Nie oczekuję klepania po plecach, ale nie mogę pojąć tej nienawiści. Szkoda mi moich bliskich
Letni powrót Macieja Górskiego do Korony Kielce wzbudził mnóstwo kontrowersji wśród kibiców. Fani nie spodziewali się, że napastnik, który nie zdobył jesienią poprzedniego sezonu wielu bramek w żółto-czerwonych barwach, ponownie otrzyma szansę występów na Kolporter Arenie. Sam zawodnik spotkał się po całej sytuacji z mnóstwem nieprzychylnych komentarzy. – Ja czuję się mocniejszy, odporniejszy. Szkoda mi moich bliskich, którzy odczuwają ten cały hejt. Rozumiem kibiców w bardzo dużym stopniu, ale nie mogę pojąć tej nienawiści i złości – mówi piłkarz kieleckiego zespołu w szczerej rozmowie na łamach naszego portalu.
Oprócz kwestii relacji z kibicami i swojego podejścia do całej sytuacji, napastnik opowiada również o kulisach powrotu do Kielc czy relacjach z trenerem Gino Lettierim, o których można powiedzieć, że docierały się w bólu. Zawodnik opisuje także swoje odczucia po pięknym golu w Legnicy oraz wspomina o… aurze, która czyni Koronę Kielce wyjątkową.
REKLAMA
Jakie masz podejście do hejterów i wszystkich kwestii z tym związanych?
- Bardzo częste pytanie. Spotykając się z opiniami można odnieść wrażenie, że wyrażają je sami ludzie sukcesu, którzy odnieśli niesamowite powodzenia w biznesie czy innych dziedzinach życia. Piłka nożna to zawód otwarty, każdy może zademonstrować swoje umiejętności. Jeśli ktoś twierdzi, że kopnie piłkę lepiej, będzie biegał szybciej i skakał wyżej, to nie ma przeszkód, by się zgłosić i się pokazać.
Natomiast od strony wbijania szpilek piłkarzom, zarządowi, trenerom czy prezesom związanym z Koroną, to można przecież zainwestować swoje grube miliony euro i wymienić wszystkich zawodników, popchnąć klub do Ligi Mistrzów. Śmiało takich ludzi zapraszam, choć osobiście z nich szydzę.
Nie jest miło, gdy na trybunach naszego stadionu jest moja rodzina, moja żona, a niektórzy nasi kibice, lekko podchmieleni, w koszulce Korony, krzyczą bezpośrednio w moim kierunku: „Wyp...”. To na pewno do miłych spraw nie należy, ale ja się mocno zdystansowałem do wszelkich mediów czy obserwacji.
Powiem szczerze, że bardzo mi to pomaga. Nie czuję już tego jadu, piłka bardziej mnie cieszy i skupiam się na treningach. Myślę, że gdyby niektórym odciąć możliwość dodawania komentarzy, to ich życie straciłoby sens.
Uważasz się za człowieka gruboskórnego?
- Czuję się mocniejszy, odporniejszy. Cenię sobie bardzo konstruktywne opinie. Bywam w centrum miasta, można też podejść do mnie po treningu i je wyrazić. Natomiast inwektywy czy niecenzuralne słowa z tłumu, gdzie ludzie chowają się jeden za drugim... Ja nie mogę zareagować z boiska, choć też jestem człowiekiem i targają mną różne emocje. Szkoda mi moich bliskich, którzy odczuwają ten cały hejt.
Osobiście stawiam konsekwentnie na pracę i myślę, że ostatnimi występami poczyniłem pierwsze kroki ku temu, aby odrzucić od siebie te nieprzychylne komentarze.
Z hejtem na większą skalę spotykasz się po raz pierwszy dopiero w Kielcach, czy w przeszłości jako zawodnik innych klubów już podobne rzeczy przeżywałeś?
- Środowisko kieleckie jest dość specyficzne. Widzę to na przykładzie swojego szwagra, który pochodzi z Kielc, z Bocianka. Ma mocny charakter i dziwnie podchodzę czasami do jego ordynarnych opinii (śmiech). Ludzie z Kielc mają to do siebie, że są charakterni, otwarci i mocno wyrażają swoje opinie. Specyfika regionu.
Tam, gdzie nie zdobywałem bramek, spotykałem się z różnymi nieprzychylnymi komentarzami. Tak było na przykład w Arce Gdynia. Tutaj jest to wszystko bardzo wyraziste. Dziwi mnie jednak, że kibic drużyny potrafi swojemu zawodnikowi krzyknąć na godzinę przed meczem takie niecenzuralne słowa.
Pomijając kwestie obrażania czy inwektyw, to twój powrót do Korony mógł każdego kibica bardzo dziwić. Jesienią zdobyłeś trzy bramki, potem w Chojniczance dwie. Nie eksplodowałeś z formą, a ni stąd, ni zowąd wróciłeś do Kielc.
- Jesienią wytworzyło się zamieszanie. Trener najpierw chciał, bym został w Koronie, później się zmieniło to o tyle, że zaczęli przyjeżdżać inni napastnicy, z którymi klub się dogadał. Ja w pewnym momencie przestałem grać i sprawy obróciły się o 180 stopni. Musiałem odejść.
Już wczesną zimą dostawałem jednak sygnały z pytaniem, co będę robił w czerwcu. Kibic musi pojąć jedną rzecz: kluby, które nie dysponują nie wiadomo jakim budżetem, muszą też być budowane od strony charakterologicznej. Wiadomo, że nie możemy sobie pozwolić na kupno trzech napastników po kilka milionów euro. Musi się to także zazębiać z oczekiwaniami trenera.
Wiadomo, on chciałby zawodników o ogromnych umiejętnościach, ale musi też budować zespół mądrze. Tak, aby ten odnosił wyniki, jak na przykład jesienią. Ja jestem takim typem piłkarza, który nie obraża się, tylko wychodzi na każdy trening. Zapieprzam, daję z siebie wszystko.
Nie okazuję złych emocji czy niezadowolenia. Uważam, że to w sporcie niepotrzebne. Jest nas ponad dwudziestka i każdy może dostać szansę czy usiąść na ławce.
Trener rozmawiał ze mną pod koniec lutego czy w marcu i mówił, że brakuje mu takiej złości sportowej i że to powoli źle oddziałowuje na zespół. Nie ma zacięcia i rywalizacji.
Czyli już na początku roku skontaktował się z tobą bezpośrednio trener Lettieri?
- Za pośrednictwem naszego trenera od przygotowania fizycznego, Michała Dutkiewicza.
Zatem trafiłeś do Chojniczanki, a zaczynając w niej rundę już wiedziałeś, że latem wracasz do Kielc?
- Nie, na pewno nie było w ten sposób. Ktoś może przyjść przecież do klubu z dużymi pieniędzmi i nagle nie będzie miejsca nawet dla zawodnika z topu, dajmy na to dla Bartka Rymaniaka, bo polityka kadrowa pójdzie w inną stronę. W piłce wszystko zmienia się szybko.
Ja byłem w kontakcie z trenerem, ale nie napalałem się, że to może wypalić, bo perspektywa była odległa. Brakowało dużo miesięcy do końca sezonu. Przykład niejednego sportowca pokazał, że w jednym meczu można odmienić życie czy postrzeganie siebie przez cały świat sportu. Nie byłem więc niczego w stu procentach pewien.
REKLAMA
Trenera Lettieriego musiałeś przekonywać stopniowo. Nie ma co ukrywać, że klub chciał z ciebie zrezygnować już latem ubiegłego roku.
- Na początku dostałem dużo szans. Nika Kaczarawa dopiero dochodził do zdrowia...
Złapał zapalenie płuc pod koniec okienka, przez co zadecydowano, że ty zostaniesz w klubie. Zgadza się?
- Tak, to było powiązane. Ja jednak wtedy też nie mogłem sobie pozwolić na odejście, bo w międzyczasie poodrzucałem oferty innych klubów. Zamknęły się drogi do różnych miejsc. Kluby w I lidze mają określone budżety i nie mogą żyć ponad miarę, bo to potem rzutuje na cały zespół, jak pieniądze nie są wypłacane.
Grałem regularnie i nie zdobywałem bramek, więc to skłaniało włodarzy Korony do tego, by skrócić wypożyczenie. Nie mogłem jednak na to przystać, bo wtedy nie miałem już innych furtek.
Powiedziałeś, że czasami masz przeciwko sobie własnych kibiców. A o ile jest trudniej, gdy dodatkowo grasz ze świadomością, że trener nie do końca ci ufa, a dostajesz szanse niejako z konieczności?
- Na początku zeszłego sezonu nie było jeszcze Elii Soriano. Byłem jedynym nominalnym napastnikiem i występowałem trochę z konieczności. Jako konkurenta miałem młodego Piotra Pońskiego, a Jacka Kiełba, mogącego grać również w ataku, trener widział bardziej na skrzydle.
„Ryba” stracił lato 2017 z powodu kontuzji.
- No właśnie, więc praktycznie nikt nie mógł wskoczyć w moje miejsce. A w meczach z Arką czy Piastem nadarzyły mi się sytuacje bramkowe, które jednak zmarnowałem w spektakularny sposób. W innym wypadku inaczej podziałałoby to na moją sytuację. Trener nie miał przekonania.
Później, w trakcie rundy, forma poszła w górę i zdobyłem trzy bramki, łącznie z tą w Pucharze Polski.
Z Wisłą, Zagłębiem i Lechią.
- Dokładnie. A potem nagle przestałem grać, dziwna sytuacja. Trener powiedział mi, że moje wypożyczenie dobiega końca i czy mogę rozmawiać w swoim imieniu z Jagiellonią, aby zostać tu na dłużej. Nie widziano sensu, by dalej na mnie stawiać, bo korzyść czerpałaby tylko „Jaga”.
To była trudna sprawa. Prezes Kulesza z Jagielonii to nie jest łatwa osoba do negocjacji. Wyraża się jasno i stanowczo. Jedynie chce załatwić coś łatwo na swoją korzyść. Popadłem w pat, przestałem grać, a nieźle zaczęli wyglądać Elia i Nika. Wiedziałem więc, że mój związek z Koroną może dobiegać końca.
Nie byłem w stanie zrobić niczego, by zostać tu na dłużej, czyli nie mogłem rozwiązać kontraktu w Białymstoku. Prezes Kulesza chciał mnie wypożyczać co rundę czy co sezon.
Najtrudniejszy moment jesienią ubiegłego roku był w Szczecinie, gdy trener Lettieri zdjął cię z boiska w 30. minucie gry? Musiałeś się mocno ugryźć w język schodząc na ławkę?
- Wiadomo, że w takiej sytuacji każdy sportowiec myśli swoje i jest się wściekłym na cały świat. Trener to jednak szef i trzeba respektować jego decyzje. Pamiętam, że po meczu podszedł do mnie i argumentował, że wybrał zły plan na to spotkanie w postaci gry na dwójkę napastników – na mnie i Elię. Zupełnie nie wychodził nam pressing. Za mnie wszedł Ken Kallaste, co tylko potwierdziło słowa trenera. Zmieniliśmy taktykę, choć meczu i tak nie udało się wygrać.
Wiadomo, że pojawia się w takim momencie ogromna wściekłość, ale my, zawodnicy, jesteśmy tylko wykonawcami. Co by się nie działo, to za grę w piłkę bierzemy pieniądze i mamy nad sobą trenera, którego wszystkie decyzje musimy respektować. Minął tydzień, ja to zrozumiałem i na pewno nie było sytuacji, że ja się obrażałem. To zupełnie nie w moim stylu. Wyszedłem na kolejny trening i harowałem tak jak zawsze.
Można powiedzieć, że w oczach trenera Lettieriego przeszedłeś drogę „od zera do bohatera”? Najpierw chciał z ciebie zrezygnować, potem zostawił z konieczności, niedawno sprowadził ponownie, a teraz chętnie na ciebie stawia.
- Tak, to bardzo dziwna sytuacja. Kompletna sinusoida. Pół żartem, pół serio to nie wiadomo, co się wydarzy w piątek. Czy będę w osiemnastce, czy nie... Myślę, że to po prostu pokazuje dobrze osobę trenera i w jakiś sposób wskazuje nam drogę. Trzeba mieć się na baczności, uważać i nie można w żadnej chwili odpuścić, bo zaraz znajdziesz się na totalnym zakręcie.
Moja sytuacja to przestroga dla każdego zawodnika. Trenerowi można podpaść i popaść w niełaskę. Mam nadzieję, że teraz wszystko będzie szło już w górę i skończą się spadki formy, bo rzeczywiście – u mnie nie było stanów pośrednich. Albo grałem bardzo źle, albo dyspozycja szła do góry. Dziś mam się na baczności.
Masz satysfakcję, że mimo całej tej przeszłości w klubie zacisnąłeś zęby, trenowałeś, a teraz cieszysz się w miarę ugruntowaną pozycją?
- Uważam, że efekty pracy prędzej czy później wypłyną. Ja jednak jeszcze niczego nie zrobiłem. Chciałbym docelowo zdobyć tyle bramek, by przyniosło nam to dużo punktów, a więc chociaż dziesięć albo więcej. Czasami byłem jeszcze niżej niż na kolanach, więc podniesienie się z takiego stanu jest dla mnie satysfakcjonujące.
Nie warto zwieszać głowy. Są różne chwili w pracy zwykłego Kowalskiego, w sporcie czy biznesie. Mimo niepowodzeń, gdy wiatr wieje ci w oczy, to trzeba napierać do przodu i uda się pójść w obranym kierunku. Do tego staram się dążyć.
To twoje fajne, wewnętrzne podejście. Ale potrafisz się dziwić kibicom, którzy narzekali na twój powrót do Korony? Nie zdobyłeś wielu bramek i fani liczyli na pewno na napastnika, który pokazał się z lepszej strony.
- Mamy wolność słowa i wszyscy mogą wyrazić swoje opinie. Oni mają swoje zdanie, ja mam swoje. Ja oczywiście tych kibiców w bardzo dużym stopniu rozumiem. Nie potrafię jednak pojąć tej nienawiści, złości, kiedy jesteś wyzywany od najgorszych.
Wiadomo – nie wpadały bramki, a poziom mojej gry nie był satysfakcjonujący. Ja też się nad tym zastanawiałem, a cała sprawa na pewno po mnie nie spływała. Podchodzę do siebie bardzo samokrytycznie i miałem świadomość, że nie dzieje się dobrze. Zatem nie dziwię się kibicom, ale obelgi są nie na miejscu.
REKLAMA
W poprzednich rundach zdobywałeś po dwie ligowe bramki, teraz osiągnąłeś taki wynik już po pięciu kolejkach.
- Sztuką byłoby tego nie pobić (śmiech). Faktem jest jednak, że czuję się inaczej, mam w sobie więcej pewności. Liczę też, że koledzy będą mnie dostrzegali, gdy wychodzę na pozycję. My stawiamy mocno na utrzymanie się przy piłce, ale namawiam partnerów, żeby czasami zaryzykowali podanie nawet kosztem straty. Piłka może do mnie nie dotrzeć, ale spadnie blisko bramki, co ułatwi oddanie strzału jakiemuś koledze.
Mamy internet, telewizję, każdy mocno śledzi swoje indeksy w InStacie. Wszyscy tym żyją, obserwują statystyki celnych podań, które można nabijać grając w bok czy do tyłu. Mimo wszystko zawsze zachęcam kolegów, by kosztem straty czy tego niższego indeksu próbowali zaliczyć asystę bądź kluczowe podanie.
W Legnicy zadziwiłeś sam siebie? Kiedy ostatnio zdobyłeś taką bramkę po strzale chyba nawet z ponad dwudziestu metrów?
- To było chyba jeszcze w I lidze w Chrobrym Głogów, gdzie miałem ugruntowaną pozycję i mogłem sobie pozwolić na dużo. Nie musiałem rozgrywać i szukać parterów. Namawiano mnie, bym ryzykował i to wychodziło dość dobrze. Nie udało mi się zostać królem strzelców, bo złapałem kontuzję kolana i w końcówce zostałem wyprzedzony o jedną bramkę. Trochę mi szkoda tego do dzisiaj. Niestety, ze zdrowiem się nie wygra.
Muszę podejmować decyzje o strzałach. Nie zawsze w takiej sytuacji skończy się to bramką, ale bramkarz zbije przed siebie, dostaniemy rzut rożny, ktoś dopadnie do piłki i wbije ją do siatki... To nas zbliża do nadrzędnego celu, jaki stanowią trzy punkty.
Wracając do gola w Legnicy – był ładny, piłka spadła pod poprzeczkę dostając dziwnej trajektorii. Myślałem, że przeleci ponad bramką. Nie celowałem w samo okienko, ale chciałem uderzyć na bliższy słupek i tak się złożyło, że wpadło idealnie.
To też ciekawa sprawa, że na pewno gol ze Śląskiem był dużo brzydszy, a sprawił nieporównywalnie więcej radości po końcowym gwizdku. Dał nam przecież trzy punkty. Esencję stanowi wygrany mecz, a uroda bramki to sprawa drugorzędna.
Zaczynasz odczuwać pewność. Zapytałbym, czy wybiegasz myślami do przodu, ale jednak w Koronie Lettieriego trzeba chyba patrzeć wyłącznie na tu i teraz.
- Skupiam się tylko na dzisiejszym treningu. Nasz trener, co nie jest oczywiste chociażby u polskich szkoleniowców, płynnie przechodzi do różnych ustawień. Możemy zagrać w obronie zarówno piątką, jak i trójką czy czwórką. Trener potrafi nam wszystko wytłumaczyć, a zadania na poszczególnych pozycjach ewoluują.
Czasami przygotowujemy się pod konkretnego piłkarza. W Zabrzu myśleliśmy, że zagra Angulo, który non stop wybiega w wolne korytarze, aby otrzymać piłkę prostopadłą. Tymczasem wystąpił Urynowicz, którego cechuje raczej gra tyłem do bramki.
Plusem naszego trenera jest to, że nie jest sztywny, nic go nie ogranicza. Cały czas stara się zaskoczyć rywala. Cechuje go wysoki poziom taktyczny i wydaje mi się, że zawodnicy, którzy grają dużo i regularnie – jak Kuba Żubrowski czy Bartek Rymaniak – robią duży postęp wiedząc, jak zachowywać się w danym ustawieniu. Taka gra rozwija bardziej niż ciągłe stosowanie takiego samego systemu i działanie na pamięć.
Cel drużynowy klasyczny - pierwsza ósemka i potem zobaczymy?
- Myślę, że tak. Patrząc na to, jak Korona jest odbierana z zewnątrz, to naszym celem jest pierwsza ósemka. Wiemy oczywiście, że opinią ludu gramy już w I lidze. Już nas spuszczono, postawiono krzyżyk i zakopano. To kolejna śmieszna historia, do której podchodzimy z dużą rezerwą.
Poziom piłki w Polsce nie stoi na najwyższym poziomie, co pokazały mecze w europejskich pucharach. No ale także poziom osób, które wyrażają swoje opinie, również pozostawia wiele do życzenia. Tę biedną, małą Koronę, zaraz mają rozszarpać lwy, ale jednak tak się nie dzieje.
Fajnie, że zawsze jest w szatni kilku Polaków i widzę po obcokrajowcach, że szybko wkomponowują się w szatnię i żyją jej klimatem. Czasami nawet nie mówią po angielsku, ale w tak specyficzny sposób łapią te żarty, tę szyderkę... Pomimo bariery językowej czują się tu dobrze, korzystają ze wszystkich dobroci klubu.
Odkąd wróciłem, zupełnie zmieniła się salka do ćwiczeń, też na zupełnie inny poziom wszedł dział medyczny, gdzie wszystko jest topowe. Piłkarze z innych krajów ze wszystkiego śmiało korzystają i wszędzie są mile widziani. To nasza siła – nie mamy wybitnych jednostek, ale jako zespół zawsze potrafimy trzymać się razem. To jest warte docenienia i musimy to kontynuować. Jeśli nie przyjdą wielkie pieniądze, to Korona musi utrzymać w szatni jedność, która przyniesie dobre wyniki.
REKLAMA
To na koniec pytanie: czy Maciej Górski i kibice Korony Kielce zostaną jeszcze kiedyś przyjaciółmi albo chociaż dobrymi kolegami?
- (śmiech) Jakby to powiedzieć... Nie popadajmy w skrajności. Kibice mają o mnie swoją opinię i niech tak zostanie. Ja nie oczekuję klepania po plecach i zawsze pozostanę taki sam. Może mi zabraknąć umiejętności czy wykończenia, ale na pewno nie serducha czy woli walki. Niech więc kibice też dają klubowi to, co najlepsze, bo najważniejszy nie jestem ja czy prezes.
To miejsce jest po prostu magiczne. Nad stadionem krąży jakaś aura, która czyni go wyjątkowym. Niech kibice będą częścią klimatu. Tak jak już wspominałem, nie sprowadzamy zawodników za miliony euro i wydaje mi się, że w najbliższym czasie może tak pozostać. Mimo to jesteśmy w stanie rywalizować z każdym w tym kraju i będziemy robili wszystko, aby godnie reprezentować to miasto i trzymać szatnię w ryzach.
Niech kibice to doceniają. Wiadomo, że w rundzie będą różne momenty – lepsze i gorsze, drużynowo i indywidualnie. Szybciej jednak przezwyciężymy trudne chwile, gdy ludzie będą za nami, a nieraz pokazaliśmy, że Koronę warto wspierać, bo coś sobą reprezentujemy.
Chcemy tylko tyle i aż tyle – żeby kibice byli z nami w lepszych i gorszych momentach, żeby nie zachowywali się jako chorągiewki na wietrze. Trzeba podchodzić do sprawy po męsku.
Rozmawiał Marcin Długosz
fot: Maciej Urban, Anna Benicewicz-Miazga
Wasze komentarze
Panie Macieju, jeżeli nadal będzie Pan tak pracował na boisku, jak Pan to robi w każdym meczu, to nieważne czy strzeli Pan jeszcze 10 bramek, czy jedną, każdy prawdziwy kibic widzi Pana zaangażowanie i je docenia.
Odnośnie bramki ze Śląskiem, moim zdaniem też była bardzo ładna, dobrze obliczony tor lotu piłki i wzorcowe złożenie się do strzału - odskok do tyłu i soczyste trafienie.
Tak więc Panie Macieju życzę dużo zdrowia, bo o resztę się nie martwię, z takim wzorcowym zaangażowaniem, jakie Pan pokazuje.
Dobra robota !!!
Oczywiście, że nie.
To są niestety zwykłe chamiska.
Ale nimi nie warto się przejmować.
Prawdziwy kibic jakiejkolwiek drużyny ma szacunek do jej zawodników.
Maćku kochamy Cię za serducho i umiejętności.
Psy szczekają a karawana jedzie dalej.
A tak, musisz leczyć kompleksy na tym forum.
Wyrazy współczucia dla twych bliskich.
Maciek szacunek za to, że się starasz, walczysz. Może dopiero przyjdzie dla Ciebie najlepszy czas.
Wyzywajacy swojego gracza to sa frajerzy chcacy napompowac zszargane porazkami zyciowymi ego, a nie kibice.
Szacunek za pokore i zdrowe podejscie, trzymam kciuki za Macka. I zycze wielu brameczek.
jak nie zabraknie ci wiary i wytrwalosci oraz zdrowia pojdziesz w góre,powodzenia ........a kibole to niestety czasami prymitywne egzemplarze..
Wymuszanie fauli, ciagłe pretensje do sędziego i wymachiwanie rękami. Cieszę się, że w tym sezonie nie ma już takiej symulki i popłakiwania o byle szturchnięcie...
Dużo zdrowia i utrzymania obecnej formy życzę. A dobrą postawą i serduchem zamkniesz usta wszystkim idiotom co muszą gdzieś trochę jadu opuścić...
Pozdro z Londka.
Pożyjemy zobaczymy .
Powodzenia Maciek .