Serca kibiców znów zamarły. „Na początku, nasze głowy...”
Vive wygrywa na koniec fazy grupowej Ligi Mistrzów. Kielczanie pokonali Pick Szeged 27:26. Po meczu nie pocieszony był bramkarz węgierskiej drużyny, Piotr Wyszomirski. - Trochę szkoda tego meczu, bo cały czas prowadziliśmy. Dopiero w końcówce Kielce nam wyrwały zwycięstwo. Gratulacje dla nich – powiedział reprezentant Polski.
Ta porażka dla Picku była wyjątkowo bolesna. - Te dwa punkty dałyby nam to, że gralibyśmy w ćwierćfinale z Zagrzebiem, a tak przyjdzie nam się mierzyć z THW. Trochę pechowo się to ułożyło, ale Kielce pokazały, że grają do końca i dlatego wygrały. Wydaje mi się, że ten awans z wyższego miejsca przegraliśmy z Vardarem u siebie tydzień temu. Wtedy zagraliśmy katastrofę, teraz było bardzo dobrze. Ale szczęście w końcówce uśmiechnęło się do Kielc – powiedział Wyszomirski.
Kielczanie już przed tym meczem wiedzieli, że zajmą drugie miejsce w grupie, ale zdawali sobie sprawę, że Madziarzy mają o co grać. - Oni walczyli o wyższą lokatę przed 1/8 Ligi Mistrzów, a my byliśmy już pewni drugiego miejsca. Chcieli zrobić wszystko, aby wygrać ten mecz. Jednak my też walczyliśmy, pokazaliśmy charakter i wygraliśmy – cieszył się Manuel Strlek. - Na początku meczu nasze głowy były gdzie indziej, ale w szatni powiedzieliśmy sobie, że nie możemy odpuszczać – przyznał z kolei Michał Jurecki.
Mistrzowie Polski zafundowali swoim fanom ogromne emocje. - Na początku zagraliśmy słabo, dopiero później się przebudziliśmy. Cieszymy się ze zwycięstwa. To był mecz dla kibiców, którzy nas dopingowali nawet, gdy nam nie szło – powiedział Piotr Chrapkowski. A co się stało z Vive Tauronem w drugiej połowie? - Skorygowaliśmy to co zrobiliśmy źle, wiedzieliśmy co musimy zrobić, żeby wygrać. Po przerwie było lepiej i wygraliśmy – wyjaśnił popularny Chrapek.
- Może mieliśmy to w głowach, może nie podeszliśmy do niego tak jak powinniśmy. Jeśli tak było to przepraszamy. Gramy jednak dalej, teraz czeka nas starcie z Mieszkowem i mam nadzieję, że tam nie będzie już tyle nerwów – ocenił Denis Buntić.