Teraz Korony w lidze boją się wszyscy. A czy Korona powinna się bać?
Wielki niedosyt odczuwał każdy kibic Korony, który w piątek opuszczał stadion przy ulicy Ściegiennego. Strata punktów boli, zwłaszcza, że mecz z Ruchem Chorzów można było wygrać. Poczucie chwilowego żalu niekiedy zamazuje jednak szerszy obraz sytuacji. A przyjemna rzeczywistość jest taka, że w tym momencie postawa Korony zachwyca i jej przyszłość nie powinna nas martwić, nawet jeśli wczoraj z boiska udało się podnieść jeden punkt zamiast trzech.
Owszem, remis z „Niebieskimi” może w efekcie końcowym sprawić, że na koniec fazy zasadniczej zabraknie kielczanom dwóch punktów do tego, by znaleźć się w czołowej ósemce. Tak samo – być może – będziemy żałować podziału punktów w Bielsku-Białej czy w starciu ze Śląskiem Wrocław. Ale bez obaw. W razie takiego scenariusza, bardziej powinien nas smucić fakt, że w siedmiu dodatkowych kolejkach nie zagramy z mocnymi ekipami – Legią czy Lechem, niż to, że stracimy stuprocentową pewność utrzymania w ekstraklasie.
Bo choć to tylko sport i mogą przytrafić się w nim różne cuda, to chyba tylko prawdziwe tornado mogłoby w tym momencie sprawić, że Korona pożegna się z ekstraklasą. Uczucie ulgi, jakie widzieliśmy wczoraj u piłkarzy Ruchu po końcowym gwizdku, jest tego najlepszym dowodem. Chorzowianie, którzy przecież mają solidny zespół, dobrego trenera, przyjechali do Kielc przede wszystkim po to, by nie przegrać.
Trudno się temu zresztą dziwić, skoro tydzień wcześniej Korony na własnym stadionie nie potrafił pokonać Lech. W dodatku, poznaniacy wcale nie byli na siebie za to źli, a Maciej Skorża na konferencji prasowej o drużynie złocisto-krwistych wypowiadał się w samych superlatywach. Oczywiście można trenerowi Kolejorza zarzucić to, że chciał w ten sposób wybielić nieudolność swojego zespołu, ale byłby to wyraz niepotrzebnego zrzędzenia.
Korona zagrała znowu bardzo mądrze – patrząc od tyłu, gdzie przytrafił się właściwie jeden błąd, po którym Filip Starzyński uciekł Radkowi Dejmkowi i miał dobrą okazję strzelecką. Poza tym – pewne blokowanie przeciwnika już na trzydziestym metrze od bramki. W środku pola brakowało wykartkowanego Vlastimira Jovanovicia i na pewno ta strata była nieco widoczna. Aleksandrs Fertovs to cenny zawodnik, ale bez błysku do gry do przodu. Dodatkowo gubił się w polu karnym przeciwnika, gdzie zbyt często zwlekał z decyzjami. Mimo to, kielczanie grali „swoje” i konsekwentnie zbliżali się do bramki rywala. Mieli swoje okazje, tym razem zabrakło szczęścia.
Mądrze na ławce zachowywał się też Ryszard Tarasiewicz. Widząc, że chwilami drużynie brakuje błysku oraz spontaniczności, szybko (jak na siebie) zdecydował się na zmiany. Wprowadził Jacka Kiełba i Przemysława Trytkę. Na trybunach nieco spekulowaliśmy, że chyba popełnił błąd przy tej drugiej zmianie. Bo Rafael Porcellis, którego „Tryto” zastąpił, znów był bardzo pożyteczny na boisku, znów piłka szukała go w polu karnym. Olivier Kapo za to grał dosyć przeciętnie.
Byliśmy w błędzie. Chwilę później genialne zagranie Francuza otworzyło drogę do bramki Pawłowi Golańskiemu. To jest cały Kapo – nawet jeśli chwilami truchta, znika z pola widzenia, albo w prosty sposób traci piłkę, to jednym genialnym zagraniem potrafi stworzyć koledze znakomitą okazję. Zresztą, w pierwszej połowie to również on obsłużył świetnym zagraniem Luisa Carlosa. W tej sytuacji też odrobina precyzji przyniosłaby gospodarzom gola. Analizując na spokojnie to spotkanie widać, jak niewiele zabrakło gospodarzom do zwycięstwa.
Złocisto-krwiści od początku wiosennych rozgrywek realizują nakreślony przez Tarasiewicza plan. I choć na początku stworzyliśmy wizję mało optymistyczną, która zabiera Koronie pierwszą „ósemkę”, to historia ma prawo zakończyć się happy endem. Przed zespołem dwa spotkania – wyjazdowe z Wisłą Kraków i u siebie z Lechią Gdańsk. To będą trudne pojedynki, ale czy Korona nie ma szans wywalczyć w nich sześciu punktów? Nawet nie kierując się sercem, lecz rozumem, taka wizja nie jest pozbawiona realizmu.
Gdyby jednak nie wyszło, to Korona, z taką grą, powinna się utrzymać w ekstraklasie walcząc także z zespołami z dolnej części tabeli. O ile kieleckiej ekipy nie zaatakuje plaga kontuzji (odpukać w niemalowane!) lub kryzys formy. Tylko że mam dziwne wrażenie, iż ten ostatni mógłby nadejść tylko wtedy, gdyby zezwolił na to Tarasiewicz. A o taki sabotaż naszego trenera raczej nie powinniśmy podejrzewać.
Wasze komentarze
To jedno a drugie, od dawna przy okazji plotek o inwestorach kupcach itd zawsze pojawiały się takie obawy, szczęście bez potrzeby modłów jest takie, że miasto nie sprzedaje 100% akcji oraz że w umowie ma być zapis, że klub ma działać w Kielcach i musi mieć w nazwie człon Korona.
Pieniadze na ten rok juz sie kończą w klubowej kasie, a Lubawski nadal opowiada bajki. Większości zawodnikom kończą sie w czerwcu kontrakty, a w 2 drużynie nie ma nikogo kto nadawałby sie do ekstraklasy. To nie jest czarna wizja najbliższych miesięcy tylko smutna rzeczywistość. Korona rozegra ostatnich 7 meczów o utrzymanie, a potem juz tylko strach i zgrzytanie zębami. Lubawski chamie miałeś złoty róg ostał ci sie jeno. Sznur ....