojnie, z wyrachowaniem. Tym bardziej to było potrzebne, bo w końcówce Bełchatów przeszedł na grę trójką obrońców. Przy odrobinie spokojniejszego dogrania mieliśmy szansę wcześniej zdobyć drugą bramkę. Mieliśmy zresztą więcej klarownych sytuacji niż GKS.
Z Podbeskidziem gramy bardzo ważny mecz i zawodnicy wiedzą o tym, nie muszę im tego mówić. Siłą rzeczy każdy w pewnym momencie spogląda na tabelę.
Kamil Kiereś (trener GKS-u): - Z perspektywy mojej osoby i powrotu na ławkę na cztery kolejki przed końcem, to pewnie lepiej było nie brać na siebie tego ciężaru. Po jednym dniu namysłu uznałem jednak, że to możliwe, i że po pewnych ruchach kadrowych będę mógł dotrzeć do zawodników. Do tych, których sobie dobrałem, udało mi się to. Nie udało nam się zdobyć – jak sobie zakładaliśmy – dziewięciu punktów w czterech meczach. Są cztery. Nie udało się wygrać, szkoda tej straconej bramki…
Gdybyśmy wygrali, na pewno nabraliśmy wielkiej mocy na spotkanie z Górnikiem Łęczna [w ostatniej kolejce – red.]. Ta bramka na 2:2 zamyka nam drogę, zamyka nasz rozdział w ekstraklasie. To ostatnie spotkanie będzie mieć już tylko wymiar statystyczny, stawka tego meczu będzie dla nas towarzyska. Jako trener muszę to przyjąć na klatę. Trudno mi powiedzieć, co dalej będzie z tym klubem.
Co do meczu – miałem mnóstwo pretensji do zawodników o pierwszą połowę. Na boisku nie widziałem drużyny, która gra o życie. Miałem pretensje, bo nie graliśmy dołem, tak jak to sobie zakładaliśmy. Początek meczu był dobry, ale później to wyglądało już gorzej. Pierwszą bramkę straciliśmy na własne życzenie. Po przerwie graliśmy już po ziemi, tak jak chcieliśmy. Pod koniec meczu zdecydowałem się na grę trójka obrońców, i to przyniosło efekt w postaci gola. Była euforia, na ławce już czuliśmy, że jesteśmy w Łęcznej. Niestety, moment nieuwagi i straciliśmy bramkę.
Wasze komentarze