Krajobraz po Lechu: Były przebłyski, ale zadecydowało szczęście
Do końca walczyli w niedzielne popołudnie piłkarze Korony, którzy w ostatnich sekundach spotkania zdobyli wyrównującego gola i podzielili się punktami z Lechem Poznań. Mecz z faworyzowanym rywalem miał być punktem zwrotnym dla drużyny trenera Ryszarda Tarasiewicza, która wreszcie miała zacząć spełniać pokładane w nich nadzieje. Czy tak było? Tym razem bardzo pomogło szczęście.
Tydzień poprzedzający spotkania przepełniony był nieuniknionymi porównaniami do niedawnego meczu reprezentacji Polski z Niemcami. Porównania, które, co zresztą oczywiste, jeszcze nie raz pojawią się w piłkarskich artykułach prasowych i wreszcie wyprą wysłużone już Wembley 1973. Kielczanie liczyli, iż „Złocisto – Krwiści” pójdą w ślady podopiecznych Adama Nawałki i zwyciężą wyżej notowanego rywala.
Początek spotkania to zdecydowany popis piłkarzy prowadzonych przez Macieja Skorżę. Liczne ataki ofensywnego kwartetu: Lovrencics, Jevtić, Pawłowski i Hamalainen stwarzały ogromne problemy kieleckiej defensywie, która przypominała dzieci biegające we mgle. Raz za razem mylił się duet środkowych obrońców, co bezwzględnie wykorzystywali atakujący „Kolejorza”, którzy nie grzeszyli tego dnia skutecznością. Błędy popełniał nawet, zwykle bezbłędny, Paweł Golański. Lepiej uregulowane celowniki poznaniaków i mecz ten mógłby rozstrzygnąć się już w pierwszym kwadransie. Kielczanom nie brakowało jednak szczęścia i udało im się przetrzymać zmasowane ataki gości, a nawet zdobyć bramkę, czym niewątpliwie ostudzili zapędy drużyny z Wielkopolski.
Punktem zwrotnym w spotkaniu była bez wątpienia przerwa. Niespełna kwadrans wystarczył, aby kompletnie odmieniło się podejście zawodników prowadzonych przez Ryszarda Tarasiewicza. Fakt – nadal popełniali oni liczne błędy w obronie, ale tym razem sami potrafili stworzyć zagrożenie pod bramką strzeżoną przez Macieja Gostomskiego. Trudno nie zgodzić się, więc z Kamilem Sylwestrzakiem, który w pomeczowych wypowiedziach zwracał uwagę na zamęt, jaki siały stałe fragmenty gry egzekwowane przez Pawła Golańskiego.
Szczególnie imponował Michał Janota, który przez większość spotkania „dusił” się w bocznych strefach boiska, aby w końcówce skupić się na rozegraniu, w czym zdecydowanie czuje się najlepiej. Znacznie mniej aktywny był Vlastimir Jovanović, jednak to on oddał dwa groźne strzały na bramkę Gostomskiego. Niezbyt dobrze radził sobie też Vanja Marković, który w pierwszej połowie został kompletnie zdominowany przez Łukasza Trałkę i Karola Linettego.
Słabe spotkanie natomiast rozegrał Jacek Kiełb. „Ryba” po raz kolejny irytował długim holowaniem piłki lub niecelnymi podaniami. Trudno nie zgodzić z się popularną na trybunach Kolporter Areny tezą, że gdyby do bajecznej techniki dołożył on więcej pomysłu na grę, na pewno nie grałby w Kielcach.
Zaskoczył trochę trener Tarasiewicz decydując się na desygnowanie do gry duetu Olivier Kapo - Siergiej Chiżniczenko. Ponieważ występ Francuza zapowiedział on na przedmeczowej konferencji prasowej, to można było się spodziewać, że partnerować będzie mu Trytko. Kazach nie zachwycił i chwilę po przerwie zastąpił go były piłkarz Arki Gdynia. Całkiem poprawnie zaprezentował się jednak były piłkarz reprezentacji „Trójkolorowych” – nie tylko zdobył on bramkę, ale parokrotnie pokazał swoje nietuzinkowe umiejętności.
Korona Kielce zremisowała z wyżej notowanym przeciwnikiem, lecz trudno pokusić się o stwierdzenie, że był to wynik w pełni zasłużony. „Kolejorz” przeważał przez większą część spotkania i raz za razem marnował dobre okazje do zdobycia gola. Kielczanie jednak pokazali charakter i heroiczne ataki przyniosły im wyrównanie. Nie można teraz zbyt długo rozpamiętywać dobrego wyniku z ligowym potentatem. Już w następnej kolejce „Złocisto – Krwiści” zmierzą się w Chorzowie z Ruchem, który może być bezpośrednim rywalem w walce o utrzymanie.
fot. Paula Duda
Wasze komentarze
Musa i Dejmon pozbyć się ich jak najszybciej!!!
Przedłużyć kontrakty z Malarem,Golem,Vanią ,Jovą i innymi dobrymi graczami.