Nie możemy myśleć, że "pociśniemy" Śląsk trójką u siebie. Nie wolno nam się podpalić
Nie milkną echa poniedziałkowego pogromu Korony Kielce w Gdańsku. Kielczanie zagrali świetne spotkanie, a teraz zbierają wiele pozytywnych komplementów na temat swojej gry. Sami jednak podchodzą do tego z chłodną głową. - Uważam, że nie powinniśmy się dać zbyt łatwo zdekoncentrować, mimo tak wysokiego prowadzenia. Początek drugiej połowy trochę przespaliśmy. Oddaliśmy Lechii pole do gry, być może pomyśleliśmy sobie, że te 4:0 to już jest bezpieczny wynik - przyznaje napastnik kieleckiego zespołu, Maciej Górski.
- Tak naprawdę, gdyby wówczas wpadła szybka bramka na 4:1, w nasze poczynania mogłaby wkraść się jakaś niepotrzebna nerwowość. Tę konsekwencję trzeba utrzymać aż do ostatniego gwizdka sędziego. Skupiliśmy się na tym w przerwie meczu, ale tak naprawdę nie do końca nam to wyszło – podkreśla “Góral”.
REKLAMA
- Graliśmy na terenie bardzo mocnego zespołu. Lechia ma świetnych piłkarzy, ale taki jest sport – niemal za każdym razem, gdy wychodziliśmy na połowę gospodarzy, pachniało golem. Gdyby skończyło się 7:0 czy 8:0, to byłby to uczciwy wynik i przeciwnicy nie mogliby mieć nic do powiedzenia. Niestety, nie wykorzystaliśmy wielu okazji na podwyższenie tego prowadzenia, ale faktem jest, że łatwo do nich dochodziliśmy – dodaje.
To kolejny mecz, w którym trener Gino Lettieri zdecydował się na ustawienie zespołu z dwójką napastników. We wczorajszym spotkaniu duet atakujących tworzyli Maciej Górski i Nika Kaczarawa, a po zejściu Gruzina jego miejsce na placu gry zajął Elia Soriano. Jak “Góral” ocenia współpracę ze swoimi partnerami z ataku? - Wiadomo, Nika ma troszeczkę inne walory, niż Elia. Włoch jest bardziej mobilnym zawodnikiem i zupełnie inaczej gra się o boku jednego, niż drugiego. Każdy piłkarz ma inne atuty, ale przede wszystkim cieszy to, że oni dzisiaj je pokazali – wyjaśnia napastnik kieleckiego zespołu.
Już w piątek żółto-czerwonych czeka kolejna ligowa potyczka. Tym razem do Kielc, na Kolporter Arenę, zawita Śląsk Wrocław. Wygrana w tym spotkaniu może nawet sprawić, że Korona zakończy rundę jesienną na drugim miejscu w tabeli. - To tylko dywagacje, a wiadomo, że i tak wszystko weryfikuje boisko. Teraz te wymagania w stosunku do nas wzrastają, ale tak naprawdę sami wysoko zawiesiliśmy sobie poprzeczkę. W każdym razie – nie wyobrażam sobie, abyśmy się nagle podpalili i przez to w piątek pójdzie coś nie tak. Patrzymy na to chłodno. Każdy mecz jest inny. W sporcie absolutnie nie można być pewnym siebie, myśleć, że po takim meczu "pociśniemy" Śląsk trójką u siebie. To tak nie funkcjonuje. Od dzisiaj bierzemy się do roboty, aby jak najlepiej rozpracować następnego rywala. Ja zawsze powtarzam, że gramy o trzy punkty i w piątek na pewno nie będziemy na straconej pozycji. Doceniamy jednak też klasę przeciwnika – zaznacza.
Wypożyczony z Jagiellonii Białystok napastnik także wpisał się na listę strzelców we wczorajszym spotkaniu z Lechią Gdańsk. Co warte podkreślenia – był to jego drugi gol w ciągu czterech dni, bowiem wcześniej, w czwartek, zdobył zwycięską bramkę w pucharowej potyczce z Zagłębiem. - Wiadomo, że trafienia cieszą. Ostatnio miałem taki kryzysowy moment z Pogonią, a po tym meczu trener w ogóle nie korzystał z moich usług. Teraz dostałem szansę i muszę ją jak najlepiej wykorzystać, bo potem będzie można sobie niepotrzebnie pluć w brodę, jeśli jeden mecz mi nie pójdzie – mówi napastnik Korony.
I kontynuuje: - Rywale też nie śpią – na placu jest tylko jedenaście wolnych miejsc, a konkurencja w ataku jest spora. Trener chyba też zauważył, że jesteśmy teraz w lepszej dyspozycji i postanowił wyjść od początku w ustawieniu z dwójką napastników. Szkoleniowiec próbował już tego z Zagłębiem, a jeszcze wcześniej z Pogonią. Wtedy, po meczu w Szczecinie, zupełnie nie był z nas zadowolony, dostało mi się za ten mecz po głowie. Myślę, że teraz to funkcjonuje znacznie lepiej i mam nadzieję, że będziemy tę dobrą grę kontynuować. Jeśli we dwóch skupiamy uwagę obrońców, to zawsze gdzieś tworzą się jakieś luki w obronie rywala. Myślę, że dużo łatwiej się w ten sposób współpracuje – wyjaśnia Górski.
Jeszcze nie tak dawno skuteczność snajperów Korony mocno kulała, co wpływało także na nastroje wszystkich kibiców. We wczorajszym meczu na pięć bramek, aż cztery były autorstwa rasowych napastników. - Myślę, że nie trzeba zbytnio dosadnie brać do siebie słów kibiców. Jesteśmy w takim kraju, gdzie ciężko o takie pośrednie, obiektywne zdanie. Albo jest hurraoptymizm, albo mega dołowanie. Podchodzimy do tego na chłodno. W ostatnich dniach nic nie zmienialiśmy – dalej trenowaliśmy to samo. Teraz wszyscy mogą mówić, jacy jesteśmy dobrzy, ale nie na tym to polega, bo sport bywa bardzo przewrotny – kończy Górski.
fot. Piotr Matusewicz / PressFocus
Wasze komentarze